Ekstraklasa pędzi jak oszalała, bo już dziś startuje 34. kolejka. My jednak na chwilę cofamy się jeszcze do poprzedniej, by rozliczyć naszych arbitrów. I tak naprawdę moglibyśmy sobie tylko życzyć, by dziś i jutro wszyscy utrzymali formę z weekendu. Wszyscy poza Krzysztofem Jakubikiem, który popełnił najpoważniejszy błąd w całej serii gier.
Chodzi oczywiście o mecz Wisły Płock z Cracovią i rzut karny podyktowany dla gospodarzy. Nie ulega wątpliwości, że Wlazło był faulowany przez Sandomierskiego, ale też nie ulega wątpliwości, że wcześniej to Wlazło faulował Diego. Przy prawidłowej ocenie tej sytuacji arbiter powinien zarządzić rzut wolny dla gości zamiast rzutu karnego dla gospodarzy, co w dosyć znaczący sposób wpłynęło na wynik meczu. Na tym jednak nie koniec, bo pan Jakubik w drugiej połowie pomylił się po raz kolejny – nie pokazał żadnej kartki Budzińskiemu za bardzo ostry faul na Furmanie. A dodajmy, że chwilę później Budziński obejrzał już w pełni zasłużoną żółtą kartkę. W teorii więc powinien mieć na koncie dwie i zaliczyć zjazd do bazy, ale w praktyce trudno przesądzać, czy mając świadomość, że ma na koncie kartonik, dopuściłby się kolejnego faulu. Trudno więc zakładać, że to z powodu arbitra gospodarze nie kończyli meczu w przewadze. A zatem jedyną zmianą, jakiej dokonujemy, to anulowanie bramki z karnego Wlazły, przez co Cracovia wywozi z Płocka komplet punktów.
Dobra wiadomość jest jednak taka, że to jedyne spotkanie, w którym musieliśmy zweryfikować końcowy rezultat. W pozostałych meczach, mimo że kontrowersji nie brakowało, panowie z gwizdkiem poradzili sobie więcej niż dobrze. Po meczu Zagłębia z Piastem Bartosz Frankowski wybroni się z puszczenia gry do dwóch starciach na pograniczu w polu karnym gości, tak samo jak po meczu Jagiellonii z Wisłą Jarosław przybył wybroni się z puszczenia gry po starciu Małeckiego z Gordonem w polu karnym Wisły. Pochwalmy też naszych sędziów za słusznie nieuznanego gola we Wrocławiu (piłka nie minęła linii – brawo asystent Obukowicz) oraz za uznanie pierwszego gola w Warszawie (Radović w myśl przepisów nie brał udziału w grze). I tak naprawdę tym razem zupełnie nie mamy podstaw, by ekstraklasowych arbitrów się w większym stopniu czepiać.
A jak wygląda sytuacja w niewydrukowanej tabeli? Znacznie bezpieczniejszą sytuację, niż ma to miejsce w rzeczywistości, ma Jagiellonia, która przewodzi stawce z trzema punktami przewagi. Z kolei Lechia ma już u nas na tyle dużą stratę do podium, że właściwie mogłaby już zapomnieć o europejskich pucharach. Z kolei na dole Ruch wciąż jest pierwszy (a nie ostatni), natomiast czerwoną latarnią ligi ze stratą dwóch punktów pozostaje Arka. Cała tabela prezentuje się następująco: