Trudno postawy „Królewskich” w perspektywie całego dwumeczu nie docenić, bo w dużej mierze nad Bayernem górowali, ale pewnym jest, że dzisiejszy mecz odbije się w Europie niezwykle szerokim echem. Bo choć Real wygrał 4:2 i Bawarczykom do awansu zabrakło aż trzech goli, to wśród pierwszoplanowych postaci zupełnie niepotrzebnie znalazł się sędzia spotkania – Viktor Kassai.
Zanim jednak o Kassaim i jego pomyłkach, to najpierw o samym meczu. Wydawać by się mogło, że w obliczu dwubramkowej straty na Allianz-Arena, Bayern w rewanżu ruszy odważnie od pierwszej minuty. Spróbuje zdominować rywala, narzucić swój styl i swoje tempo gry i mając z tyłu głowy świadomość tego, jak ciężko madrycką defensywę sforsować, nie będzie chciał ani minuty tracić na bierne wyczekiwanie na własnej połowie. Carlo Ancelotti pomysł na to starcie miał jednak zupełnie inny, bo Bawarczycy zaczęli raczej nieśmiało stawiając na kontratak. Sęk jednak w tym, że próby wyprowadzenia błyskawicznego uderzenia zza gardy wychodziły słabo. W znakomitej formie był choćby Ribery, ale cóż z tego, skoro Bayern raz po raz trafiał na ścianę. W pewnym momencie kontry się nie zazębiały, akcje traciły na dynamice, a czuwający przy linii Zidane mógł odetchnąć z ulgą.
Efektu nie przynosiły też ataki pozycyjne, bo choć Thiago w cudowny sposób rozrzucał piłkę po skrzydłach (dawno nie widzieliśmy tak wielu precyzyjnych przerzutów w jednym meczu), a Vidal wypruwał sobie żyły w środku pola, to gospodarze byli zorganizowani zbyt dobrze. I choć do przerwy goli nie widzieliśmy, to był to jeden z tych remisów, gdy aż nie chce się odejść od telewizora. Nie tyle nawet nie chce, co nie ma kiedy, bo piłka – jak w szczypiorniaku – non stop wędruje od bramki do bramki.
Potrzeba było jednak dopiero zmiany stron, by bramkarza zaczęli wyciagać piłkę z siatki. Najpierw ukłuł Bayern. Robben wpadł w pole karne, na doświadczeniu wypuścił sobie piłkę zmuszając do faulu Casemiro i padł jak długi. Efekt? Lewandowski w swoim stylu sunący w stronę piłki, niespiesznie stawiający kroki i koniec końców wyprowadzający w pole bramkarza.
Bayern w końcu się obudził, zupełnie tak jakby dopiero ten gol sprawił, że piłkarze uwierzyli w możliwość pokonania bramkarza, a my wsiedliśmy na prawdziwy roller-coaster. Swój tryb samotnego jeźdźca odpalił Robben, coraz sprawniej funkcjonowała telepatia na linii Thiago – Lewandowski i zdawało się, że ostatnie kilkanaście minut będzie zepchnięciem ofiary pod same liny i próbą błyskawicznego nokautu. Tymczasem wystarczyła jedna kontra Realu, celne dośrodkowanie do Ronaldo, który odwinął się z główki, i zamiast 0:2, mieliśmy 1:1. Nie zdążyli jednak kibice gospodarzy przestać celebrować trafienia Portugalczyka, zająć swoich miejsc i nieco ochłonąć, a… własnego bramkarza pokonał Ramos. To był zresztą kompletnie kuriozalny gol i nawet nie pytajcie, czy wiemy jak doszło do tego, że Hiszpan zdołał wturlać piłkę przy słupku. Bo tego nie wie nikt. Piłkarskie jaja.
Real Madrid 1-2 Bayern Munich (Own goal Sergrio Ramos) pic.twitter.com/uikCwU6gY1
— WH Sport (@worldhighlight) 18 kwietnia 2017
Z każdą minutą coraz goręcej było wokół Kassaiego, który najpierw zwlekał z tym, by drugą zółtą kartką ukarać Casemiro (najpierw faul na Robbenie, potem dość brutalny w środkowej strefie), a koniec końców kartonik wyciągnął, ale pokazał go… Vidalowi. I być może nikt larum by nie podnosił, gdyby nie fakt, że akurat zagranie Chilijczyka nie dość, ze trudno było zinterpretować jako zasługujace na kartkę, to w ogóle jako zasługujące na wyciąganie gwizdka.
Vidal was sent off for this…
RT for incorrect decision
Like for correct call
pic.twitter.com/QFKroYTF8v— Football Faithful (@FootyFaithful) 18 kwietnia 2017
W dziesięciu Bayern mógł się już tylko bronić i choć przetrwał do dogrywki, to w niej cały misterny plan posypał się doszczętnie. Najpierw do siatki trafił Ronaldo, choć sztuki tej dokonał z wyraźnego spalonego.
Chwilę później pogrążonych w pociskach Bawarczyków dobił znów Portugalczyk, choć i tu nie obyło się bez kontrowersji…
I gdy już było kompletnie pozamiatane, na karuzelę wrzucił Hummelsa Asensio i trafił na 4:2.
No cóż, Real Madryt jest już w półfinale Ligi Mistrzów, ale niesmak unoszący się w powietrzu po tym spotkaniu pozostanie jeszcze na długo. Z pewnością oprócz dyskusji dotyczących samego spotkania, znów ożyją głosy domagające się systemu powtórek VAR. I choć „Królewskim” nie można odmawiać klasy piłkarskiej, bo dziś choćby kapitalny mecz zagrał Marcelo, a i reszta jego kolegów trzymała poziom, to chyba wszyscy chcieliby, by emocje związane z kolejnymi meczami tych elitarnych rozgrywek nie musiały być duszone przez błędne decyzje arbitrów. A my, tak zwyczajnie, nie chcielibyśmy być w skórze Kassaiego, którego czeka zapewne bezsenna i nerwowa noc.