Kontrakty na jakie kwoty odrzucałby Paweł Zarzeczny, gdyby mieszkał w Stanach Zjednoczonych? Czy przeglądając polskie portale piłkarskie można poczuć się, jakby ktoś lał po twarzy? Czy da się przygotować do komentowania Serie A lepiej niż rozmawiając z kumplami Andrei Pirlo? W jaki sposób gra na konsoli może okazać się pomocna przy komentowaniu? Jakim cudem Mino Raiola zadzwonił do Zbigniewa Bońka i zapytał o… Mateusza Święcickiego? To właśnie ostatni z wymienionych, doskonale wam znany z komentowania lig zagranicznych w Eleven, jest bohaterem dzisiejszego odcinka “Całego na biało”.
Najpierw opowiadasz, że wykonujesz kompletnie niepotrzebny zawód, później, że byłeś zbyt głupi by robić coś innego. Czytam wywiady z tobą i dochodzę do wniosku, że rozmawiam z jakimś głupkiem.
Bardzo lubię tekst Forresta Gumpa, który mówił “jestem idiotą, ale nie jestem głupi”. Głupkiem to ja nie jestem. To tylko figura retoryczna. Nie cierpię przesadnego egzaltowania się zawodem dziennikarza. Kiedy Przemek Zych napisał, że kończy się jego praca w Agorze, odpisałem mu, że nie ma czego żałować, bo to tylko pisanie o tym, że ktoś prosto kopnął piłkę. Walczę z traktowaniem tego zawodu śmiertelnie poważnie. To praca fizyczna. Tak ją traktuję, po meczu nigdy nie mogę zasnąć do trzeciej-czwartej. Patryk Mirosławski powtarza, że dziennikarstwo jest tylko przygodą na kilka lat.
Wielu spina się, że rozmowy o piłce muszą być merytoryczne, fachowe. Przecież to rozrywka.
Dlatego kocham Pawła Zarzecznego. On drażni, mnie czasami oczywiście też. Kiedy pojawił się w “Stanie Futbolu” razem z Karoliną Bojar, w pewnym momencie powiedziałem mu, że pieprzy głupoty, bo to było już irytujące. Paweł czasami specjalnie przegina w jedną stronę, tylko po to, żeby kogoś zirytować. Pokazuje jak bardzo można posunąć się za daleko. Ostatnio dostałem wiadomość od bardzo poważnego producenta telewizyjnego, który zarabia bardzo poważne pieniądze i ma duże doświadczenie zagraniczne. Napisał mi, że – z całym szacunkiem do nas wszystkich w “Stanie Futbolu” – Paweł Zarzeczny to 75% tego programu i gdyby mieszkał w Stanach Zjednoczonych, odrzucałby kontrakty na kilka milionów dolarów. Pomyślałem sobie, że to nie jest przesada, bo gość wie, co mówi. Pamiętam moje pierwsze spotkanie z Pawłem. Podszedłem, przywitałem się.
– No i co się tak patrzysz jakbym ci matkę harmonią zabił?
Od razu wbił mnie w ziemię i nie wiedziałem jak się odezwać przez kilka następnych dni. Kiedyś na wizji powiedziałem, że to lekka porażka, że jakiś klub zajął trzynaste miejsce. Usłyszałem:
– No dobrze, a w czym ty byłeś trzynasty w Polsce?
Nauczyłem się przy Pawle bardzo dużo w kontekście traktowania piłki jako tylko jednego z elementów życia. Oprócz oglądania meczów trzeba czytać, chłonąć świat zewsząd, zdobyć dobre i złe doświadczenie, interesować się innymi ludźmi. Moja mama powiedziała w 2011 roku, że Zarzeczny jest jedynym dziennikarzem, który ją potrafi zainteresować piłką nożną. To dobry wyznacznik.
Wierzysz w szalenie fachowe podejście do piłki?
Nie ufam mu. Uważam, że nie jestem w stanie przeanalizować meczu pod kątem taktycznym tak jak Czesław Michniewicz.
Na dłuższą metę nie nudziłyby cię w telewizji takie analizy?
Słyszałem nawet, że jeden prezes klubu w Polsce powiedział, że skoro Czesław Michniewicz potrafi tak sprawnie wytłumaczyć niuanse taktyczne czytelnikom Weszło, to na pewno będzie potrafił równie dobrze wytłumaczyć to piłkarzom. Nie wiem ile w tym kreacji, bo usłyszałem to od dziennikarza, a wiemy, że wszyscy dziennikarze podkręcają i konfabulują. Taka natura. Chcesz być dobry – musisz podkręcać, ściemniać, przejmować anegdotę i przedstawiać ją jako swoją. Natomiast nie wierzę, gdy o taktyce rozmawiają dziennikarze. Bylibyśmy w stanie upozorować za moment taktyków, rozmawiać o podaniach diagonalnych i używać tego całego bełkotu, ale byłoby to kompletnie niewiarygodne. Trzeba mieć autorytet, dotknąć tego, popracować w klubie.
Próbujesz sobie wyobrazić, gdzie będzie dziennikarstwo za 15 lat? Zanim się spotkaliśmy odświeżyłem sobie rozmowę Tomka Ćwiąkały z Michałem Polem sprzed czterech lat i doznałem lekkiego szoku. Był traktowany trochę jak człowiek z kosmosu. Bo Twitter, bo media społecznościowe w jednym palcu, bo multimedia. Dziś to kompletna oczywistość.
