Wyobraźcie sobie najbardziej wyluzowanego człowieka świata. Hm, niech będzie nim Snoop Dogg. Snoop Dogg przebywa w swoim naturalnym otoczeniu, czyli w studiu nagrań. Freestyle’uje, bo kocha to najbardziej. Ma wokół siebie grupę wyluzowanych znajomych – bo właśnie tak lubi spędzać czas. Snoop Dogg w rękach ma cały arsenał skrętów. Pali jednego… Pali drugiego… Pali trzeciego… Śmieje się, rechocze, śmieje, rechocze, śmieje, rechocze – i tak w kółko. Pełna sielanka. Widzicie to?
To dobrze. Bo facet, którego opisaliśmy, wcale nie miał większego luzu niż Piotr Zieliński dziś na boisku.
Rany, to aż nie do pojęcia, że ten chłopak urodził się na polskiej ziemi (a nie Copacabanie), że dorastał kopiąc piłkę na polskich boiskach (a nie w szkółce Sao Paulo) i że podstaw piłkarskich od małego uczył go ojciec (a nie jedna z brazylijskich gwiazd piłki). Może przesadzamy, ale piłka była dziś Zielińskiemu tak posłuszna, jakby podpisał z nią jakąś umowę o bezgranicznym oddaniu albo co najmniej ulokował w niej jakieś magnesy, a samemu powszywał sobie w strój metalowe wstawki. Przyjęcia piłki – cudowne. Jak nie klatką, to nogą, wszystko na milimetry. Obroty z piłką? Rewelacja. Bez żadnego gubienia piłki, na najwyższych obrotach. Kiwka? Także fantastyczna. Pamiętacie polskiego piłkarza, który na pełnym biegu przekłada sobie piłkę na lewą nogę, czym gubi jednego gościa i od razu w kolejnym kontakcie z piłką zakłada siatkę drugiemu? No sorry – my też nie. Zresztą, zobaczcie sami:
Odkąd oglądam piłkę, Polska nie miała śr. pomocnika na tym poziomie i o takim potencjale. Must watch co weekend. https://t.co/T5uVlJMPvI
— Michał Borkowski (@mbork88) 10 lutego 2017
To jakiś kompletnie inny poziom techniki, dotąd zupełnie nieznany w polskim futbolu. Tak na marginesie – widzieliście przed chwilą najlepszą akcję pierwszej połowy meczu Napoli z Genoą (co dość dobitnie o tej części gry świadczy). Wyglądało to tak, jakby piłkarze Napoli wyczerpali w meczu z Bologną limit emocji albo mieli już z tyłu głowy pucharową potyczkę z Realem i ich priorytety na spotkanie ligowe okazały się nieco inne. Całe szczęście, że przyszła druga połowa, w której – jak na antenie powiedział Mateusz Święcicki – Zieliński podłączył Napoli do prądu. Czyli zrobił to:
Zieliński (Napoli) goal vs Genoa (1:0) https://t.co/XrLNi6s55g
— Soccity (@soccityofficial) 10 lutego 2017
Bramka to jednak tylko jedna strona medalu. Druga? Zieliński, tak po prostu, grał fenomenalnie. Często pokazywał się do gry, rzucał otwierające piłki, w zasadzie cały czas szukał trudnych rozwiązań. Napędzał. Kreował. Nawet jeśli czasem zagrał niecelnie czy nie w tempo (szczególnie w pierwszej połowie), za chwilę dawał piłkę, która okazywała się kluczowa i pchała akcję do przodu. Gdy patrzymy na wszystkich reprezentantów Polski od zakończenia Euro, nie mamy wątpliwości, że to Zieliński urósł z nich wszystkich najbardziej. A za chwilę może pójść jeszcze wyżej – wydaje się, że tylko kataklizm lub ultradefensywna taktyka Sarriego może posadzić go na ławce w meczu z Realem.
Jak już wspomnieliśmy – w drugiej połowie wreszcie coś się działo. Po bramce “Zielka” oglądaliśmy zupełnie inne Napoli, czyli zespół, który parł do przodu po to, by jak najszybciej rozstrzygnąć mecz i móc się poobijać przed trudnym pucharowym starciem. W końcu sztuka ta udała się w okolicach 68. minuty po akcji Mertensa, który dopadł do piłki na lewej flance i wyłożył ją Giacceriniemu do pustaka. W końcówce obserwowaliśmy typowe pitu-pitu, z którego jedynym zadowolonym postronnym widzem byłby chyba tylko Wojciech Stawowy. Swoją drogą były to idealne warunki na powrót Arkadiusza Milika, ten jednak ostatecznie nie podniósł się z ławki rezerwowych. Oczywiście odbieramy to jako pozytywną informację – wiadomo, że w przypadku tego typu kontuzji lepiej wrócić na boisko tydzień za późno niż choćby dzień za wcześnie.
Piekielnie mocne to Napoli w ostatnich dniach. Nie zdziwimy się, jeśli sprawi niespodziankę w Madrycie. Nie zdziwimy się, jeśli główną rolę odegra w niej Piotr Zieliński.