Reklama

Uśmiechnięty Schmidt i jego “Neverkusen” – największe zaskoczenie weekendu

redakcja

Autor:redakcja

23 stycznia 2017, 19:06 • 4 min czytania 0 komentarzy

Miesiąc przerwy od rozgrywek Bundesligi to w zupełności wystarczający czas, by na milion sposobów przeanalizować jesień i narobić sobie wilczego apetytu na wiosnę. Podczas jednak gdy my, kibice, pierdzieliśmy w fotel, przekopywaliśmy Kickera i ze złudną nadzieją błąkaliśmy się po kanałach Eurosportu, w gabinetach większości niemieckich klubów wrzało. Atmosfera gęstniała z miesiąca na miesiąca między innymi w Leverkusen i na półmetku sezonu wydawało się, że trener Roger Schmidt spaceruje właśnie po cienkiej linie nad przepaścią, a w dodatku ma jednocześnie mocno w czubie.

Uśmiechnięty Schmidt i jego “Neverkusen” – największe zaskoczenie weekendu

Dwa i pół roku to w piłce kupa czasu – wprawdzie Franciszek Smuda identyczny okres nazwał niedawno „momentem”, ale jednak po 30 miesiącach intensywnej roboty powinno się od człowieka wymagać owoców jego pracy. Tymczasem tej jesieni niezwykle blisko bezrobocia był właśnie Schmidt, który cierpliwości i zaufania przełożonych nadwyręża regularnie od ponad dwóch lat. Jak nie głupie straty punktów w lidze, to frajerskie remisy w Champions League. 45 minut na wysokim poziomie i pewne prowadzenie, a potem trzy kwadranse w całości niweczące ten trud. I tak w koło Macieju. Bayer jest jedną z najbardziej chimerycznych ekip w całej stawce, ale paradoksalnie – właśnie teraz, gdy pozycja Niemca wciąż jest daleka od stabilnej – jego podopieczni zagrali mecz ocierający się o ideał.

Nie wiadomo, jakie czary zastosował zimą Schmidt, ale przeciwko Hercie – drużynie do bólu solidnej, świetnie zorganizowanej taktycznie – zobaczyliśmy zupełnie odmienione B04. Pewne siebie, odważne, bezkompromisowe i stabilne.

Po kiepskim starcie sezonu do optymalnej dla siebie, a nieosiągalnej dla rywali formy powrócił Julian Brandt, którego aparycja jest dokładnym zaprzeczeniem zadziorności i hartu ducha, który pokazuje na boisku. Z twarzy niewinny blondynek i generalnie drobny chłopaczek na pozór unikający walki fizycznej, a w istocie zuchwalec w mgnieniu oka podnoszący się po upadku, otrzepujący się z kurzu już w biegu i, jak przed laty Solskjaer, z uśmiechem dobijający rywala. Tuż za nim kwitnie Kevin Kampl, bodaj największy wyrzut sumienia Borussii Dortmund ostatnich lat. Na Signal Iduna Park bywał bezużyteczny i nieefektywny głównie przez swoje ustawienie boiskowe – w żółto-czarnej koszulce biegał przede wszystkim po skrzydłach, w Leverkusen znów ustawiono go na jego ulubionej pozycji „ósemki”. To w tym miejscu może popisywać się swoim niezwykle szerokim wachlarzem umiejętności – doskonałe długie podania po ziemi, regulacja tempa gry, otwierające przerzuty, niebezpieczne uderzenia i cała reszta.

Przed sezonem niewielu spodziewało się też chyba, że do tak solidnej dyspozycji dojdzie Hakan Calhanoglu, który sprawiał wrażenie, jak gdyby dusił się już we własnym sosie. Miał problem z regularnością, na boisku stanowił raczej formę hamulca dla ofensywnych akcji zespołu, a nie motoru napędowego. W pewnym okresie pudłował nawet regularnie z rzutów wolnych, które przecież są jego wizytówką. Tak dobrze ułożonej stopy nie ma wielu zawodników nie tyle w Bundeslidze, co i na całym Starym Kontynencie. Potworna regularność.

Reklama

Do składu po baaardzo długiej absencji (ostatni ligowy mecz 10 września) powrócił też Karim Bellarabi. Może jeszcze bez tej charakterystycznej dla siebie przebojowości, bez tego błysku i dynamiki, ale już z dużą jakością na skrzydle. Niemiecki skrzydłowy w formie to bowiem gwarancja tego, że nawet jak nie idzie i gdy gra się nie klei, mecz wcale nie musi być stracony.

Generalnie więc inauguracja rundy wiosennej mogła wśród kibiców Bayeru, oraz samego Schmidta również, tchnąć wielki powiew optymizmu. Ciężko powiedzieć, czy nagle po ponad dwóch latach pracy zatrybiło coś, co przez te długie miesiące funkcjonowało źle, ale prawdą jest że w końcu zobaczyliśmy Leverkusen adekwatne do potencjału zespołu. To zresztą nie koniec dobrych wieści dla niemieckiego szkoleniowca, bo kolejny kamień z serca musiał mu spaść, gdy wspomniany Calhanoglu trafił z jedenastu metrów. Dotychczas bowiem ekipa z BayArena legitymowała się zatrważająco słabą statystyką. Na cztery okazje z rzutów karnych w tym sezonie, podopieczni Schmidta nie wykorzystali ani jednego i dopiero bramka Turka przełamała fatalną serię.

Po raptem jednym meczu nie ma co też wyciągać zbyt daleko idących wniosków, wszak żartobliwe określenie “Neverkusen” nie wzięło się znikąd. Bayer jest za naszą zachodnią granicą znany z tego, że nawet gdy ma wszystko podane na tacy i wystarczy mu tylko dowieźć prowadzenie do końca, to najprawdopodobniej poślizgnie się na skórce od banana i wyrżnie czołem o krawężnik. Trzeba jednak Schmidtowi oddać, że rundę która najprawdopodobniej zaważy na jego przyszłości rozpoczął w kapitalnym stylu i nawet dał się złapać oku kamery, gdy po ostatnim gwizdku subtelnie podniósł kąciki ust do góry. A to u niego rzadkość.

MARCIN BORZĘCKI

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Niemcy

Anglia

Brat sławnego brata na radarze Borussii. “Klub utrzymuje kontakt z rodziną”

Antoni Figlewicz
5
Brat sławnego brata na radarze Borussii. “Klub utrzymuje kontakt z rodziną”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...