Wydaje mi się, że dziennikarstwo będzie bardziej spersonalizowane. Bardzo dużo będzie zależało od ciebie jako osoby, a nie redakcji. Zresztą Amerykanie twierdzą, że w 2018 roku w internecie najwięcej reklam będzie w social media. Wielkie firmy będą bazować tam na konkretnych osobach. Gdy ostatnio w PZPN-ie trzeba było coś podpromować, poproszono Wiśnię o wrzucenie tego na jego osobistego Twittera, bo jako wiarygodna osoba ma więcej zasięgów niż oficjalne konto, które śledzi – co ważne – więcej osób.
A gdzie ten zawód zajdzie? Jestem zwolennikiem wartościowego dziennikarstwa i uważam, że ludzie w pewnym momencie będą mieli przesyt rzeczy śmieciowych. Zauważ bardzo ważną tendencję – jest absolutny odwrót od śmieciowego jedzenia. Ludzie chcą jeść rzeczy zdrowe, zwracają na to uwagę, fantastycznie sprzedała się książka “Zamień chemię na jedzenie”, która udowadnia, że można jeść zdrowo i tanio. Totalny odwrót. Myślę, że na tej samej zasadzie nastąpi odwrót od śmieciowego dziennikarstwa, które de facto jest naciąganiem. Ostatnio na jednym z portali był tytuł “A. Conte skazany za uderzenie bejsbolem”. Kliknąłem, a tam był news o jakimś Antoine Conte, zupełnie nieistotnym piłkarzu, którego skazali. Jasna cholera. Poczułem się, jakby ktoś mnie strzelił w pysk.
A propos – pracując w WP nie byłeś przerażony tym, co się klika?
Trochę byłem, ale to prawa wielkiego portalu. Big Data. Lewandowski, Radwańska, Pudzian, Popek, Ania Lewandowska, Krychowiak, Boruc…
Linetty już niekoniecznie.
Przerażało mnie to, że zrobienie galerii dziesięciu zdjęć z największych szarpanin Roberta Lewandowskiego ma milionową klikalność, a artykuł, nad którym się napracowałem parę godzin, nikogo nie interesował. Robisz rzeczy, które nie dają ci satysfakcji. Na dużym portalu rzadko kto cię identyfikuje z nazwiska, niewielu zwraca uwagę na autora. Na Weszło jest inaczej, macie raczej kumatą grupę odbiorców i to dla autora duża satysfakcja. Często jest tak, że dziennikarze piszą dla siebie, Piotrek Koźmiński z Super Expressu powiedział kiedyś, że nie mógłby pracować w PAP-ie, bo tam dziennikarze niczego nie podpisują swoim nazwiskiem. Na dużym portalu musisz wiedzieć, że odbiorca ma inne wymagania. Chciałbyś zrobić coś ciekawego, niszowego, ale nikt w to nie kliknie. Na WP musiałeś myśleć, jak coś zatytułować, żeby jak najwięcej osób kliknęło i by nie poczuło, że ktoś ich oszukał.
To był jedyny moment w życiu, w którym czułeś, że chodzisz do pracy?
To było kozackie doświadczenie, ale miałem wtedy trudny czas. Komentowałem tyle samo meczów, co teraz w Eleven i jednocześnie pracowałem w WP. Nie miałem dnia wolnego. Był okres, w którym czułem się fatalnie fizycznie. Wychodziłem rano do pracy i wiedziałem, że na dłuższą metę trzeba będzie coś wybrać, bo się wykończę. Dlatego kiedy dostałem propozycję na wyłączność z Eleven, wiadomo było, że nie ma co polemizować. To najlepszy kontrakt, jaki miałem. Ale nie narzekam, że życie postawiło przede mną pracę w dużym portalu, to zawsze dobre doświadczenie. Poza tym ja nigdy nie mam postawy roszczeniowej. Jeśli mam komentować mecz Crotone – Empoli, to ja to zrobię z największą przyjemnością, nie ma problemu. W WP nie byłem w La Baule, nie prowadziłem studia, mimo kilkuletniego, olbrzymiego doświadczenia, nie miałem żadnego problemu, że jako jedyna obok Mateusza Skwierawskiego osoba w redakcji pojechałem na Euro bez akredytacji. Musiałem biegać i nagrywać pijanych Polaków w fanzonach i szukać materiałów na mieście. Jak trzeba coś zrobić, to się robi.
Oprócz tego wszystko przenosi się dziś do internetu i ja też chciałem spróbować. Żyjemy w erze pay per view. Ktoś mi pisze na Twitterze “wow, “Dzień Świra na TVP Kultura, teraz!”. Myślę sobie: Matko Boska, przecież ja mogę sobie kupić to w VOD i obejrzeć, kiedy chcę. Giną czasy ramówki. Żyjemy w świecie odtwarzania czegoś w wolnym czasie z wyjątkiem – co istotne – meczów na żywo. Chyba że zabarykadujesz się informacyjnie w jakimś hermetycznym świecie i obejrzysz sobie coś później, ale nie da się uciec od informacji, które dostajesz z każdej strony.
To, czym wy rewolucjonizujecie komentowanie w Polsce, jest interakcja na linii komentator-widz.
