„Winter is coming”. „Nadchodzi zima”. Złowieszczo brzmiąca przestroga, którą zna każdy fan „Gry o Tron”. A także każdy kibic Manchesteru City. Listopad, grudzień i styczeń to miesiące, które w ostatnich latach, gdy nie udawało się Obywatelom sięgać po krajowe mistrzostwo, były czasem absolutnie przeklętym. Czasem trosk, utrapień i punktów gubionych w starciach, w których z czystej przyzwoitości gubić ich nie wypadało. W tym roku jednak zdaje się być inaczej, bo choć pierwsze śniegi już za nami, pierwszego kryzysu City wciąż ni widu, ni słychu.
– Gdyby w dwóch ostatnich sezonach utrzymali poziom z poprzednich miesięcy pomiędzy listopadem a styczniem, byliby dwa razy koronowani mistrzami kraju. Jeśli znów zaliczą spadek formy w tym czasie, raz jeszcze może z nimi być krucho. To absolutnie najcięższe miesiące w całym kalendarzu – mówił niedawno na antenie Sky Sports Gary Neville, jednocześnie przestrzegając przed przedwczesnym uznaniem wyścigu o złoty medal Premier League za zakończony.
I faktycznie – w poprzednim sezonie w okresie trzech najcięższych, najbardziej intensywnych miesięcy grania w Anglii, The Citizens przegrali z Chelsea, Liverpoolem, Leicester i Evertonem oraz zremisowali z Tottenhamem i Middlesbrough (u siebie!). W efekcie pogubili aż 16 punktów. Ostatecznie zajęli ostatnie miejsce na podium, 15 „oczek” za mistrzowską Chelsea. Rok wcześniej? Zaliczyli jeszcze więcej wpadek, między innymi niezrozumiałą porażkę ze Stoke czy remis z Aston Villą. Efekt? Przez palce przeleciało im 17 punktów, o dwa więcej niż na koniec rozgrywek wyniosła ich strata do najlepszego wtedy Leicester.
Dlatego też w tym sezonie nie sposób być sceptykiem, gdy mówi się o szansach City na odzyskanie po czterech latach tytułu mistrzowskiego. Mroźny i zawsze groźny listopad nadszedł, skończył się, a ekipa Pepa Guardioli jak wygrywała wszystko jak leci, tak wygrywa nadal. I w kraju, i poza jego granicami, bijąc przy tym kolejne rekordy. Żaden lider w historii Premier League nie miał po 14 kolejkach aż 40 punktów na koncie, żaden nie miał na tym etapie sezonu aż 13 wygranych. Zresztą na tym wiekopomne osiągnięcia się nie kończą – już teraz Obywatele to najlepsza w historii angielska drużyna, jeśli chodzi o wygrane z rzędu we wszystkich rozgrywkach. A także mająca na koncie najdłuższą serię wyjazdowych zwycięstw we wszystkich rozgrywkach ekipa z Premier League.
Statystyki za: Sky Sports Statto
Co nie mniej ważne, ostatnio City wygrywa też, gdy nie do końca idzie. Seryjnie zwycięża w końcówkach, gdy rywal zadowolony z remisu stawia przed bramkarzem dwie skupione wyłącznie na rozbijaniu ataków linie, by maksymalnie uprzykrzyć życie ofensywnym piłkarzom Guardioli. Bo przecież seria wygranych mogła skończyć się i wczoraj w meczu z Southampton, ale gola w 95. minucie zdobył po przytomnym rozegraniu akcji od skrzydła Sterling. Mogła znaleźć swój finał również kilka dni wcześniej, gdy Huddersfield potrafiło trzymać wynik remisowy do 84. minuty i bramki Sterlinga. I tydzień temu, gdy – a jakżeby inaczej – Sterling zapewnił skromne 1:0 z Feyenoordem w 88. minucie.
Trzeba jednak przy tym zaznaczyć, że mimo późnych bramek i mniej okazałych zwycięstw, niż pamiętne 5:0 z Liverpoolem i Crystal Palace, 6:0 z Watfordem, czy 7:2 ze Stoke w nieco wcześniejszej fazie sezonu, nie widać po drużynie z Manchesteru zmęczenia materiału. Osiadania na laurach. Wychodzenia na mecz na stojąco. Da się za to zauważyć chęć wyciśnięcia maksa ze swoich minut – bo przecież na jedno miejsce praktycznie w każdej formacji Guardiola ma dwóch światowej klasy graczy. Znamienny był obrazek z wczorajszego starcia z Southampton. Przez jakieś dwie-trzy minuty Święci po przejęciu piłki nie byli w stanie wymienić dwóch podań na własnej połowie. Tak błyskawiczny był doskok, tak duży był głód Sterlinga, Jesusa, Guendogana, De Bruyne, by móc znów czuć futbolówkę przy nodze. By raz jeszcze móc spróbować znaleźć klucz do naprawdę szczelnie zamkniętych bram Świętych. To przełożyło się na aż 14 prób odbiorów na połowie rywala, z czego dziewięć okazało się skutecznych. Trzy razy – tuż przed polem karnym Southampton, a więc w strefie, gdzie w teorii Świętym powinno się rozgrywać najłatwiej.
