Cztery lata temu – wielka nadzieja jednego z najpotężniejszych klubów świata. Dziś – szkodnik, który sprowadził na złą drogę trzy kolejne zespoły w których pracował. Kariera Davida Moyesa w ostatnich latach to żenujące pasmo niepowodzeń i chyba nawet sam Szkot nie spodziewał się, że chwila spędzona na piedestale zakończy się tak brutalnym wyrżnięciem czołem o bruk.
Jeśli na swojego następcę namaszcza cię sam Sir Alex Ferguson, to musisz być cholernie dumny. Ale i jednocześnie potwornie stremowany, bo oczywiście do zyskania masz wiele, ale i do stracenia sporo. Moyes w 2013 roku stanął przed obliczem kibiców Manchesteru United i musiał udowodnić kilka rzeczy. Że – po pierwsze – Ferguson nie mylił się w jego ocenie. Po drugie – on sam jest rzeczywiście piekielnie zdolnym trenerem i nawet jeśli Evertonu nie wprowadził nigdy do Ligi Mistrzów, to w pełni zasłużył na szansę prowadzenia klubu z Old Trafford.
Zaczął nieźle, bo od zdobycia Tarczy Wspólnoty. Im dalej jednak w las, tym jego przygoda z MU coraz częściej przypominała ponury dowcip. Manchester grał ohydnie, a przy tym strasznie słabo punktował, więc z tygodnia na tydzień atmosfera nad Old Trafford gęstniała. “Czerwone Diabły” zostały wykopane z Ligi Mistrzów, z Pucharu Ligi i Pucharu Anglii, a gdy w kwietniu kończyła się przygoda z Moyesa z United (notabene po przegranym 0:2 spotkaniu z Evertonem), drużyna plasowała się na siódmym miejscu z aż 20-punktową stratą do prowadzącego Liverpoolu.
A miał przecież kim wówczas Szkot grać. Rooney, Welbeck, Giggs, Ferdinand, Chicharito, Evra, Vidić, De Gea, Carrick, i tak dalej, i tak dalej. Moyes jednak pozostawił jedynie po sobie przykre wspomnienie i unikalny schemat, którym – tak jak w meczu z Fulham – próbował zaskoczyć rywali. Jak się pewnie domyślacie – bezskutecznie.
Podsumowując jego robotę w Manchesterze – średnio 1,73 punktu na mecz.
Kilka miesięcy później jednak po trenera sięgnął Real Sociedad. Trochę nam się to od początku gryzło, jakoś nie pasowała nam osoba Moyesa na Estadio Anoeta, ale OK – już nie takie połączenia przynosiły zaskakująco pozytywne rezultaty.
Szkot jednak w San Sebastian pracował niemal rok (dokładnie – bez jednego dnia) i też furory nie zrobił. Najpierw skończył sezon na 12. miejscu, a kiedy opuszczał klub to drużynę pozostawiał na lokacie numer 16 po 11 kolejkach.
Podsumowując jego robotę w Sociedad – średnio 1,21 punktu na mecz.
Moyes zawrócił więc żagiel i powrócił na Wyspy, a konkretniej – do Sunderlandu. Zespół objął w lipcu 2016 roku, więc otrzymał cały sezon – od deski do deski – by odcisnąć na zawodnikach piętno swojej trenerskiej wiedzy i umiejętności. Obyło się jednak bez niespodzianki. Kompletna klapa, fiasko, przygoda zakończona spadkiem drużyny z Premier League i to nie jakimś pechowym, a całkiem zdecydowanym i zasłużonym. “Czarne Koty” bowiem do bezpiecznego miejsca w tabeli straciły na koniec sezonu aż 16 punktów. Przepaść.
Podsumowując jego robotę w Sunderlandzie – średnio 0,72 punktu na mecz.
David Moyes’ managerial record since joining Man Utd in 2013:
136 games
58 defeats
47 wins
31 draws34.6% win percentage. pic.twitter.com/b2YTee866e
— Squawka Football (@Squawka) 22 maja 2017
Moyesa w tej chwili nie broni kompletnie nic. Ma fatalne liczby, tragiczną serię, czego się nie dotknie, to spierdzieli i coś nam się wydaje, że jeśli chce jeszcze załapać się w niedalekiej przyszłości na podobnym poziomie, to przede wszystkim musi popracować nad tym, by potencjalnego pracodawcę dobrze zbajerować. Bo będzie musiał się w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej naprawdę wykazać i nagimnastykować, by przesłonić ostatnie cztery lata pracy.