Minęły czasy, gdy pan z telewizji był wielkim i nietykalnym panem ubranym w garnitur. Szkło telewizora było ogromną ścianą. Po jednej stronie zwykły widz, po drugiej – postać mityczna. Ja nietykalny już nie jestem, bo można mnie zaczepić choćby w internecie. Wreszcie jesteśmy normalnymi gośćmi, z którymi można przybić piątkę, podyskutować, zwrócić na coś uwagę. Hashtagi #modanafrancję, #włoskarobota czy #lazabawa wymyślił Patryk Mirosławski, który – gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy – mówił, że chce, by komentowanie było luźne. Ludzie przychodzą z pracy i nie chcą słuchać o taktyce – a przynajmniej nie ciągle – czy o innych poważnych kwestiach. Nie można opowiadać o meczu w sposób mechaniczny. Mamy robić to na luzie. Oddawać część swojej osobowości i nie mądrzyć się za wszelką cenę. Co ja mogę powiedzieć? Że nie podoba mi się ustawienie drużyny przez Massimiliano Allegriego? Przecież nikt w to nie uwierzy. Nie znam się na tym, nie siedzę w ośrodku treningowym, nie wiem, jakie są założenia. Ale jeśli rozmawiam z bratem Paulo Dybali i on mi mówi: zwróć uwagę, Allegri za często rotuje składem, przesadnie oszczędza piłkarzy, nie wykorzystuje potencjału Paulo, to coś jest na rzeczy. Skoro on to zauważa, to przekazuje odczucia brata. I ja to mogę później powiedzieć na antenie.
Wydaje mi się, że Twitter zmienił też jedną rzecz – czujesz, że komentujesz do kogoś. Miałeś w 2009 roku wrażenie, że nikt cię nie słucha?
Nie. Zawsze wiedziałem, że ktoś tego słucha, zmieniło się tylko to, że wtedy przychodziły maile, które odczytywałeś po transmisji, a teraz wiesz od razu. Twitter niesamowicie sprofesjonalizował komentowanie. Jest mecz Fiorentiny z Napoli, gra Piotr Zieliński, ale nie ma Arkadiusza Milika. Wydawałoby się, że ogląda to tylko jakaś mała grupa ludzi. Gdy podczas transmisji powiedziałem, że Salcedo jest Argentyńczykiem, będąc przekonanym, że powiedziałem Meksykaninem, dostałem błyskawicznie jakieś 11 podpowiedzi, że się pomyliłem. Dziś już nie da się oszukać widza, bo jest on douczony, świetnie poinformowany i wyczulony na błędy. Pamiętajmy jednak, że Twitter nie jest reprezentatywny. Nie wszyscy ludzie – zwłaszcza starsi – go mają, a do nich też musimy umieć trafić.
Pojawiają się zarzuty, że zagadujecie mecze.
Każdy ma prawo tak ocenić. Kiedyś ktoś mi powiedział, że za dużo żartujemy. Przeanalizowaliśmy to i wyszło nam, że tylko 56 sekund było poświęcone na żarty czy rzeczy nie do końca związane z meczem.
Ja to lubię, ale tylko w momencie, gdy mecz jest nudny.
Nigdy nie mówimy anegdot, gdy mecz jest ciekawy. Mamy zasady.
Ludzie czasem wytykają wam te nawiązania z czapy. Mówicie – no nie wiem – o serialach.
Ale to krótkie fragmenty.
Ale jednak.
Komentujemy mecz Napoli i w górnej części stadionu jest napis Ciro. Wiadomo, że kojarzy nam się to z Ciro di Marzio z Gomorry. Nie można cały czas komentować boiska. Często mówię do Filipa, że jak już powstanie studio, wreszcie będzie mógł się wygadać z wszystkich rzeczy, które ma przygotowane do transmisji. Zadziwia mnie to, jakie rzeczy potrafi wyszukać. Czasami mam wrażenie, że ściemnia i sobie to wymyślił.
Prześcigacie się w anegdotach? To forma rywalizacji?
Tak. Robimy zakłady. Brainstormy. Kto opowie lepszą anegdotę, kto wie więcej. Postanowiliśmy sobie, że chcemy komentować mecze zupełnie inaczej. Mnie i Kapicę łączy jedna rzecz – obsesja w byciu coraz lepszym. Siedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. Co możemy zmienić? Czego jeszcze nie było? Mówię:
– Słuchaj, we włoskich księgarniach internetowych jest masa książek, która nie została przetłumaczona na język polski. Kupujemy.
No i kupiliśmy może z 30. Świetna biografia Marchisio, dzięki niej mam o nim dwadzieścia anegdot na dwadzieścia najbliższych meczów. Bardzo dobra biografia Icardiego, 1001 anegdot o Napoli. Rzeczy, których nie możesz przeczytać w internecie. Nikt mi nie może powiedzieć, że pierdolę. Że przeinaczam fakty, nie mam wiedzy, nie jestem przygotowany. Mamy w programie stały punkt – jak piłkarze wychodzą na drugą połowę i jeszcze się nic nie dzieje – anegdota pana Filipa Kapicy. Ludzie go za to hejtują, ale od jednego komentatora usłyszałem kiedyś, że trzeba robić swoje. Założyć końskie okulary i konsekwentnie robić swoje. To najważniejsze. Nikt mi nie może zarzucić, że nie jestem kumaty, gdy czytam co się da, jadę na wywiad do Gennaro Gattuso czy rozmawiam przez Skype z Roberto Baronio, który urodził się w tej samej miejscowości co Pirlo, grał z nim w Brescii, później był w Lazio i opowiada mi o nim anegdoty. Nie da się zrobić więcej.
Skąd wziąłeś tę kartę pamięci w głowie? Potrafisz rzucać nawiązaniami czy cytatami jak z rękawa.