Wszystkie próby odbiorów City we wczorajszym meczu, pole karne Southampton po prawej
A do równania, które przynosi wysoki, dodatni wynik, trzeba przecież także dodać defensywę. Żelazną, w której do rotacji dochodzi niezwykle rzadko, w tym sezonie wyglądają najlepiej od lat. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że najlepiej w całej erze od wejścia do klubu szejków. Na czternaście dotychczasowych spotkań, tylko dwóch rywali potrafiło stworzyć sobie dość jakościowych sytuacji, by coraz popularniejszy współczynnik xG osiągnął u nich wartość powyżej 1,00. Co ciekawe, nie była to ani Chelsea, ani Liverpool, ani Arsenal, a… WBA i Southampton.
Brighton – Man City 0,29 – 2,26 (wynik: 0:2)
Man CIty – Everton 1,14 – 0,60 (wynik: 1:1)
Bournemouth – Man City 0,46 – 1,76 (wynik: 1:2)
Man City – Liverpool 3,15 – 0,67 (wynik: 5:0)
Watford – Man City 0,80 – 3,99 (wynik: 0:6)
Man City – Crystal Palace 5,77 – 0,61 (wynik: 5:0)
Chelsea – Man City 0,91 – 0,99 (wynik: 0:1)
Man City – Stoke 4,45 – 0,51 (wynik: 7:2)
Man City – Burnley 3,41 – 0,15 (wynik: 3:0)
WBA – Man City 1,41 – 2,76 (wynik: 2:3)
Man City – Arsenal 2,15 – 0,34 (wynik: 3:1)
Leicester – Man City 0,10 – 2,07 (wynik 0:2)
Huddersfield – Man City 0,54 – 2,99 (1:2)
Man City – Southampton 1,66 – 1,71 (wynik: 2:1)
Powód? Oba te zespoły ogromny nacisk położyły na stałe fragmenty gry. Guardiola sam przyznawał, że West Brom – wtedy jeszcze Tony’ego Pulisa – jest piekielnie trudny do powstrzymania w tym elemencie piłkarskiego rzemiosła, z kolei wczoraj Święci właśnie po stałym fragmencie zdobyli gola (bramka Romeu po wrzucie z autu), a mogli spokojnie trzy kolejne. Z bliska po wrzutkach z rogu mylili się jednak Hoedt (trafił w konstrukcję bramki), Yoshida (fatalnie przestrzelił) oraz van Dijk (głową minimalnie ponad poprzeczką). Z samej gry jednak, podobnie jak trzynastu wcześniejszych rywali, mieli doprawdy niewiele.
Na potwierdzenie – grafika 11TEGEN11. Trzy strzały z piątki to trzy wspomniane pudła po rzutach rożnych, najlepszy strzał spoza pola bramkowego to gol Romeu po aucie z lewej strony boiska. Poza tym – dwa marne uderzenia z boku pola karnego.
W grudzień więc wreszcie ekipa The Citizens wchodzi nie z obawą, że listopadowe wpadki są początkiem grubszych problemów, a z ośmiopunktową przewagą nad lokalnym rywalem i obecnym wiceliderem. Z niezłomną wiarą w to, że nawet gdy wynik w 94. minucie wciąż nie jest do końca korzystny, w 95. można go jeszcze przeciągnąć na swoją stronę. Z bandą, w której do gry pali się nie tylko każdy gracz z meczowej osiemnastki, ale i ci, którzy jeszcze przez ładnych kilka(naście) tygodni będą się rehabilitować czekając na powrót na boisko.
Ruptured ACL but who cares after a 95th minute winner 😂😂😂😂 #LookAtMeRunning 😂😂😂 pic.twitter.com/kphW7mNZTH
— Benjamin Mendy (@benmendy23) 29 listopada 2017
Słowem – z wszystkimi przymiotami, którymi charakteryzować się powinien przyszły mistrz Anglii. I jeśli tylko po drodze nie zgubi go pycha, doprawdy zaskakujące będzie jakiekolwiek inne rozstrzygnięcie na majowym finiszu.
SZYMON PODSTUFKA