Sobotę mamy dziś konkretną, przecież gdzie nie spojrzeć, tam hit i z pewnością derby Rzymu w tym festiwalu piłkarskich emocji miały grać jedną z głównych ról. Tak się stało, spotkanie ostatecznie nie rozczarowało, choć też trzeba przyznać, że panowie piłkarze z Romy i Lazio mieli dłużej fajrant, bo zaczęli widowisko dopiero po 45 minutach. Jednak kogo w żółto-czerwonej części Rzymu będzie to obchodzić? Najważniejsze, że miasto znowu jest ich.
O sukcesie zadecydowały pierwsze minuty drugiej połowy. Bastos, który do tamtej pory rozgrywał naprawdę przyzwoite zawody, nagle się wyłączył i z tej niespodziewanej awarii Roma chętnie skorzystała. Najpierw reprezentant Angoli wykonał niepotrzebny wślizg w szesnastce i sędzia wskazał na wapno – można dyskutować, ile Kolarov dołożył od siebie, ale wszystko zaczęło się od lekkomyślności Bastosa. Perotti wykorzystał karnego – z takim spokojem, jakby kupował bułki na śniadanie – i Roma wyszła na prowadzenie. A to nie koniec prezentów od Bastosa, bo parę minut później stracił piłkę w środku boiska, po chwili Nainggolan miał sporo miejsca przed polem karnym, więc uderzył i zrobił to na tyle dobrze, że piłka wpadła do bramki. 2:0.
Niby tak po ludzku szkoda tego Bastosa, ale z drugiej strony dobrze, bo wszystko się wtedy rozkręciło. Pierwsza połowa była taka… hm, ekstraklasowa? Kojarzymy te polskie hity, kiedy z dużych chmur spada niezauważalna mżawka i tutaj zapowiadało się podobnie. Temperatura skoczyła głównie na samym początku – gdy sędziowie drobną chwilę ociągali się z nieuznaniem gola Immobile po spalonym – a później wszystko siadło. Lazio najwyraźniej uznało, że skoro jedna prostopadła piłka do włoskiego napastnika przeszła, to może klasyczny dla siebie styl konstruowania akcji uprawiać do woli. Roma jednak się połapała i łatwo kasowała coraz mniej liczne próby umownych gości, trzeba jej to oczywiście zapisać na plus, ale już gorzej było w ofensywie. Starał się głównie Dżeko, lecz jego dwa strzały musiał wyjąć każdy poważny bramkarz świata – takim jest Strakosha – natomiast trzeci nieznacznie minął bramkę.
W sumie Lazio nie ma więc co zrzucać wszystkiego na Bastosa, bo po prostu samo nie zrobiło na tyle dużo, by Romę dzisiaj ograć. Po szybkich dwóch ciosach biało-błękitni próbowali się otrząsnąć, ale też do tych prób trudno mieć specjalne przekonanie, trochę szumu zrobili wprowadzeni Nani, Lukaku i to właściwie tyle. Pomóc musiała więc Roma, takie to były uprzejme derby. Malonas w idiotyczny sposób zagrał piłkę ręką w polu karnym, na początku sędzia tego nie dostrzegł, ale z pomocą VAR zobaczył to, co wszyscy telewidzowie – ewidentna jedenastka. Immobile szansę wykorzystał i liczyliśmy, że Lazio dociśnie pedał gazu. Niestety, parę wrzutek na mniejszy lub większy chaos i to było raczej wszystko, co potrafiło zaproponować.
Roma – Lazio 2:1
Perotti 49’ Nainggolan 53’ – Immobile 72’