Łukasz Wiśniowski powiedział, że on ma więcej cech organizacyjnych, lepiej się sprawdza w relacjach międzyludzkich, jest odpowiedzialny i dojrzały, ale ja mam fenomenalną pamięć. Nie zgadzam się z tym, bo dużo mi rzeczy ucieka, ale zawsze była ona niezła. Poza tym często sobie ją odświeżam. Jestem w stanie powiedzieć, kto strzelał gole w finałach Ligi Mistrzów od 1995 roku. Pamiętam każdy finał i każdy skład. Ostatnio złapałem się na tym, że zapomniałem, że w 2003 roku w finale grał Igor Tudor, musiałem sobie to przypomnieć. Generalnie uważam, że w internecie jest mnóstwo osób, które wiedzą o wiele więcej. Była kiedyś podczas meczu jakaś absurdalna sytuacja z autem. Poprosiliśmy z Kapicą, by ludzie przypomnieli sobie inne takie sytuacje i nam podesłali. Nie potrafiliśmy sobie przypomnieć żadnej, a po chwili dostaliśmy od ludzi masę wiadomości. Polecam każdemu książkę o mapach myśli. Krzysiek Stanowski powiedział mi kiedyś, że mam dobrą kojarkę. Jadę skojarzeniami. Bardzo ważne jest to, żeby myśleć dużo o piłce, myśleć co chciałoby się powiedzieć. Włodzimierz Szaranowicz mówił kiedyś w wywiadzie, że młody komentator nie może siąść i powiedzieć “dawajcie mi tę materię, ja się z nią zmierzę”. Trzeba być gotowym na pewne sytuacje, mieć przygotowane różne scenariusze.
Podobno jesteś freakiem i relaksujesz się po komentowaniu tak, że wracasz do domu i czytasz książkę o włoskiej piłce. Ja – przykładowo – wolałbym pograć na konsoli.
Nie, przesada. Nie gram w gry, bo mnie to śmiertelnie nudzi. Ale tłuczenie w FIFĘ jest poniekąd dobre, bo zapamiętujesz składy. Filip Kapica komentując Formułę 1 jeździ w grze F1 i w ten sposób poznaje tory. Wydawać by się mogło, że to głupota, ale on się przy tym doskonale uczy. Nie ma lepszego sposobu na poszerzenie wiedzy o zawodnikach niż granie w Football Managera. Czy to jest strata czasu?
I tak, i nie.
Mam momenty, kiedy nic nie robię, ale sobie myślę, że fajnie byłoby pojechać gdzieś i coś zrobić. Każdy tak ma. Złapałem to od Zarzecznego. Często dzwonię do Pawła i pytam, co robi. “Leżę i myślę”. To jest ważne, żeby leżeć i myśleć. Leżysz, relaksujesz się, ale każdy z nas zawsze myśli o czymś.
Poradziłbyś sobie w lidze, gdzie jest większa intensywność jak np. w Premier League? Masz trochę styl Smokowskiego – anegdota za anegdotą. Opowiadaniu ich sprzyjają raczej spokojne mecze.
Nie ma większej intensywności gry niż Barcelona kontra Real.
Ale ten mecz jest raz na pół roku, w Premier League młócka jest w każdym meczu.
Chciałbym nie opowiadać anegdot, a grać samym boiskiem. Z Filipem Kapicą mówimy sobie “teraz jest mecz Roma – Juventus, zero anegdot”. Przy dużych meczach staramy się mówić jak najmniej, by cały czas grać stadionem. To nawet łatwiejsze, bo samo się komentuje. Najtrudniejsze jest opowiadać ciekawie o meczu, który jest nudny. Komentator zobligowany jest do mówienia rzeczy ciekawych. Duet Jaroński – Wyrzykowski kapitalnie opowiada o wyścigu. Kolarze mijają zamek – opowiadają jego historię. Słuchając tego czuję się ubogacony, mam wrażenie jakbym był na dobrym wykładzie. Jestem w ogóle zafascynowany osobą Włodzimierza Szaranowicza. Dla mnie to głos polskiego sportu. Za każdym razem gdy rozmawiam z kimś, kto z nim pracował, pytam o jego fenomen. Postać ikoniczna. Nawet nie chcę się z nim spotykać. Mam to samo, co Tomasz Lis – którego osobiście jako dziennikarza specjalnie nie cenię – który napisał, że nie wybrał dziennikarstwa sportowego dlatego, że nie chciał przekraczać linii, którą przekraczamy my jako dziennikarze. Wiesz doskonale, że ktoś przestaje być dla ciebie postacią ikoniczną – dajmy na to taki Ebi Smolarek – gdy poznajesz go, a on nawet nie chce z tobą gadać i cię olewa. Dlatego ja nie chcę spotykać się z Szaranowiczem, bo już sobie go zmitologizowałem.
Widzisz, powinieneś zacząć na nowo fascynować się Ekstraklasą. O większości piłkarzy panuje stereotyp sodziarzy czy głupków, a gdy ich poznajesz okazuje się, że większość to fajni goście, mądrzy, oczytani. Zaskakujesz się zwykle pozytywnie.
Komentowałem Ekstraklasę przez trzy lata. I ty mi mówisz, żebym się nią znowu interesował!?
Umiałbyś wrócić?
Pewnie.
Ale mam wrażenie, że w piłce jarasz się bohaterami, herosami. Masz piłkarzy za ikony, pomniki.
Zawsze kochałem superbohaterów. Supermana, Batmana…
W Ekstraklasie tego kompletnie nie ma. Ciężko sprowadzać do półboga Grzegorza Bonina.
To też piłka. Pierwszy mój wywiad na żywo w telewizji był z Robertem Lewandowskim w meczu Lech Poznań – PGE GKS Bełchatów, gdy strzelił piętą pierwszą bramkę w Ekstraklasie. Gdy komentowałem ligę francuską obserwowałem Edena Hazarda i myślałem sobie “wy jeszcze nie wiecie, że jest taki piłkarz, który za chwilę będzie absolutnym crackiem”. To fantastyczne. Kilka wielkich postaci dojrzewało na moich oczach. Robert Lewandowski, Eden Hazard, Sławomir Peszko…
(śmiech)
Dojrzewałem z polską Ekstraklasą. Byłem królem Wodzisławia. Piast i Odra grały w rundzie jesiennej w Wodzisławiu, więc co tydzień był tam mecz. Na 17 spotkań w rundzie byłem tam 13 razy.
