Reklama

Czy „efekt nowej miotły” okaże się nie tylko krótkotrwałym urokiem?

redakcja

Autor:redakcja

12 kwietnia 2017, 11:15 • 3 min czytania 13 komentarzy

Rzadko zdarza się, by zwolnienie jakiegokolwiek trenera odbiło się w środowisku piłkarskim tak szerokim echem. Niezależnie czy to wśród kibiców Leicester, czy kibiców w ogóle na co dzień nieśledzących poczynań „Lisów” – posłanie Claudio Ranieriego na bruk zadziałało jak zapałka wrzucona do kanistra z benzyną. Nastąpił wybuch a pożar żarzył się długo. I choć w pierwszej chwili ci, którzy zdecydowali o zmianie na stołku trenerskim byli pod ostrzałem, teraz mogą triumfować.

Czy „efekt nowej miotły” okaże się nie tylko krótkotrwałym urokiem?

Piekielnie ciężko było być sędzia w tej sprawie. Z jednej strony trener, który doprowadził klub do historycznego sukcesu mimo tego, że szans miał na to tyle, co kot napłakał. Z drugiej – szkoleniowiec niepotrafiący opanować pogłębiającego się kryzysu, tracący na naszych oczach magiczne moce i ciągnący załogę na dno. Wydawało się jednak, że szansa na to, by mistrza Anglii od spadku uratować tak zwyczajnie, po ludzku, Włochowi się należała. Zapracował po prostu na to całym sezonem 2015/2016 w swoim wykonaniu. I choć głosów krytyki pod adresem jego zwolnienia była miażdżąca przewaga, to teraz już mało kto ma odwagę wyskoczyć przed szereg.

Bo jeśli chcieć zilustrować w jaki sposób powinien działać „efekt nowej miotły”, to wystarczy pokazać miotłę nazywającą się Craig Shakespeare. Przed zwolnieniem Ranieriego? Balansowanie tuż nad strefą spadkową, 1:2 w pierwszej odsłonie dwumeczu z Sevillą i seria pięciu porażek w lidze z rzędu. Od momentu, gdy norę „Lisów” zaczął meblować na swoją modłę wspomniany Shakespeare? Odrobienie strat z Andaluzji i awans do ćwierćfinału, pięć ligowych zwycięstw i dopiero pierwsza porażka z Evertonem w ostatniej kolejce. W efekcie osiem punktów przewagi nad osiemnastym Swansea, czyli całkiem przyjemny margines błędu na kolejne tygodnie, który raczej nie stawia Leicester w grupie zespołów zamieszanych w walkę o to, by zlecieć na zaplecze.

Reklama

Oczywiście, jak zawsze w takich sytuacjach wyrasta zasadnicze pytanie: jak długo miodowy miesiąc Craig’a z drużyną będzie trwał? Czy odmieniony zespół to tylko krótkotrwały efekt, a krążące między trenerem a szatnią pozytywne fluidy lada moment nie wyparują? Póki co na to się nie zanosi, ale przed niedoświadczonym szkoleniowcem prawdziwa próba. Bo tak jak ligowe, wygrane mecze ze Stoke, Hull czy choćby Sunderlandem były oczywiście symptomem pozytywnym, tak Atletico jest już przeciwnikiem z zupełnie innej półki. Przeciwnikiem, który w ostatnich latach w błyskawicznym tempie nabył doświadczenia w europejskich pucharach. Przeciwnikiem, którego na jego obiekcie pokonać jest piekielnie trudno. I wreszcie przeciwnikiem, który ma już dość wywracania się na samym finiszu wyścigu o puchar Ligi Mistrzów i wreszcie chciałby spuentować piękne lata współpracy z Diego Simeone.

Nie jest wielką tajemnicą, że faworyt tego dwumeczu jest jeden. Rojiblancos to po prostu zupełnie inne półka na którą póki co Leicester zajrzeć może tylko, gdy podstawi sobie taboret i jeszcze na nim podskoczy. Jest jednak coś, co sprawia że w awans „Lisów” można uwierzyć. Coś na czym bazowali przez cały poprzedni sezon. Efekt zaskoczenia. Zaskakiwali rywali w lidze, kibiców, komentatorów, ekspertów i chyba nawet samych siebie. Sztukę zadziwiania w najmniej spodziewanym momencie opanowali do perfekcji, a od czasu gdy zespół prowadzi Craig Shakespeare znów korzystają z tej magicznej sztuki, która przez kilka miesięcy tego sezonu zdawała się być mocno zduszona. I, kto wie, nie walcząc już w lidze raczej o nic poza spokojnym utrzymaniem, nie muszą mieć kompleksów nawet na tle tak znakomitego rywala jak banda Simeone. A to zwiastuje nam kapitalny dwumecz.

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

13 komentarzy

Loading...