Reklama

Wielcy. Nienasyceni. Zwycięscy. Real nieuchwytny dla Barcelony

redakcja

Autor:redakcja

17 sierpnia 2017, 00:52 • 4 min czytania 82 komentarzy

Siła nie do powstrzymania. Dzisiejszy Real Madryt, drużyna poskładana po mistrzowsku przez Zinedine’a Zidane’a jest jak żywioł. Jak ogień zdolny strawić każdego przeciwnika, jak wiatr potrafiący zdmuchnąć nadzieję na jakkolwiek korzystny wynik. O wielkości dzisiejszego Realu Madryt najlepiej mówi fakt, że Zinedine Zidane potrzebował 90 meczów, by w klubowej gablocie umieścić 7 trofeów. Że Keylor Navas po setnym meczu w barwach Królewskich przypieczętował swój dziewiąty tytuł. W Barcelonie chcieli wierzyć, że ten dzisiejszy Real Madryt jest do ogrania, ba – że jest do ogrania po wbiciu mu trzech bramek, jednocześnie nie tracąc żadnej. Niecałe trzy pierwsze kwadranse pozwoliły z całą pewnością stwierdzić, że nie ma na to szans. A przynajmniej nie dla dzisiejszej Barcy.

Wielcy. Nienasyceni. Zwycięscy. Real nieuchwytny dla Barcelony

Bo Barcelona jest cieniem drużyny, która nie tak dawno, ledwie dwa lata temu (!) sięgała po zwycięstwo w Lidze Mistrzów. A Real Madryt to dziś najlepszy Real Madryt XXI wieku. Coraz mniej jest w tej kwestii wątpliwości, tak jak coraz mniej widać wśród kibiców Realu miłośników czasów minionych, którzy wciąż, mimo sukcesów tu i teraz z rozrzewnieniem wspominać będą Galacticos Zidane’a. Gdy notujący średnio jedno trofeum na 13 meczów szkoleniowiec, zamiast układać na boisku klocki, sam był jednym z elementów układanki. Bo choć tamten Real personalnie mógł faktycznie być drużyną wszech czasów, konstelacją gwiazd nie do powtórzenia, to znacznie łatwiej było go zranić. Wtedy można było pisać o Zidanes y Pavones, czyli gwiazdach i tych, którzy są zapychaczami wolnych pozycji w zespole. Dziś Zidanes jest wielu, bo można pisać o Cristianos, Marcelos, Modricios. Gdyby zaś z kogoś próbować zrobić dzisiejszego Pavona – nikomu się to chyba nie należy. Wymowne, że najwięcej krytyki zbiera na sobie jeszcze kilkanaście miesięcy temu najdroższy piłkarz świata Gareth Bale. Dziś – niewykorzystany rezerwowy.

A rezerwowy, bo Real ma kogoś takiego jak Marco Asensio. Trudno uwierzyć, że gość ma 21 lat, że kilkanaście lat wielkiego grania przed nim, skoro już teraz gra tak dojrzale. Tak przemyślanie. Z taką finezją i precyzją, jaka pozwala zapakować Barcelonie takie cudo, jak bramka na 1:0. Choć i Blaugranie trzeba oddać, że zrobiła bardzo wiele, by umożliwić Hiszpanowi oddanie strzału z jego ulubionego miejsca, w jego firmowym, gotowym do opatentowania stylu. Przed sobą miał tyle przestrzeni, że spokojnie zdołałby na wolnym polu rozbić namiot, a i miejsca na palenisko spokojnie by wystarczyło.

Początek meczu – bo mowa o zdarzeniu z czwartej minuty – był zresztą prawdopodobnie jedną z najtrudniejszych chwil dla kibiców Barcelony w ostatnich latach. Widok tak bezradnej wobec wysokiego pressingu rywala drużyny w połączeniu ze świadomością, że to przecież jest Barcelona. Barcelona, dająca się właśnie pokonać swoją najsilniejszą bronią z najlepszych okresów w ostatnim dziesięcioleciu, niepotrafiąca wyjść nie tylko na połówkę Realu. Wręcz na 25. metr przed własną bramką.

Oczywiście Real nie mógł grać na tak dużej intensywności, jak ta pozwalająca odzyskać piłkę tuż przed golem Asensio i tym samym umożliwić rozegranie bramkowej akcji. Ale gdy przechodził do niskiego pressingu, gdy oddawał inicjatywę, to i tak cały czas w myśl zasady: podpuść i skasuj. Tak, Barcelona dochodziła do swoich sytuacji, Messi czy Sergi Roberto potrafili wyjść sam na sam, ale wszystko wyglądało tak, jakby Real nawet do tych okazji dopuszczał kontrolowanie. Różnica między Królewskimi a rywalami w tym meczu przejawiała się najmocniej w tym, że zupełnie inne przeczucia miało się, gdy Benzema przy drugim golu obracał się w polu karnym gubiąc jednym kontaktem Umtitiego, a inne, gdy Suarez zagrywał wzdłuż bramki do Andre Gomesa. W pierwszym przypadku – i słusznie – czuło się, że Real drugiego gwoździa do trumny wbije. W drugim – również słusznie – że zespół ze stolicy Katalonii prędzej trzaśnie sobie młotkiem w palce. Nie czuło się, że Barcelona stwarzając zagrożenie będzie dokładnie tak bezwzględna i bezlitosna, jak potrafił być Real.

Reklama

Tak naprawdę czuło się, że madrytczykom sprawy wymknęły się spod kontroli dwa razy. Gdy Messi trafiał w poprzeczkę i w sytuacji, w której strzał Argentyńczyka do pustej bramki próbował głową dobijać Suarez. Ale, niejako potwierdzając niemoc gości, nawet w tej sytuacji nie potrafił wykończyć nie trafiając w słupek.

Real więc wygrał 2:0 i, co może nawet ważniejsze niż sam fakt wzniesienia w górę trofeum po dwóch wygranych z Barceloną, ograł najważniejszego możliwego rywala bez Cristiano Ronaldo. Dając sobie dowód na to, że początek sezonu bez CR7 nie taki straszny, że po nim w Madrycie także będzie życie. Że i bez Portugalczyka Królewscy są dziś absolutnym piłkarskim gigantem. Nie dość, że o głowę przerastającym konkurencję, to jeszcze nieustannie głodnym. I, co dla rywali najbardziej niepokojące, wątpliwe by hiszpański superpuchar był tym, który da ostateczne nasycenie.

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
10
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

82 komentarzy

Loading...