Pocztówki, pamiątki…
Byłem królem Wodzisławia! Taki pseudonim został mi nadany przez Janusza Basałaja. A później jak byłem na Vicente Calderon i komentowałem mecz Atletico – Real Madryt, Janusz mi napisał sms-a “Wodzisław lepszy” (śmiech).
Na twoich rodzicach – o czym opowiadałeś w rozmowie z Piotrkiem Borkowskim na FirstEleven – takie stadiony raczej też nie robią wrażenia.
Najważniejsze problemy w mojej rodzinie to te związane z kotem. Dostaję codziennie informację, co robi kot. Ostatnio były bardzo niskie temperatury i okazało się, że kot nawet nie wychodził na zewnątrz. Kładł stopę na śniegu i wracał do domu. Dzwonisz do mojej mamy i mówisz, że komentujesz z Camp Nou, a ją to kompletnie nie interesuje i opowiada o kocie. Moi rodzice nawet nie mają Eleven. Ich to w ogóle nie interesuje! Gdy wysłałem mamie coś, z czego jestem w życiu najbardziej dumny, czyli reportaż o Paulo Dybali, usłyszałem tylko, że mógłbym ogolić brodę. Taka reakcja! Ja już nawet nic nie mówię w domu, bo szkoda gadać. Nic nie kumają. U mnie się nikt nie interesuje piłką. Ojciec wie, że jest Lewandowski. Nie wiem skąd, ale zawsze wiedział, że Mila jest Milą jeszcze zanim strzelił gola Niemcom. Nie wiadomo skąd, on też nie wie. To jest fajne, bo cię sprowadza na ziemię.
Da się w tym zawodzie popaść w monotonię? Wiem, że każdy mecz jest inny i ciągle coś się zmienia, ale do cholery – to ciągle mecze, mecze, mecze. Musi wkraść się rutyna.
Nie miałem nigdy uczucia, że nie chcę jakiegoś meczu skomentować. Czesław Michniewicz powiedział kiedyś, że jesteśmy z Wiśnią narkomanami meczów. Coś w tym jest. To jest live. Nie ma nic bardziej fascynującego niż ryzykowanie. Ja nie mogę wcisnąć backspace. Wystawiałem kiedyś na WP noty z meczu Polska – Gruzja, kiedy Lewandowski strzelił w końcówce trzy bramki. W 88. minucie było 6/10. Potem co chwilę kasowałem backspacem tę notę i podnosiłem. Pomyślałem sobie wtedy: cholera, jakie to łatwe. Live jest fantastyczny. Nie da się go zaplanować. Kiedyś była w studiu kapitalna sytuacja. Gośćmi byli Bogusław Leśnodorski, Zbigniew Boniek, Adam Godlewski i Tomek Włodarczyk. W 20. minucie dostałem informację od Piotrka Dumanowskiego.
– Słuchaj, Święty… Jest problem. Padło nam wszystko.
Nie byliśmy w stanie puścić kompletnie niczego. Ani przerwy reklamowej, ani materiału, który był przygotowany i który szumnie zapowiadaliśmy. Musisz dociągnąć program do końca jeszcze przez godzinę dwadzieścia. Powiedziałem na wizji wprost:
– Panowie, to nie jest żart, padło absolutnie wszystko. Przynieśliście żabę w kieszeni. Przez godzinę dwadzieścia nasi widzowie nie zobaczą ani reklam, ani materiałów. Widzę, że idzie czarny dym i coś się dzieje, więc może to naprawią. A może nie.
Wszyscy się niesamowicie zmobilizowali i ciągle gadali. W telewizji nie można kłamać, bo to bardzo szybko wyjdzie na wierzch. Ludzie muszą wiedzieć, że jest pożar. Inna sytuacja – PZPN inspirowany przez Ekstraklasę wprowadził ograniczenie zawodników spoza Unii Europejskiej. W Piotrówce jest klub złożony z Afroamerykanów. Dostałem numer do prezesa Piotrówki, zadzwoniłem, że chciałbym się połączyć z nim w tym temacie, by coś poopowiadał. Zgodził się. Dałem ten numer wydawcy i albo ja go przekręciłem, albo on źle zapisał. Pięć minut przed wejściem asystentka zadzwoniła do niego.
– Witamy pana serdecznie, telewizja Orange Sport, za dwie minuty się łączymy, rozmawiamy o temacie obcokrajowców, Mateusz zada panu pytanie. Jest już pan na antenie, proszę być przy słuchawce i nic nie mówić. Mateusz pana wywoła.
No i po chwili włączam się ja:
– Witam pana serdecznie, rozmawiamy o obcokrajowcach, co pan sądzi na ten temat? Jakkolwiek spojrzeć, to też będzie ograniczenie dla pana.
– Mógłby pan powtórzyć pytanie? – słyszę.
Powtórzyłem.
– Ale jaka Piotrówka? To chyba jakaś pomyłka?
– Jaka pomyłka?! Pan Ireneusz Strychacz?
– No nie.
– A kim pan jest?
– Jakub Białek.
– A czym się pan zajmuje?
– W salonie samochodowym pracuję.
– Nie chcecie kupić jakiegoś auta? Przepraszam państwa, stało się coś absolutnie strasznego, chyba pomyliliśmy numery.
