Chociaż nadal nie dowierzamy, by już na tym etapie Ligi Mistrzów miało dojść do jakichś kompletnie nieprzewidzianych zdarzeń – sam fakt, że po 5 meczach mocno niejasny jest los Juventusu daje do myślenia. Że niedawni finaliści z Madrytu, wielkie Atletico z Diego Simeone za sterami, będzie musiało nasłuchiwać raportów z meczu Karabachu Agdam. Że Manchester United – ten Manchester United, który po czterech meczach miał bilans goli 9:1 – nie będzie jeszcze pewny awansu. Chyba wszyscy byli pewni, że los tych najważniejszych klubów poznamy wcześniej, po dwukrotnym oklepaniu outsiderów grupy i ewentualnie jakimś wyjazdowym remisie z kandydatami do dalszej walki w Lidze Europy.
Tymczasem tylko w grupach, w których ostateczne rozstrzygnięcia poznamy we wtorek, czyli od A do D, losu pewni nie mogą być piłkarze Juventusu, Manchesteru United, AS Romy oraz Atletico Madryt. To zaś stwarza problem, którego początkowo nie zakładaliśmy. Mianowicie: który mecz obejrzeć? Która grupa najbardziej zasługuje na naszą uwagę? Gdzie faktycznie może dojść do sensacji? Uszeregowaliśmy wydarzenia od tych najmniej atrakcyjnych, aż do gwoździa programu tej kolejki.
ZIMNO
Kategoria meczów, w których wynik jest na trzecim planie. Na pewno zaliczylibyśmy do tej grupy starcie w Glasgow, gdzie Celtic przyjmie Anderlecht. Szkoci mają w tabeli 3 punkty, ugrane właśnie na Belgach, których ograli na wyjeździe 3:0. W teorii gra toczy się o awans do dalszych faz Ligi Europy, ale nie wyobrażamy sobie, by goście mogli odrobić stratę. Podobny ciężar gatunkowy będzie mieć również zapowiadające się piłkarsko najciekawiej spotkanie PSG z Bayernem. Obaj giganci są już pewni awansu, natomiast Bayern będzie mógł u siebie zrewanżować się za paryskie 0:3 z pierwszego spotkania. Pierwsze miejsce w grupie jest więc w zasięgu, ale nie sądzimy, by piłkarski świat w napięciu oczekiwał na ostateczne rozstrzygnięcie tego wyścigu o pole position z grupy B.
Inna sprawa, że spotkanie nabrało ciekawego wymiaru po ostatnim weekendzie. PSG w niemalże “pełnym rynsztunku”, czyli z Mbappe, Neymarem, Dani Alvesem czy Marquinhosem przegrało 1:2 w Strasburgu. Odpoczywali tak naprawdę tylko Verratti, Cavani i Kurzawa, ale przy gwiazdozbiorze paryżan nie powinno to być w jakikolwiek sposób odczuwalne – w końcu wjechali za nich do składu Di Maria, Pastore i Berchiche, a więc goście, którzy z rywalami pokroju Strasburga nie powinni mieć żadnych problemów. W Ligue 1 sytuacja jest nadal jasna – PSG ma aż 9 punktów przewagi nad peletonem złożonym z Lyonu, Marsylii i AS Monaco. Ale pierwsza porażka w sezonie po takim letnim okienku transferowym musiała zakłuć. Bayern zresztą też miał swoją wpadkę – porażkę z Borussią Moenchengladbach niecałe dwa tygodnie temu. Przewaga nad RB Lipsk to wciąż 6 punktów, ale podobnie jak w przypadku PSG – chodzi o opinię niezatapialnych, chodzi o bezdyskusyjny prymat na własnym podwórku i sukcesy w Europie. W takim układzie trudno potraktować dzisiejszy mecz tak lekko, jak starcie Celtic-Anderlecht chociażby.
LETNIO
0:5, 0:1, 0:2, 0:2. Droga Benfiki Lizbona w Lidze Mistrzów nie wygląda najlepiej, z 0 punktów i jedną strzeloną bramką w pięciu spotkaniach to poziom charakterystyczny dla drużyn z piłkarskich prowincji, a nie silnej ligi portugalskiej, z państwa aktualnych mistrzów Europy. Benfica w teorii gra o honor, chociaż o ten jeden, jedyny punkt, no i oczywiście o spore premie od UEFA. W praktyce jednak – FC Basel ma do ugrania o wiele, wiele więcej, bo awans do dalszej fazy. Wystarczy wygrać w Lizbonie i drzwi do kolejnej fazy zostaną szeroko otwarte, właściwie niezależnie od wyniku w Manchesterze.
