Hull wciąż gra o życie i trzeba zakładać, że nic w tym temacie nie zmieni się nawet do ostatniej ligowej kolejki – różnice w dole tabeli są małe i szukać punktów warto wszędzie, bo każdy może mieć kluczowe znaczenie. W poszukiwaniu kolejnych łupów Tygrysy wyruszyły więc do niebieskiej części Manchesteru i choć na pierwszy rzut oka teren to niezbyt przyjemny, o jedno oczko śmiało powalczyć można, City dzieliło się punktami u siebie aż sześciokrotnie, w tym z takimi zespołami jak Stoke czy Middlesbrough. Nadzieja dla Hull była więc uzasadniona, ale… tylko na niej się skończyło, bo rywali przedzieliła dziś jednak różnica klas.
Stanęło na 3:1 i mniej więcej trzeba uznać, że taki wynik jest sprawiedliwy. City nie miało dziś większych problemów z Tygrysami, od początku ekipa Guardioli doszła do rywala i chciała pokazać, kto tutaj rozda karty. Bardzo aktywny był Yaya Toure, który raz po raz próbował zaskoczyć Jakupovicia – jednak Szwajcar albo dobrze interweniował, albo Iworyjczyk chybiał celu. Swojego szczęścia próbowali też Delph czy Silva, ale piłka wpaść do siatki nie chciała.
Jednak każdy, kto widział więcej niż jeden mecz w życiu miał świadomość, że tutaj dla gospodarzy coś wpadnie – może ci nie pudłowali jakoś widowiskowo, z pięciu metrów na pustą, lecz przewaga musiała w końcu zostać udokumentowana. Tak rzeczywiście było, choć akurat sposób w jaki to się wszystko stało, zaskakiwał. W składzie City bowiem plejada gwiazd, a wynik otworzył piłkarz Hull swojakiem, konkretnie Elmohamady. Poszła wrzutka, Egipcjanin został zmylony przez Dawsona – ten uchylił się przed piłką – i dość nieporadną interwencją wpakował futbolówkę tam gdzie nie powinien.
A potem cóż, jakoś gospodarzom poszło. Pewnie, nie przemęczali się zbytnio, nie wrzucili chyba nawet czwórki, ale dziś do zwycięstwa to wystarczyło. Na 2:0 podwyższył Aguero, trzecią i ostatnią bramkę dla Obywateli zaliczył Delph, kiedy ładnie uderzył po długim rogu – trzeba przyznać, że Anglik na tę nagrodę zasłużył, bo harował dzisiaj jak wół.
Ostatecznie, Hull swojego gola też ma, ale bardziej wynikało to właśnie z tego, że City grało trochę na pół gwizdka, niż z tego, że Tygrysy były w ofensywie tak dzielne. Trafił Ranocchia, po podaniu Maloneya – nie był to strzał specjalnie widowiskowy, ale Bravo w tym sezonie to żaden heros w bramce i takie uderzenia zdarza mu się wpuszczać.
A jak w tym spotkaniu odnalazł się Grosicki? Możemy mówić o jego występie optymistycznie, bo – szczególnie w pierwszej połowie – wszystko co dobre w ofensywie Hull, odbywało się z jego udziałem. Kamil jak zwykle był dynamiczny, sprawił trochę problemów Navasowi (a przecież Hiszpan też potrafi się uwijać) i powinien mieć kluczowe podanie na koncie, ale dobrą okazję zawalił fatalny dziś Niasse, który z bliska skiksował. W drugiej połowie Polak trochę przygasł, lecz paradoksalnie właśnie wtedy dał drużynie konkret, to on podawał do Maloneya przy bramce Ranocchii.
W takich warunkach Grosik notuje więc solidny występ, szczególnie jeśli porównać go na przykład do Markovicia – Serb po drugiej stronie boiska nie zrobił właściwie nic. Jeszcze rzut oka w tabelę: ta porażka Hull specjalnie nie zaboli, bo przegrało również Swansea i Tygrysy mają nad Łabędziami dwa punkty przewagi. Wolelibyśmy, by zarówno Fabiański jak i Grosicki zostali w elicie, ale wiele wskazuje na to, że to właśnie ich ekipy stoczą bój o bezpieczne, siedemnaste miejsce.