Co możesz zrobić w takiej sytuacji? Niewiele. Musisz mówić wprost. Albo wieczór wyborczy w PZPN tuż przed pierwszą kadencją Bońka. Jesteśmy na żywo. Rozmawiamy z Kazimierzem Greniem, rozłączamy się, później on jeszcze do nas dzwoni na moment, bo chciał coś dopowiedzieć.
– Panowie, dzwoni do nas ponownie Kazimierz Greń, chce coś dopowiedzieć. Panie Kazimierzu, słuchamy.
– Hau, hau, hau.
Kazimierz Greń był na jakiejś wsi – cholera wie – i nagle zamiast niego zaczął szczekać pies. Możesz się z tego czasami tylko pośmiać.
Jak robi się ekskluzywny materiał z ikoną naszej młodości? Wkrótce macie opublikować wywiad z Gennaro Gattuso.
Bardzo łatwo. Paulo Dybala dał nam numer. Zadzwoniłem do Gattuso, ten odesłał mnie do swojego adiutanta, a on powiedział, że da znać. No i po czasie dał znać. Tyle.
Liczyłem na jakąś świetną historię.
Pamiętaj, że Włosi przez swoją historię i wiele innych uwarunkowań ciągle uważają, że bardzo ważne jest to, co ludzie myślą o nich zagranicą. Są bardzo otwarci. Poza tym zauważyłem, że o ile często jest problem z dotarciem do piłkarzy gorszych, którzy mają się za nie wiadomo co, to wielkie postaci charakteryzują się ogromną otwartością.
Są już oswojeni z mediami. Po karierze często tego bardzo brakuje.
Tak samo jest z tymi obecnymi. Wiadomo, że trudno byłby dotrzeć do Cristiano Ronaldo albo Leo Messiego, ale ja bym nawet nie chciał przeprowadzać wywiadu z Messim. Co on by mi mógł powiedzieć? Jak przyjechaliśmy do Gattuso, to trochę nam się nogi ugięły. Jest dokładnie taki, jak na boisku.
Na powitanie wszedł w was wślizgiem?
Gdy ściskał mi rękę na powitanie, czułem się, jakbym wsadził ją w imadło. Bardzo konkretny i dobrze zorganizowany facet. Spytał jak tam w Polsce, co słychać, jak sytuacja ekonomiczna. Filip, któremu ręce naturalnie trzęsą się jak – cytując Jerzego Pilcha – papieżowi pod koniec życia, odpalił mu papierosa. Powiedział w końcu “let’s go” i poszło. Fajną rzecz powiedział o Ibrahimoviciu. Wymaga od wszystkich – bez względu na skalę talentu i zarobki – tego samego, co od siebie. A nie można wymagać tyle od faceta, który zarabia milion euro. Nie umie zrobić pewnych rzeczy. Ibra tego nie rozumie, terroryzuje wszystkich dookoła.
Jest wam trudniej, że nie stoi za wami żadna telewizja?
Nie, zupełnie nie. Problemem są tylko finanse. Musieliśmy sobie postawić stację montażową, co jest kosztowne. Montowanie długich rzeczy w pracy jest trudne. Musisz mieć spokój, ciszę, to trwa. Druga rzecz to fakt, że chcemy robić rzeczy bardzo dobrej jakości. Musieliśmy zatrudniać operatorów, opłacać im podróż. Dzień pracy operatora to 700 złotych. Postanowiłem, że się nauczę montować tak, by móc robić to od A do Z. Jest to trudne, ale wszystko jest na YouTube, więc wkrótce to opanuję. Jako pierwszy dziennikarz chciałem nauczyć się operowania lustrzanką albo telefonem tak, by robić to na własną rękę. Nie chcę się zamykać na żadną umiejętność. Fajnie powiedział kiedyś Nainggolan. Mówił, że chce być najlepszy w odbiorze piłki, prowadzeniu, podawaniu i strzelaniu. Chce być kompletnym pomocnikiem. Nie jak kiedyś, że defensywny pomocnik ma tylko odbierać. Ja chcę być takim dziennikarzem. Umieć wszystko samemu zrobić.
Banalne pytanie – po co wam to? Jest to pewien rodzaj szaleństwa – pracujecie i zarabiacie po to, by de facto nadal pracować.
Dla własnego ego. Dybala otworzył nam drogę do Argentyńczyków. Bardzo chciałbym pojechać do Chile, Argentyny, jestem tym zafascynowany. Trochę też przez Tomka Ćwiąkałę, który swoją drogą jest gościem, który naturalnie kuma pewne rzeczy i gdy pierwszy raz zaprosiłem go do studia, to mimo wyglądu baby-face killera wiedziałem od razu, że to typ, który ze wszystkim na wizji da radę. Mam kontakt z Arielem Ortegą – jest otwarty, mówi byśmy przyjeżdżali. Dybala to kapitalna historia o Polsce pokazująca tragiczne koleje naszego narodu. Ktoś musiał uciekać aż do Argentyny, bo się bał, że w Europie będzie wojna. Paulo mówił, że chciałby odnaleźć rodzinę w Polsce, ale ktoś mu musi pomóc, bo on nikogo nie kuma. To była nasza inspiracja. Dziś on i jego brat Mariano bardzo nam dziękują, bo dzięki nam mogli poznać rodzinę. Gdybyś miał rodzinę w Argentynie, chciałbyś ją poznać?
Pewnie tak.