Na Old Trafford na piłkarzy CSKA Moskwa czeka zaś misja, wydaje się, niemożliwa. Manchester United w tym sezonie wygrał wszystkie domowe spotkania. Bilans bramkowy? 29 goli strzelonych przez podopiecznych Jose Mourinho i zaledwie 2 stracone. A by Rosjanie liczyli się w grze o awans, musieliby osiągnąć tutaj wynik lepszy od FC Basel. Czyli nawet przy założeniu porażki Szwajcarów z Benfiką, ugrać choćby punkt, co nie udało się w obecnych rozgrywkach nikomu z zestawu: West Ham, Leicester, Basel, Everton, Burton, Crystal Palace, Tottenham, Benfica, Newcastle, Brighton. Sporym utrudnieniem dla CSKA jest też fakt, że United w teorii nie są pewni pierwszego miejsca, choć w tym momencie mają znacznie lepszy bilans bramkowy w meczach z drugim Basel i trzecimi Rosjanami. By jednak na ławce gospodarzy w Teatrze Marzeń nie trzeba było odpalać livescore’a i sprawdzać małych tabelek, United przegrać nie mogą.
GORĄCO
Tak długo, jak długo nie padnie pierwsza bramka dla Romy, tak długo nie opuszczą nas emocje w grupie C. Karabach już parę razy udowadniał, jak niewygodnym potrafi być rywalem. Poza Chelsea, wszyscy mieli w tej edycji Champions League ogromne problemy, by zgodnie z oczekiwaniami pogonić Azerów bez wylania kropli potu. Najpierw ci wysłali sygnał, że nie będą chłopcem do bicia, gdy niemal ugrali remis z Romą, później już potwierdzili to dwoma remisami z Atletico. I choć dziś nie grają w teorii już o nic poza prestiżem, to nie mamy wątpliwości, że zrobią absolutnie wszystko, by dać się zapamiętać. By znów napsuć faworytowi krwi.
Dziać się powinno także w Barcelonie, bowiem po części w rękach zespołu ze stolicy Katalonii spoczywa los Juventusu. Jeśli tylko pewni pierwszego miejsca podopieczni Ernesto Valverde pozwolą wygrać Sportingowi na Camp Nou, w Pireusie może się zrobić dla Starej Damy piekielnie duszno. Szczególnie, jeśli długo będzie się utrzymywał niekorzystny dla niej wynik. Czyli każdy poza prowadzeniem. Portugalczycy będą zaś liczyć na to, że Olympiakos powtórzy wyczyn z meczu z Barceloną, że jego defensywa raz jeszcze nie da się ani razu sforsować niebędącemu ostatnio w mistrzowskiej formie Juventusowi (tylko 3 wygrane w 6 ostatnich meczach).
PARZY
Na te spotkania ostrzymy sobie zęby już od poprzedniej kolejki. Bo to od ich wyników zależy, czy starcia Romy z Karabachem i Barcelony ze Sportingiem będą mieć na cokolwiek wpływ. Jeśli Atletico nie uda się zdobyć Stamford Bridge, nawet najbardziej heroiczny wyczyn Karabachu na Stadio Olimpico pozostanie bez znaczenia. Rzecz w tym, że mało który rywal napsuł Chelsea tyle krwi, co właśnie Atletico Diego Simeone. Które w 2014 roku wjechało do Londynu jak po swoje, wywożąc wygraną 3:1 i awans do finału Ligi Mistrzów, w którym od niemal 24 godzin czekał już madrycki Real. Tamto starcie było kwintesencją “Los Colchoneros” pod wodzą argentyńskiego szkoleniowca. Pokazem pewności siebie, niezłomnej woli walki i żądzy zdominowania rywala niezależnie od terenu i okoliczności bitwy. Niezależnie od tego, że to przecież Chelsea wychodziła w tym spotkaniu na prowadzenie, że cios zadał ukochany na Vicente Calderon Fernando Torres.
Piekielnie gorąco będzie też w Pireusie, gdzie Olympiakos spróbuje zaznaczyć swoją obecność w tegorocznej edycji czymś więcej, niż tylko remisem z Barceloną. Czymś wymiernym. Sprezentowaniem szansy jednej na milion Sportingowi, a pozbawienie wiosennych bojów w Champions League Juventusu. To o tyle podchwytliwe starcie dla Starej Damy, że Grecy u siebie nie polegli już od ponad dwóch miesięcy. Że przecież potrafili trzy lata temu ogrywać w Pireusie Juve 1:0, mimo zdecydowanej dominacji zespołu z Pogbą, Moratą, Tevezem, Pirlo, Vidalem… Również mocno komplikując drogę ekipy z Turynu. Gdyby tylko w ostatniej kolejce tamtej fazy grupowej Juve nie ugrało remisu z Atletico, musiałoby się już jesienią żegnać z Ligą Mistrzów.
Mimo, że jest kilka spotkań, które można z góry spisać na straty pod względem emocji, te w kilku pozostałych zdecydowanie powinny dojechać. Koniec końców spośród ośmiu upragnionych biletów uprawniających do dalszej gry, rozdane zostały póki co tylko cztery.
fot. FotoPyK