Sześć punktów przewagi i zaległy mecz z Celtą Vigo, w najbliższych tygodniach z kolei starcia z szesnastym Deportivo La Coruna czy dziewiętnastą w ligowej tabeli Granadą. Wszystko zaś na pięć kolejek przed zakończeniem sezonu, w lidze, w której faworyci mylą się raz na pięć spotkań. Tak, nie będzie wielkim ryzykiem napisać, że dzisiejsze zwycięstwo Realu Madryt nad FC Barceloną właściwie zakończy rozgrywki w jednej z najsilniejszych lig świata. Jeśli ktokolwiek w Katalonii ma jeszcze złudzenia, że sezon da się uratować – opierają się przede wszystkim na możliwości odniesienia zwycięstwa w 90 minutach wieczornego boju na Santiago Bernabeu.
W miejscu, w którym Real w tych rozgrywkach jeszcze nie przegrał. W miejscu, z którego Real schodził zwycięsko 18 razy w 24 meczach tego sezonu. W miejscu, z którego wygraną wywiozła od sierpnia jedynie Celta Vigo.
Patrząc na hiszpańską ligę trzeźwo i przez pryzmat doświadczeń, należałoby po prostu koronować już Real Madryt, wręczyć mu tytuł i życzyć owocnych występów w Lidze Mistrzów. Już w grudniu robiliśmy analizę – w nowożytnej historii, czyli od momentu stworzenia duopolu, do którego z czasem dobiło Atletico Madryt, nigdy zespół z taką stratą nie kończył z mistrzostwem. Po 14 kolejkach Real miał 6 punktów przewagi, które tak właściwie dociągnął do teraz – bo od lat zaległe mecze Barcelony i Realu zwykło się w analizach liczyć za trzy punkty.
Eksperci wieszczyli madrytczykom drogę przez mękę w kwietniowych meczach – zamiast tego „Królewscy” wygrali w Monachium, z pewnymi problemami, ale wciąż w miarę pewnie zachowali się również w rewanżu, w międzyczasie zaś powiększyli przewagę nad wiceliderem w kolejce, w której przyjmowali na Bernabeu Atletico. Tak, Diego Simeone z ekipą wywieźli remis, ale równocześnie Barcelona wyłożyła się na Maladze. Katalończycy zamiast zbliżyć się o dwa punkty, oddalili się o jeden.
Gra? Bywała różna. Gdy „Królewscy” zaliczyli kryzys w połowie stycznia, odpadając z Pucharu Króla i przegrywając w lidze z Sevillą, zaczęto spekulować jak Zinedine Zidane poradzi sobie z pierwszym zakrętem w trenerskiej karierze. Już wcześniej przecież Realowi zarzucano minimalizm, zbyt częste uruchamiane autopilota, które najdoskonalej było widać w Warszawie, gdy po dwóch golach kompletnie wyłączyli się z rywalizacji z Legią. Odpowiedź była jednak natychmiastowa i szalenie mocna: od odpadnięcia z Copa del Rey wygrali 14 z 17 meczów.
W tym czasie Barcelona przerżnęła 0:4 z PSG, nadrabiając to wprawdzie historycznym zwycięstwem w Katalonii, ale mimo wszystko – Real tak fatalnych meczów jak ten paryski popis podopiecznych Luisa Enrique po prostu nie grał. Do tego ligowe porażki z Deportivo La Coruna i Malagą oraz naturalnie przegrany dwumecz z Juventusem. Łącznie pięć kiepskich meczów na przestrzeni równych 2 miesięcy. Gdyby zestawić obie drużyny – Barcelona wsadzała swoich kibiców na emocjonalną huśtawkę, kapitalne mecze, które na trwałe zapiszą się w historii klubu, przeplatając kompletną bezradnością, jak w rewanżowym starciu z Juve. Real nie czarował spektakularnym odrabianiem strat – zamiast tego rzetelnie punktował, czasem bez stylu, czasem po golach w samej końcówce, ale regularnie jak najpilniejszy prymus.
I tak jak prymus – ma szansę na zaliczenie egzaminu w pierwszym możliwym terminie, na tzw. „zerówce”. Nastroje po przejściu Bayernu w przedwczesnym finale Ligi Mistrzów są doskonałe, w przeciwieństwie do tych u Katalończyków, szykujących się już do kolejnego sezonu, spekulujących o nowym trenerze i możliwych transferach. Znów wielki jest Cristiano Ronaldo, doskonale spisuje się ławka rezerwowych – różnicę potrafią zrobić Isco czy Morata, swoje dokładają nawet James Rodriguez czy Mateo Kovacić. Zidane zanudza na konferencjach prasowych, każdy z graczy z Madrytu unika krytykowania sędziów czy prowokowania rywali, nawet Sergio Ramos jest potulny jak baranek. Na tle rozdyskutowanego Pique czy nawet Luisa Enrique – to różnica widoczna gołym okiem.
– To dla nas finał. Wiadomo, będziemy grać o mistrzostwo tak długo, jak będzie to matematycznie możliwe, ale ten Klasyk może praktycznie rozstrzygnąć ligę, albo odwrotnie, pozostawić ją bardzo otwartą – odpowiadał dziennikarzom Luis Enrique, którego wypowiedzi przetłumaczyła strona realmadryt.pl. I trudno Hiszpanowi odmówić logiki. Jeśli Barcelona przegra to faktycznie – wystarczy cofnąć się do pierwszego akapitu, wizja jest dla Katalonii katastrofalna. Ale ewentualne wyjazdowe trzy punkty będą oznaczać zrównanie się dorobkiem w tabeli. Tak, „Królewscy” nadal będą faworytem, ale zostanie im do zagrania sześć ligowych meczów, w których nie będzie żadnego marginesu błędu. 18 punktów, albo – przy konsekwentnej Barcelonie – utrata mistrzostwa na ostatniej prostej. Gdy dodamy do tego, że Dumie Katalonii zostało do zagrania poza ligą już tylko jedno spotkanie, po jej zakończeniu, z Alaves w finale Pucharu Króla, natomiast Real nadal będzie walczyć w Lidze Mistrzów… Znów wszystko staje się możliwe.
Dlatego tak ważne jest to 90 minut na murawie. Ten jeden jedyny mecz, to starcie dwóch odwiecznych rywali, którzy mogą już dziś wyjaśnić, czy w tym sezonie tematem przewodnim będzie „Królewska Dominacja”, czy „Katalońska Nieugiętość”. Katalońskie media już zresztą szukają punktów stycznych między odwróceniem wyniku z Paryża a ewentualnym wyprzedzeniem Realu w lidze, mimo tak dużej straty właściwie na każdym etapie sezonu. Do tego grzania dochodzi jeszcze kwestia pauzy Neymara – Barcelona poruszyła niebo i ziemię, byle załatwić zawieszenie kary na El Clasico. Czy ostatecznie Brazylijczyk wybiegnie na murawę? I jak ma na to zareagować Zinedine Zidane, który właściwie do momentu ogłoszenia składów nie będzie wiedział, przeciwko jakiej ofensywie przyjdzie mu grać? Z drugiej strony – na ile powrót Bale’a to autentyczny scenariusz, a na ile gra na zmylenie przeciwnika? Czy Walijczyk wybiegnie od pierwszej minuty? Jeśli nie, to kto go zastąpi?
Mind games na najwyższym poziomie. Ale jakie w sumie mają być gierki przed najważniejszym meczem w jednej z najważniejszych lig. Tutaj nawet wino smakuje lepiej, inaczej.
Kto napije się go dziś wieczorem? Początek meczu o 20.45.