Nie ukrywamy, że sporo obiecywaliśmy sobie po meczu Monaco z Bordeaux. Starcie lidera, zdobywcy 82 goli w lidze z szóstą drużyną Ligue 1, w dodatku z udziałem dwóch reprezentantów Polski, grających naprzeciw siebie na środku obrony. Tu jednak – takie odnosimy wrażenie – kluczową rolę odegrał terminarz Monaco, które w środę czeka rewanżowy mecz w Lidze Mistrzów z Manchesterem City. Podopieczni Leonardo Jardima chcieli wygrać jak najmniejszym nakładem sił i to im się w stu procentach udało. Chociaż zawodnicy Monaco z pewnością tego nie przyznają, dziś wyglądali tak, jakby w głowach rozgrywali już inny mecz.
Najlepszym potwierdzeniem tych słów może być obraz pierwszej połowy, która była widowiskiem na poziomie starcia Górnika Łęczna z Piastem Gliwice. Analogii z nizinami z polskiej ekstraklasy było co najmniej kilka – tempo gry, liczba stworzonych sytuacji, liczba strat czy nawet liczba pustych miejsc na trybunach. Tak naprawdę najbardziej emocjonujący moment pierwszej odsłony miał miejsce wtedy, kiedy komentujący mecz Stefan Białas zapomniał nazwiska piłkarza, o którym akurat opowiadał. Przypomni sobie, nie przypomni, odpuści temat czy będzie milczał aż do momentu, w którym dozna olśnienia – z emocji aż zaczęliśmy obgryzać sobie paznokcie. Bardzo szybko zaczęliśmy też żałować, że to leniwe sobotnie popołudnie postanowiliśmy spędzić akurat z drużynami Monaco i Bordeaux.
Tych najbardziej wytrwałych fanów obydwu drużyn, którzy nie zdecydowali się sięgnąć po pilota i nie ucięli sobie przy tym drzemki, spotkała jednak zasłużona nagroda. Było to piękne/perfekcyjne/genialne uderzenie Moutinho na 2:0, które – jak się mogło wydawać – powinno ustalić wynik meczu. Zobaczcie zresztą sami:
Le magnifique but de Joa Moutinho ! #ASMFCGB pic.twitter.com/NqzLXQpzP4
— Le Tour du Football (@TourDuFootball) 11 marca 2017
Wcześniej prowadzenie Monaco dał Kylian Mbappe Lottin, który wykorzystał zamieszanie po rzucie rożnym oraz beznadziejne ustawienie bramkarza rywali. Można się też zastanawiać, czy przy tej sytuacji odrobinę lepiej nie mógł zachować się Igor Lewczuk, który mógł chyba podjąć bardziej zdecydowaną próbę zablokowania strzału. Sporym nadużyciem byłoby jednak pisanie, że ta bramka idzie na jego konto. Tak czy inaczej – zapowiadało się, że Monaco na spokoju dowiezie dwubramkowe zwycięstwo do końca, ale wtedy – co przed rewanżem z City po prostu musi niepokoić – po raz kolejny gola zawalił Subasić.
@diego_rolan réduit le score pour les @girondins (1-2) ! #ASMFCGB #Girondins pic.twitter.com/sCSH0x8oqN
— Don Amar Fcgb (@DonFcgb) 11 marca 2017
Kolejna niepokojąca wiadomość dla kibiców Monaco jest taka, że kilka minut później urazu doznał Falcao. I tak naprawdę o zdrowie swojego napastnika gospodarze mogli się niepokoić w dużo większym stopniu, niż o wynik, bo Bordeaux w ofensywie praktycznie nie istniało. Wynik 2:1 dla gospodarzy utrzymał się już do końca.
A jak zagrali Polacy? Siłą rzeczy więcej można napisać o Igorze Lewczuku, który miał trochę pracy w defensywie (chociaż z pewnością mniej, niż można było się spodziewać). Były legionista dobrze grał na wyprzedzenie, wygrywał pojedynki, a za utratę goli większą odpowiedzialność ponoszą inni. Do 68. minuty, czyli dokąd utrzymywał się wynik bezbramkowy, wyglądało to naprawdę nieźle, chociaż trzeba też powiedzieć, że Monaco nie zrobiło dziś wszystkiego, by sprawdzić dyspozycję Polaka. Jakkolwiek spojrzeć, niskie tempo i gra na stojąco to okoliczności sprzyjające piłkarzom defensywnym. Inna sprawa, że zwłaszcza w pierwszej połowie nie udało się uniknąć błędów w ustawieniu całej formacji, przez co trochę było widać, że Lewczuk w ostatnich meczach Bordeaux jednak nie występował.
Z kolei Glik zaliczył kilka poprawnych interwencji w defensywie, ale oko kamery częściej pokazywało go pod bramką przeciwnika, kiedy wchodził na stałe fragmenty gry. Dziś ukłuć mu się nie udało, ale po jednej-dwóch akcjach widać było, jak bardzo w tym sezonie piłka go szuka w szesnastce rywala. Do żadnego z Polaków nie można dziś było mieć jednak większych pretensji i właściwie – gdyby nie błędy bramkarzy – obaj byliby całkiem blisko zagrania na zero z tyłu.