Do przerwy wyglądał jak facet, który został przypadkowo zgarnięty z ulicy, ubrany w czerwoną koszulkę i wrzucony na boisko. Marnował niezłe sytuacje, miewał problemy z opanowaniem piłki, a jakby tego było mało, to jeszcze poczęstował kopniakiem rywala, co sędzia ukarał rzutem karnym. Po zmianie stron znów zobaczyliśmy jednak Lewandowskiego, jakiego znamy najlepiej – efektownego, efektywnego i prowadzącego grę ofensywną zespołu.
Długo można było przed meczem dywagować czy Bayern rzeczywiście ma ostatnio gorsze dni, czy po prostu nie widział sensu w tym, by przemęczać się starciami ze słabeuszami. I jeśli ktokolwiek liczył na to, że Arsenal uwierzy we własne możliwości i postanowi wykorzystać słabostki monachijczyków, to rozczarował się już na samym początku. Kanonierzy bowiem bojaźliwie cofnęli się na własną połowę i ani im się śniło atakować. Jasne, od czasu do czasu powąchali piłkę, ale kontry wyprowadzane w duecie nie mają z zasady wielu szans powodzenia. A było to o tyle zaskakujące podejście do tematu, że przecież w ofensywie londyńczyków nie biega Zjawiński z Boninem, tylko naprawdę paru konkretnych zawodników. A zresztą – nawet gdy taką próbę starali się zawiązać, to kończyło się na dwóch, góra trzech celnych podaniach. Czyli tyle, ile przy dobrych wiatrach udałoby się wymienić na Allianz-Arena choćby Pogoni Siedlce.
Nie tylko jednak ofensywa kulała, bo i obrońcy nie odrobili lekcji. Robben trzymający piłkę na skrzydle to przecież 99-procentowa pewność, że za chwilę zejdzie na lewą nogę i spróbuje rąbnąć w stronę bramki. Gdy jednak swój ukochany schemat postanowił powtórzyć również dziś, a po raz mniej więcej trzy tysiące osiemset dwunasty w karierze, niewiele zrobili jego rywale, by przeszkodzić mu w tej sztuce. No a sam Ospina nawet nie pierdnął, ale doskonale go rozumiemy – przy tak precyzyjnym i mocnym uderzeniu nawet Wakabayashi miałby problemy.
I gdy wydawało nam się, że kwestią czasu są kolejne bramki dla gospodarzy, zwłaszcza że piłka wciąż wędrowała w szesnastce Arsenalu, niespodziewanie odgryzać zaczęli się przyjezdni. Wrzutka w pole karne, zamieszanie, Kościelny kopnięty przez Lewandowskiego i rzut karny. Karny zasłużony, choć samo zbliżenie się pod bramkę Neuera nieco z dupy. No ale żeby bardziej oddać wam klimat męczarni Arsenalu to powiemy tylko, że strzelający Sanchez najpierw kopnął w bramkarza, potem nieczysto trafił przy dobitce i dopiero trzecia próba dała efekt. Na raty, ale wcisnąć się w końcu udało.
Kanonierzy w niezłych humorach byli jednak tylko do przerwy, bo już po zmianie stron swoje show zaczął duet Lewandowski – Thiago. Bayernowi ewidentnie nie w smak było to, że ktoś obcy stara się panoszyć u niego w gospodzie i szybko wziął się do robienia porządków. Najpierw Polak dostał wrzutkę ze skrzydła, odbił się z niewidzialnej trampoliny i wpakował piłkę do siatki. Chwilę potem w kapitalny sposób oszukał Paulistę asystując do Thiago. Biedny Paulista dopiero co zdążył zameldować się na boisku, a już trzeba go było ściągać z karuzeli, bo długo jeszcze nie wyglądał na chłopaka, który rozumiał w jaki sposób oszukał go Polak.
Thiago scores after a lovely move 3-1 Bayern #BAYARS #UCL pic.twitter.com/UBt0qc7yuw
— Nino (@Nino_416) 15 lutego 2017
Arsenal stawał się z każdą minutą coraz bardziej bezradny. Momentami niezła w pierwszej połowie defensywa, przy wyniku 1:3 przypominała już raczej zlepek obcych sobie ludzi niż formację, która miałaby bazować na zgraniu i komunikacji. Zespół otumaniony dwoma potężnymi gongami przyjął jeszcze dwa uderzenia, bo najpierw Alcantara strzelił zza pola karnego, a piłka – po rykoszecie – wpadła do siatki, a potem na placu pojawił się Thomas Mueller. Niemiec otrzymał niezłe podanie w polu karnym, bujnął raz w prawo, raz w lewo, położył rywala i kopnął obok Osipny. Już po trafieniu Alcantary londyńczycy przestali nawet próbować ataków, a piąty stracony gol tylko przelał czarę goryczy. Wymowne było za to notorycznie wędrujące oko kamery na twarz Arsene’a Wengera. I mina Francuza tak oczywista, że nawet nie trzeba nic dodawać. 5:1, absolutny nokaut po którym cholernie ciężko będzie się podnieść.