Piłkarz, który nie lubi grać w piłkę, i który przyjeżdża na trening bo “musi”, to w każdych warunkach element rozsadzający szatnię. I takim gościem w czasach gry w Arsenalu z pewnością był Andriej Arszawin. To co londyńskich kibiców najbardziej denerwowało, to fakt, że ze swojego ogromnego potencjału wykorzystywał zaledwie mały procent. Mógł być wielki, ale coś poszło mocno nie tak, przez co zostanie zapamiętany jedynie jako ciekawostka. Dzisiaj Arszawin, obecny zawodnik Kajratu Ałmaty, obchodzi 36. urodziny.
Rosjanin w Anglii naprawdę miał świetny początek, chociaż przychodząc do Arsenalu już cieszył się zasłużoną reputacją. Przede wszystkim wpłynęły na nią wymarzone mistrzostwa Europy, na których Andriej zaprezentował wszystkie swoje walory, a że był zawodnikiem młodym, to błyskawicznie do Zenitu zaczęły przychodzić coraz to poważniejsze oferty. W końcu nadeszła ta jedyna z Londynu, przy której prezes ekipy z Sankt Petersburga miał związane ręce i po prostu nie mógł odmówić.
Początki Andrieja w angielskiej stolicy były takie, że po kilku spotkaniach brakowało dla niego epitetów. Momentalnie stał się ulubieńcem fanów, którzy popadali w zachwyt oglądając jego boiskowe popisy. Wisienką na torcie okazał się mecz z Liverpoolem, kiedy to Rosjanin zaraz po wejściu na boisko walnął cztery gole i w pojedynkę rozjechał obronę z Anfield. Oj nie, wydawało się, że to zwyczajnie nie mogło się nie udać…
A jednak. Co prawda, Arszawin rozegrał jeszcze kilka dobrych spotkań w barwach „The Gunners”, ale… to tyle. Po pewnym czasie w Londynie jedynymi, którzy go serdecznie pozdrawiali na ulicach, byli dziennikarze tabloidów. Albowiem Andriej stał się stałym bywalcem w owych magazynach. Tu romans z modelką, tam impreza z całkiem sporą ilością alkoholu, a na dokładkę chociażby lunche w McDonald’s. Treningi… Mamy wątpliwości, czy on w ogóle o nich myślał. Przyjeżdżał do centrum treningowego, ubierał się, wychodził na murawę i wracał do domu. Jak dobrze się zaprezentował to świetnie, jak słabo, to też nie najgorzej. A przy tym ciągle coś odstawiał, jak na przykład jeżdżenie po pijaku. To wszystko musiało się skończyć w jeden sposób – pożegnaniem.
W końcu nawet i pismakom znudziła się postać Rosjanina. W efekcie Andriej nie miał już niczego. Ani wielkiej kasy, którą regularnie przepijał i wydał na bzdury, ani gry, ani sławy, nawet tej najpodlejszej. Jedyne, co mu zostało, to odciski na dupie od siedzenia na ławce rezerwowych.
A jednak o Arszawinie do dziś nadal jest głośno, chociaż już tylko w mediach kazachskich. Tamtejszy dziennikarz, Peter Volikova, założył się z Rosjaninem, że ten nie strzeli ośmiu goli w sezonie, a przegrany miał zostać ogolony na łyso. Los chciał, by ten zakład został zrealizowany i Arszawin po zdobyciu ustalonej liczby bramek osobiście pojechał i obciął delikwenta na zero. Uśmiech podczas bawienia się w fryzjera – bezcenny!