Zwłaszcza, jeśli to tak bliscy tobie ludzie. To nie jest jakaś tam rodzina, ale prosta linia. Dziadek – ojciec – Paulo. Niestety siostra dziadka, którą nagraliśmy, zmarła kilka miesięcy temu. Jest wiele takich wątków. W Brazylii jest rodzina Filipe Luisa, która doskonale mówi po polsku. Jeszcze nawiązując do pytania o telewizję – pracuje nam się zdecydowanie lepiej, bo nie ma presji czasu. Uważam – co trafnie powiedział Marlon Brando w wywiadzie dla Playboya – że trzeba odczekać z każdym materiałem. Kiedy od razu montujesz, możesz coś spieprzyć. Spieszysz się, bo ktoś nad tobą stoi. My nie mamy ciśnienia. Możemy coś puścić za rok i też będzie dobrze. Przy Dybali musieliśmy bardzo długo czekać na archiwalne zdjęcia z Argentyny. Chodzili po jakichś domach, strychach, szperali. Trudno było nam też znaleźć miejsce w Warszawie, gdzie jubiler udostępniłby nam swoją pracownię za darmo. Szukaliśmy po jakichś Ursynowach i tak dalej a udało się o dziwo w najbardziej eksponowanym miejscu na Nowym Świecie. Jak napisał Leopold Tyrmand – dziennikarstwo ulega gwałtom dezaktualizacji. W wielkim portalu to gwałt maksymalny, trzy godziny i tekst przestaje żyć. To jeden z powodów, dla których zrobiliśmy Dybalę. Obejrzało go już pół miliona ludzi i ciągle będzie więcej. To naturalne, przecież będzie grał w piłkę cały czas.
Co planujecie wypuścić po Gattuso?
Nagraliśmy fajną historię o Gruzji z Dżabą Kankawe. Zdajemy sobie sprawę, że jak dobrze zmontujemy Kankawe i wyślemy to do Kachy Kaładze, mamy drogę otwartą. Trzeba będzie tylko znaleźć sobie tydzień wolnego i uzbierać pieniądze. Mamy umówioną na przykład jeszcze rozmowę z Mino Raiolą. Zadzwoniłem kiedyś do niego, że chciałbym z nim porozmawiać, ale że jeszcze nie teraz, jeszcze jest czas.
– O czym?
– O panu.
– No… Dobra, napisz mi kim jesteś.
Napisałem, kim jestem i dodałem, że jak chce sprawdzić mnie w środowisku to może zadzwonić do Paulo Dybali. W międzyczasie pisałem ze Zbigniewem Bońkiem na Twitterze i pytałem, co sądzi o Raioli. Odpowiedział, że to fajny gość. Po paru dniach napisał “ty, słuchaj, bo Raiola napisał mi sms-a i pyta o ciebie.
– Ale co chce?
– A nic, chce żebym głosował na van Praaga. No i spytał przy okazji kim jesteś.
W końcu Raiola powiedział, byśmy przyjeżdżali, ale nie mieliśmy wtedy hajsu, bo jechaliśmy do Dybali. Mamy masę inspiracji. Oglądałem sobie niedawno pomidora z Krzysztofem Kamińskim. Mówił, że pierwowzór Tsubasy ma ponad 40 lat i gra w drugiej lidze japońskiej. Strasznie chciałbym poznać tego gościa! Przecież to nasze dzieciństwo. Chciałbym polecieć też do Polaków, którzy trenują w Katarze – Wojtka Ignatiuka i Michała Chamery – i przy okazji zobaczyć, co za kraj będzie organizował mundial. Piłka nożna nie zna szerokości geograficznej. Jest fascynująca w każdym miejscu. Wczoraj mówię do Kapicy tak:
– 78 złotych kosztuje bilet do Malmoe. Lećmy tam. Chcę tylko jechać pod ten wiadukt i zrobić sobie zdjęcie z napisem “człowiek z Rosengard wyjdzie, ale Rosengard z człowieka nigdy”.
Jest tam jeszcze Yksel Osmanovski. Mieszkał na tej samej dzielnicy, co Zlatan, który opisuje, że chodził za nim i darł się “Yksel, Yksel!”. Był jego fanem! Fajnie byłoby teraz z nim pogadać nawet tylko po to, by mieć o czym powiedzieć w programie. Świat jest dziś na wyciągnięcie ręki.
Do polskich piłkarzy cię nie ciągnie? Można na tysiąc sposobów ukazać fenomen Lewandowskiego i to też rozniesie się po całej Europie.
Myślałem o tym. Przeczytałem prawie wszystkie książki o Lewandowskim. Rozumiem, że była presja czasu, ale jeśli ja bym robił książkę o Lewandowskim, chciałbym poznać opinię Juergena Kloppa. Czy w jakiejkolwiek książce ktoś pojechał do Kloppa? Albo do Rummenigge? Tu jest już wszystko opowiedziane. Każdy trener opowiadał po tysiąc razy, jak Lewy zaczynał. Najbardziej fascynujące jest to, co zdarzyło się z nim po wyjeździe, a tego nikt nie drąży. Kucharski powiedział w wywiadzie, że był wściekły na Kloppa, bo powiedział, że będzie grał w każdym meczu. A nie grał. Było pod górkę. Ciekawi mnie, co o Lewym myśli Marco Reus, Franz Beckenbauer, Sebastian Kehl czy Jose Mourinho, który mu wysyłał sms-a. To byłoby świetne. Legia, odrzucony, kopnięty w tyłek… Ile można to wałkować?
