OGC Nice to jedna z rewelacji poprzedniego sezonu w piłkarskiej Europie. Kapitalna postawa w lidze, tygodnie na fotelu lidera Ligue 1, skąd można było patrzeć z góry na wielkich z Paryża i trochę mniejszych z Monaco czy z Lyonu, długo przypominały bajkę, piłkarską wersję Kopciuszka lub innych tego typu opowiastek, w których główne role odgrywają biedniejsi, słabsi, niedoceniani. Długo, ale nie do końca. Ostatecznie ekipa Luciena Favre’a ligę skończyła za Monaco i PSG, a można powiedzieć też, że zjawiskowa gra piłkarzy z Księstwa – również w Lidze Mistrzów – trochę przykryła to, co na Lazurowym Wybrzeżu udało się zbudować szwajcarskiemu trenerowi.
Trzecie miejsce w lidze (z 11 punktami przewagi nad Lyonem, 16 nad Marsylią i 19 nad Bordeaux), które dało Nice prawo gry o Ligę Mistrzów ciągle było jednak wielkim sukcesem dla klubu, który najlepszy we Francji był tylko w latach 50. poprzedniego wieku. A zarazem oznaczało stawianie ważnych pytań dotyczących przyszłości, bo apetyty musiały urosnąć. Co zrobić, by nie wrócić do szeregu? Zachować wierność w stosunku do dotychczasowej filozofii czy delikatnie przestawić wajchę? Jak potraktować wielkich, którzy na drużynę zaczęli patrzeć jak na hipermarket, z którego za stosunkowo niewielką cenę można wyciągnąć produkt wysokiej jakości?
Tak, klub walczy dziś na dwóch frontach – na boisku i w gabinetach – i jest to rywalizacja znacznie trudniejsza we wcześniejszych latach. Ale na razie idzie mu całkiem przyzwoicie.
Wiadomo, że nie mamy na myśli porażki z St. Etienne, od której rozgrywki ligowe rozpoczęła drużyna Favre’a. Ale już wyrzucenie z gry o Ligę Mistrzów Ajaksu Amsterdam ma swoją wymowę. Mówimy o finaliście Ligi Europy z poprzedniego sezonu, drużynie z ambicjami i – już indywidualnie – o piłkarzach, którzy w poprzednim sezonie zyskali bezcenne doświadczenie na arenie europejskie. Już bez Klaassena czy Riedewalda, którzy wybrali Anglię, ale chcieli iść za ciosem. Nie udało się, bo dwa remisy dały awans Nicei. Losowanie kolejnej rundy przyniosło Francuzom rywala chyba najtrudniejszego z możliwych, bo by zagrać w elicie trzeba będzie opędzlować Napoli, ale jeszcze za szybko, by stawiać na nich krzyżyk.
Tym bardziej, że za osiągnięcie sukcesu odpowiadać mają w dużej mierze ciągle ci sami goście, dzięki którym rywalizowanie na tym poziomie jest w ogóle możliwe. Oprócz stopera Paula Baysse, który odszedł do Malagi, większy problem był w zasadzie jedynie z wypożyczonymi. Do FC Porto wrócił prawy obrońca Ricardo Pereira, którego przyszłość stoi pod znakiem zapytania. Younes Belhanda zawędrował znów do Dynama Kijów, a stamtąd odszedł do Galatasaray. Tak jak Grek Anastasios Donis, rezerwowy napastnik i autor 5 goli w poprzednim sezonie, do Juventusu, a sięgnął po niego Stuttgart. O reszcie, której już w Nicei nie ma, nie trzeba wspominać.
Istotniejsze jest to, że w dwumeczu z Ajaksem Favre mógł skorzystać z Jeana Michaela Seriego, którego chciało i ciągle chce pół Europy. Że udało się przedłużyć kontrakt z Mario Balotellim – tykającą bombą, ale też gościem, który w poprzednim sezonie strzelił 17 goli w 28 meczach, a ten również zaczął od trafienia (i niestety kontuzji). Że na pokładzie ciągle jest też Alassane Plea, a więc druga strzelba drużyny. Że Wylan Cyprien nie gra dlatego, że leczy kontuzję, a nie z powodu grubego kontraktu w Anglii. Że jest 21-letni Vincent Koziello, 23-letni Yoan Cardinale, ledwie 18-latek Malang Sarr czy zdecydowanie bardziej doświadczony Dante. I tak dalej, to nie koniec listy. Dopisać do niej trzeba również nazwisko trenera, bo przecież Favre był przymierzany na stanowisko w Borussii Dortmund, niemiecki klub miałby zapłacić kilka milionów euro odstępnego (pisało się o 5, przy transferach piłkarzy trochę śmieszne pieniądze), ale i te zakusy udało się władzom Nice uniemożliwić.
Jak wygląda ruch w przeciwnym kierunku? 5 milionów euro za 19-letniego Jeana-Victora Makengo z Caen. 4 bańki kosztował Pierre Lees Melou, za którym dobry sezon w Dijon, i który z miejsca wskoczył do podstawowego składu. Niecały milion dano za Adriena Tameze, który może być cennym uzupełnieniem. A teraz nazwiska, które mówią coś nie tylko ludziom zakochanym we francuskim futbolu. Za darmo z Lyonu przyszedł aktualny reprezentant Francji, Christophe Jallet, za którym ponad 300 meczów w Ligue 1. I w tych realiach hit – do drużyny dołączy Wesley Sneijder.
Można się śmiać z robienia wielkiego halo ze sprowadzenia 33-latka, ale chyba tylko bez świadomości tego, jak poczynał on sobie w Turcji. Tu wszystko mówią liczby, Sneijder to nie van der Vaart, który od jakiegoś czasu już tylko odcina kupony.
Sezon 16/17: 33 mecze, 5 goli i 17 asyst
Sezon 15/16: 40 meczów, 5 goli i 10 asyst
Sezon 14/15: 44 mecze, 14 goli i 7 asyst
Sezon 13/14: 42 mecze, 17 goli i 9 asyst
Jak widzicie, za nim kilka lat żniw. A teraz możliwość wykazania się w ciekawym projekcie. Nigdy nie jest łatwo powtórzyć tego typu klubom sezonu, w którym do przodu pcha drużynę seria nie do końca spodziewanych zwycięstw. Potwierdzić to mogą choćby w Leicester. Ale to może być trochę inny przypadek, bo o ile Lisy zgarnęły mistrzostwo, o tyle Orły pozostają głodne.