Wczoraj w Premier League mieliśmy dożynki – choć trzeba przyznać, że bardzo ciekawe, bo Chelsea i Watford dały show – ale dzisiaj graliśmy na poważnie, to znaczy o Ligę Mistrzów. Manchester City oraz Arsenal najzwyczajniej w świecie miały obowiązek wygrać swoje mecze i paradoksalnie, spotkanie z poniedziałku miało nawet większą historię, bo dziś wieczorem faworyci odpalili swoich rywali bez większych problemów.
Jeśli gol dla skazywanych na porażkę padł, to nie miał większego znaczenia – WBA trafiło dopiero przy stanie 0:3, konkretnie Robson-Kanu, ale tak naprawdę to spotkanie trwało do pierwszej bramki. Gdy na tablicy wisiał wynik 0:0 goście mogli jeszcze prawo wierzyć, że jakimś cudem wywiozą z Manchesteru jeden punkt. Ten w miarę przyjazny dla nich stan utrzymywał się przez blisko trzydzieści minut – gospodarze próbowali sforsować zasieki rywala, ale dość nieśmiało. Przyzwoicie z wolnego uderzał Kolarov, dobrą sytuację zmarnował Sane, który wychodząc wręcz sam na sam z Fosterem nie trafił w bramkę. Nadzieja w podopiecznych Pulisa pewnie rosła, ale gdy już poszło, to gospodarze właściwie od razu zamknęli mecz.
27. minuta – Gabriel Jesus wykorzystał wstrzelenie piłki przez de Bruyne w pole karne i wepchnął futbolówkę do siatki.
29. minut – tym razem de Bruyne trafia do siatki, ładnym strzałem sprzed szesnastki pokonując Fostera.
Dwie minuty i pozamiatane – The Baggies nie uratowałaby dzisiaj nawet klątwa wyniku 2:0, który – jak doskonale wiemy – jest piekielnie groźny. City absolutnie kontrolowało grę, Rafał Nahorny wymieniając skład gości po przerwie stwierdził nawet, że nie ułoży piłkarzy formacjami, bo to nie ma sensu – przyjezdni bronili się całą ekipą i tylko Rondon biegał na desancie, rozpychając się między obrońcami City, lecz najczęściej bezskutecznie. Gospodarze zaś atakowali, nie to, że w jakimś szalonym tempie, ale swoje okazje mieli – choćby Sane czy dwukrotnie Jesus. Ostatecznie trafił jeszcze Toure, dla którego była to pierwsza bramka na własnym obiekcie w tym sezonie.
Obejrzeliśmy więc mecz trochę obdarty z historii, bo najbardziej zapamiętamy z niego scenę właściwie pozasportową, czyli owacje trybun dla Pablo Zabalety, który odchodzi z City.
And that is it @pablo_zabaleta
If only all of our signings had been that impressive over the years
The End of an era…@ManCity #mcfc pic.twitter.com/tZfY8LNVmq
— mcfcman66 ⚽️🏏🍺🍷 (@mcfcman66) 16 maja 2017
***
Swoją robotę wykonał również Arsenal, choć kibicie w pewnym momencie mogli zacząć się martwić. Kanonierzy mieli przewagę, ale udokumentowali ją dopiero w drugiej części drugiej połowy, a zrobił to oczywiście niezawodny Sanchez, który strzelił obie bramki.
Tabela Premier League wygląda obecnie tak:
3. City 37 meczów – 75 punktów
4. Liverpool 37 meczów – 73 punkty
5. Arsenal 37 meczów 72 punkty
City jedzie na wyjazd do Watfordu, Liverpool podejmuje u siebie Middlesbrough, Arsenal chyba ma najtrudniej, bo gra z Evertonem, choć u siebie. Nie trzeba chyba mówić, kto z tej trójki w walce o europejską elitę ma najgorszą drogę po wejściówki – jeśli Liverpool nie sfrajerzy, Kanonierów może w pierwszej czwórce zabraknąć. Pierwszy raz od sezonu 95/96.
*
Komplet wyników z dzisiaj:
Manchester City – WBA 3:1
Gabriel Jesus 27′ De Bruyne 29′ Toure 57′ – Robson-Kanu 87′
Arsenal – Sunderland 2:0
Sanchez 72′ 81′