Reklama

Na Schmeichelu do dawnej formy? Leicester przegrywa, ale jeszcze nie umiera

redakcja

Autor:redakcja

22 lutego 2017, 23:06 • 3 min czytania 6 komentarzy

Forma Leicester City w 2017 roku nie pozostawiała dużego pola manewru dla ekspertów typujących wynik spotkania z Sevillą na Estadio Ramón Sánchez Pizjuan. Właściwie można było typować tylko iloma golami przegrają goście i czy zachowają jednak mimo wszystko iluzoryczne szanse na awans do kolejnej fazy. Gra nie odbiegała od przewidywań – gospodarze przez 90 minut cisnęli mistrzów Anglii raz po raz wjeżdżając w ich „szesnastkę”. Liczba wykreowanych okazji, stuprocentowych sytuacji, efektownych akcji – tu też wszystko było zgodnie z planem, gdzieś w okolicach 20 do zera, no, może 20 do jednego. 

Na Schmeichelu do dawnej formy? Leicester przegrywa, ale jeszcze nie umiera

Ale nie doszło do pogromu. Nie doszło do rozsmarowania „Lisów”, nie doszło do spodziewanego rozwiązania losów dwumeczu już po 90 minutach. Podopieczni Claudio Ranieriego zagrali tak, jak grali przez cały sezon. Różnica polegała na tym, że dziś w bramce był Kasper Schmeichel nawet nie tyle z ubiegłego sezonu, co ze swoich youtube’owych kompilacji szczelnie wypełnionych efektownymi robinsonadami.

Obroniony rzut karny to oczywiście perełka w tej koronie, ale Duńczyk tak naprawdę ratował swoich kolegów w co drugiej akcji, a gdy już był bezradny – siłą woli naginał słupki i poprzeczki, by piłka nie miała prawa wpaść do bramki. Jasne, wobec takiej apatii Fuchsa jak przy pierwszym oraz takiej maestrii Joveticia jak przy drugim golu był absolutnie bezsilny, ale poza tym wyjmował strzał za strzałem. Inna sprawa, że i ofensywa Sevilli chyba za szybko uwierzyła, że jest po wszystkim i od tej pory wystarczy przebywać na boisku, by kolejne gole strzeliły się same. Istotnie, pierwszy trudniejszy sprawdzian dla bramkarza Leicester to było uderzenie szczupakiem w kierunku swojej bramki wspomnianego Fuchsa, później zaś za wszelką cenę pomóc rywalom chciał Morgan, ale w drugiej połowie „Lisy” zauważalnie ograniczyły wsparcie dla przeciwników.

Zauważył to Jovetić, który pięknym piruetem zaasystował przy trafieniu Correi i Mariano, próbujący raz po raz dryblować, albo ogółem napędzać akcje swoimi wejściami ze skrzydła. Reszta jednak, szczególnie po drugim golu, stała się odrobinę apatyczna i przebudziła się dopiero po orzeźwiającym i kompletnie niespodziewanym prysznicu zafundowanym przez Vardy’ego. Stała się bowiem rzecz absolutnie niesłychana. Otóż: Leicester City zdobyło bramkę. Też nie mogliśmy w to uwierzyć, też nie do końca ufaliśmy własnym oczom, ale jednak. Co więcej – gol padł po wzorcowej akcji, wymierzonej co do centymetra, i przy nieco niedbałym podaniu Graya do Drinkwatera, i chwilę później, gdy ten drugi celnie zacentrował do Vardy’ego. Na kwadrans przed końcem zrobiło się 2:1 i tak naprawdę w dwumeczu Leicester przestało stać na straconej pozycji. Widać to było w poczynaniach samych „Lisów”, które świadome swojego dzisiejszego szczęścia w końcówce grały na czas.

Sevilla znów spróbowała szturmu z pierwszej połowy, ale w odróżnieniu od okresu przed przerwą, grała chaotycznie, w bardzo rwany i niechlujny sposób. Anglikom to wystarczyło – rozpoczęła się wybijanka, która momentami mogła nawet wyrosnąć w jakąś groźną kontrę – by wspomnieć wyjście Graya i Vardy’ego na trzech obrońców z Hiszpanii.

Reklama

Leicester City tym samym utrzymuje kurs i formę. Gra wciąż kiepsko, gra bez przekonania, tworzy sobie okazję bardzo incydentalnie, pod swoją bramką razi niefrasobliwością. Ale Leicester City przegrywa tylko 1:2. Leicester City potrzebuje tylko jednej bramki na własnym obiekcie, co przecież nigdy nie jest scenariuszem szczególnie abstrakcyjnym. Leicester City przeżyło wizytę na Pizjuan.

Już to należy docenić w tak parszywym sezonie jak ten.

Z perspektywy Sevilli zaś mecz jawić się będzie jako jedna wielka zmarnowana szansa. I jedyne pocieszenie, że z „Lisami” w tym sezonie przegrać jest wyjątkowo trudno, nawet na King Power Stadium, gdzie odbędzie się rewanż.

Najnowsze

Hiszpania

Po wielu latach zobaczymy rywalizację Realu z Milanem, czyli święto imienia Carlo Ancelottiego

Radosław Laudański
0
Po wielu latach zobaczymy rywalizację Realu z Milanem, czyli święto imienia Carlo Ancelottiego

Liga Mistrzów

Hiszpania

Po wielu latach zobaczymy rywalizację Realu z Milanem, czyli święto imienia Carlo Ancelottiego

Radosław Laudański
0
Po wielu latach zobaczymy rywalizację Realu z Milanem, czyli święto imienia Carlo Ancelottiego

Komentarze

6 komentarzy

Loading...