My chcemy wszystko robić dobrze. W wideo o Dybali było 18 utworów muzycznych, każdy kosztował 5 funtów. Nie ukradliśmy żadnego zdjęcia, żeby nam nikt tego kanału nigdy nie zbanował. Złodziejstwo w internecie jest powszechne. Nic nie mam do Dominika Szarka, ale jego kanał opiera się na treściach, do których nie ma praw. Żeby zrobić coś z Kankawą napisałem maila do gruzińskiej armii, żeby ta udostępniła nam zdjęcia. Po dwóch miesiącach odpisali, że się zgadzają. Robienie materiału bez fot, gdy mówi się o wojnie, jest bez sensu. To wszystko trwa, a gdybyś robił dla portalu albo telewizji, miałbyś presję czasu. Bogusław Linda odrzucił ofertę filmu o Westerplatte dlatego, że ten film mieli nakręcić w pięć dni. Powiedział, że się nie da. Przyjął Michał Żebrowski. Film powstał, ale nawet o nim nie wiesz, bo to jakieś kompletne gówno.
Jedna z biografii Lewego powstała w osiem dni.
Chciałbyś to robić?
Nie.
Dlatego gdy mieliśmy propozycję, by nasz kanał poszedł pod egidę kogoś – dość poważnej instytucji medialnej – to się nie zgodziliśmy. Nie chcemy presji. Zrobi się za pół roku albo zrobi się za rok – zobaczymy. Ktoś obejrzy, to obejrzy. Nie – to nie.
Dlaczego wydzieranie się przed mikrofonem w wieku 45 lat to żenada?
Wydaje mi się, że jak ktoś ma tyle lat, powinien się zająć w końcu czymś poważnym. Mówię to z perspektywy 29 latka i trudno mi siebie wyobrazić, bym za 15 lat wciąż rozegzaltowany krzyczał, że Gonzalo Higuain strzelił gola. Może po prostu nie rozumiem, że wiek 45 lat to pełna młodość i dopiero ocieranie się o dojrzałość. Gdy miałem 18 lat i wyobrażałem siebie w wieku, który mam teraz, byłem przekonany, że będę miał dzieci, żonę i będę statecznym panem. Jest jak jest. Czytałem ostatnio książkę “Włosi” i jest w niej cytat, że życie to ciągłe zaczynanie. Nie ma nic bardziej fascynującego niż zaczynanie. Na pewno nie chciałbym zacząć komentować meczów reprezentacji Polski.
Wydaje się, że to marzenie komentatora.
Moim nigdy nie było. Nie umiałbym komentować meczów patriotycznie. Nie umiałbym mówić, że “oto biało-czerwona armia kibiców”. Byłem na dwóch meczach Polski na Euro 2016 i uważam, że mamy najgorszych kibiców na świecie. Irytowało mnie, że podczas meczu Polska – Portugalia wszyscy się darli “Messi, Messi” zamiast “Lewandowski!”. W czym jest Lewandowski gorszy od Ronaldo? Powinniśmy mówić, że jest lepszy. A oni “Messi, Messi”. Po bramce na 1:1 słyszałem ciągle jakieś wyzwiska na Milika. Byłem totalnie zniesmaczony. Powiem więcej – jedna osoba z PZPN-u powiedziała mi to samo. Gdy nie ma zorganizowanego dopingu, polscy kibice są słabi. Dlatego nie umiałbym mówić “my”. Robiłbym to bardzo słabo. Niech robią to inni. Podam ci przykład. Na mundialu w 2006 roku była sytuacja, gdy w 95. minucie niby sfaulowany był Fabio Grosso. 1/8 finału. Wynik 0:0. Co powiedział Fabio Carsessa, mój wzór? Non c’era. Nie było. Słucham tego i myślę: jakbyś w Polsce powiedział, że Thomas Mueller nie sfaulował w 95. minucie Roberta Lewandowskiego i karny jest niesłuszny, to by cię zabili. Byłbyś antypolakiem. Spotkałem się we Francji z Caressą i powiedział mi, że we Włoszech nie przeszłoby to, co my mówimy. Ludzie się nie dadzą zrobić we wiadomo co. Poza tym ja komentowałbym “przeciwko” reprezentacji, bo – tego mnie nauczył Paweł Zarzeczny – jak się kogoś lubi, to się więcej od niego wymaga.
To by się na pewno nie spodobało.
Trzeba umieć zaangażować się emocjonalnie jak Tomasz Hajto. Może nie jest to w porządku, ale mnie reprezentacja Polski najbardziej nie grzeje. Ciebie grzeje?
Tak.
A mnie nie. Oglądam, kibicuję, ale nie potrafię się ekscytować. Od kiedy byłem blisko reprezentacji Smudy przestałem się nią jarać. Krzysiek Stanowski kiedyś kapitalnie napisał, że wkroczenie w świat dziennikarstwa sportowego zabija w tobie kibica. Trafił w punkt.
A kiedy się ekscytujesz?
Nic mnie tak nie jara jak Liga Mistrzów. W ostatniej dekadzie najbardziej mnie ekscytował Dudek dance. Polak w finale Ligi Mistrzów robi coś takiego, to było przez lata na topie w całej Europie. Mecz Polska – Niemcy interesuje tylko nas i Niemców. Dudek dance to rzecz, która obchodziła wszystkich. Jak kiedyś trzeba będzie skomentować reprezentację, to zrobi to ktoś inny, lepszy. Ja nie chcę być numerem jeden, bo ponad wszystko w życiu cenię sobie święty spokój. Zacytuję jednego rapera: “Kiedyś chciałem być numerem jeden, już nie chce teraz, bo od jedynki jest zbyt blisko do zera”. Trzeba jednak pokornie podchodzić do życia. Mówię, że komentowanie w wieku 45 to żenada, a może zdarzyć się tak, że będę miał 45 lat i będę komentował mecze pierwszej ligi. I co wtedy? I wychodzę na głupka.
Czyli wracamy do pierwszego pytania. Za parę lat być może stwierdzę, że chyba jednak głupek.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK