Zmiany właścicielskie w futbolu to rzecz powszednia, ale trudno nie odnieść wrażenia, że w ostatnich latach do roszad dochodzi jakby częściej – swoje klocki do piaskownicy wrzucili szejkowie, teraz do zabawy wpraszają się choćby Chińczycy. Zresztą i w Polsce ruch w interesie jest nieco większy, o zmianach na krzesełkach właścicielskich mówiło się właściwie całe obecne i poprzednie lato. Stołek udało się wtedy objąć nawet takiemu krętaczowi jak Jakub Meresiński, a teraz jesteśmy na świeżo po obwieszczeniu przez Marcina Dubienieckiego, że wchodzi do gdyńskiej Arki.
Z jednej strony większe zainteresowanie ludzi biznesu piłką jest dobre, bo im więcej ambitnych (i bogatych) ludzi w futbolu, tym rozwój piłki będzie szybszy. Z drugiej jednak trzeba znaleźć sposób na uniknięcie oszustów, którzy chcieliby historię klubu rozmienić na drobne, byle tylko samemu drobnych w portfelu nie nosić.
Wiemy o tym najlepiej, po tym jak – niestety – przykładów się trochę ostatnio namnożyło. Był Meresiński, który prawie zaprowadził Wisłę na dno. Teraz wejście do Arki z kolei ogłosił Marcin Dubieniecki, gość z niezbyt przyjemną historią. Niby w „Sportowych Faktach” mówi: – Nie ja będę współwłaścicielem Arki Gdynia, tylko fundusz inwestycyjny, któremu doradzam. Jednak czy kogoś to uspokaja?
Dubieniecki ma zarzuty wyłudzenia 14 milionów złotych z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. 14 miesięcy siedział w areszcie, wyszedł na wolność, gdyż wpłacił trzy bańki poręczenia majątkowego, ale ma dozór policyjny i zakaz opuszczania kraju. A teraz ma doradzać jak współrządzić klubem, który dopiero co pisał tak ładną historię.
Zdaje się, że znacznie intensywniejszą walkę z hochsztaplerami i osobami o delikatnie mówiąc wątpliwych intencjach rozpoczęły – pokazując nam przy okazji drogę, którą może warto by było podążyć – kluby Premier League.
Władze tamtej ligi blokować podejrzane transakcje mają prawo już teraz, tak było choćby przy próbie kupna Hull City przez chińskie konsorcjum, którego źródła finansowania zostały uznane za zbyt niepewne. Jednak czasami liga bywa bezradna. Świeżym przykładem będzie Southampton – Gao Jisheng jest mocno zainteresowany kupnem klubu, chce wyłożyć na to 200 milionów funtów, ale trudno stwierdzić czy to gość godny zaufania i historii Świętych. Otóż biznesmen przyznał się do dawania łapówek, ale jako że pomógł chińskim organom ścigania, wskazując mocne dowody na innych, sam uniknął kary. Premier League miałoby więc związane ręce, facet przez żaden sąd skazany nie został.
I teraz przechodzimy do sedna, czyli zmian, które mają nadejść. Otóż na corocznym zebraniu prezesów klubów Premier League, wszyscy podnieśli ręce, gdy głosowano nad zaostrzeniem przepisów przy właścicielskich roszadach. Sito ma być dokładne, liga będzie miała prawo zablokować transakcje, między innymi gdy:
– nowy właściciel nie dostarczy istotnych informacji lub dostarczy niedokładne, nieprawdziwe, wprowadzające w błąd, jeśli chodzi o perspektywy finansowe,
– nowy właściciel dopuści się czegoś, co prawo Wielkiej Brytanii uznaje za przestępstwo. To znaczy, jeśli zagraniczny inwestor w swoim kraju będzie cudował, bo tamtejsze prawo mu na to pozwala, władze ligi nie wezmą tego pod uwagę. Facet będzie rozliczany według prawa brytyjskiego, ponieważ tutaj chce kupić klub.
Ten punkt wydaje się szczególnie ciekawy, bo gdyby funkcjonował już teraz, wspomniany Gao Jisheng zapewne już dawno musiałby zapomnieć o kupnie Southampton czy jakiegokolwiek innego klubu z elity. Zresztą, źródło Sky News, które między innymi o sprawie poinformowało, twierdzi, że to właśnie przypadek Jishenga zainspirował prezesów do przegłosowania tej poprawki.
Sama Premier League jeszcze odmawia komentarza, ale zmiany nadejdą, bo to też nie są hobby rozgrywki, tylko prężna machina z masą kasy w środku. Już teraz liga dba o finanse klubów, na przykład te mogą przekroczyć swoje budżety o 105 milionów funtów w ciągu trzech lat, pod warunkiem, że wykażą rentowność swoich prognoz finansowych. Poza tym już mniej więcej trzy czwarte klubów z PL jest kontrolowane przez kapitał zagraniczny (w tym mistrzowska Chelsea czy piekielnie bogate United), więc choć inwestorzy spoza Wysp są tam mile widziani, zabawa musi się to odbywać według określonych, ostrzejszych zasad.
Gdy do klubu przychodzi nowy właściciel, nie bierze do ręki tylko rzeczy materialnych. Tak naprawdę raz, że zaczyna pisać nową historię klubu, dwa, bierze odpowiedzialność za jego przeszłość. Przecież ktoś nierozważny albo zwyczajny oszust, może utytułowany zespół sprowadzić na dno, kazać mu zaczynać budować wszystko od nowa, kiedy jeszcze niedawno gra szła nawet o mistrzostwo. Świetnie, że Premier League zdaje się rozumieć, o co idzie gra. Wiadomo, koszmarnie daleko do niej ekstraklasie, ale może tym razem przykład pójdzie z góry i dojdziemy do tego, że kluby są zbyt wielką wartością by mógł je brać do rąk każdy, kto ma na to ochotę, a kasy lub czystych intencji – już niekoniecznie.