W ostatnich latach zbyt głośno mówiło się o konieczności wprowadzenia powtórek wideo, by zmiany te miały w końcu nie nadejść. Dziś wiemy już, że prekursorem nowego trendu będzie liga niemiecka, na boiskach której od nowego sezonu pojawi się dodatkowy sędzia, obłożony wyłącznie jednym obowiązkiem.
Minimalne spalone, nieczyste zagrania ręką, czy wydumane faule w szesnastce – wiele tego typu drobnostek wypaczało w futbolu wyniki meczów, a że arbiter główny po boisku biega jeden i też nie zawsze ma prawo wszystko widzieć, to postanowiono, że będzie mógł daną sytuację obejrzeć z odtworzenia. Mieliśmy już goal-line, czyli technikę pozwalającą sprawdzić, czy futbolówka rzeczywiście przekroczyła linię bramkową, a teraz, wszystko na to wskazuje, będziemy mogli też zweryfikować kto był w momencie podania bliżej bramkarza – ostatni z obrońców, czy może rozpędzony napastnik.
Ekipa sędziowska poszerzy się więc o jednego gościa, a Bundesliga ma być absolutnym pionierem tego typu działań. Jak wypadnie to w praktyce? W jaki sposób wpłynie na płynność rozgrywanych spotkań i czy rzeczywiście okaże się narzędziem niezbędnym? To się jeszcze okaże. Na tę chwilę wiemy tylko tyle, że od sierpnia 2017 na boiskach Bundesligi będzie można zweryfikować sporne sytuacje.
Jakiś czas temu rozmawialiśmy ze Zbigniewem Przesmyckim, szefem polskich arbitrów, który mówił tak:
Zgoda, goal line technology się broni, bo nie wpływa na płynność, ale wideo sędziowanie już niekoniecznie. Czy zatem, zarządzając światową piłką, podjąłby pan decyzję, która może wpłynąć na płynność i atrakcyjność futbolu? Wiem, że to kontrowersyjne spojrzenie. Dlatego ugodowo stwierdzę, że wideo sędziowanie będzie dobrze wpływało na piłkę, jeśli sędziami TV będą faktycznie sędziowie na wysokim poziomie, specjaliści tylko w tym zakresie.
I oczywiście, ciężko nie zgodzić się z tym, że zmiana wprowadzana przez Bundesligę będzie nie tyle czystą kosmetyką, co wręcz swoistą rewolucją, ale znając też zamiłowanie Niemców do porządku i organizacji, do tego, by wszystko chodziło sprawnie jak w szwajcarskim zegarku, nie podejrzewamy ich o to, by wypuścili na rynek bubla, który zdezorganizuje rozgrywki. Do startu kolejnego sezonu jeszcze ponad pół roku, więc za naszą zachodnią granicą mają sporo czasu, by siąść, dokładnie przeanalizować eksperyment i zrobić wszystko, by wypalił bez konieczności wdrażania jakichkolwiek korekt. I, co najważniejsze, by kibic nie musiał rwać sobie włosów z głowy z tęsknoty za, choć momentami nieco kontrowersyjnym, to jednak o wiele płynniejszym światem w którym polegano wyłącznie na czujności sędziego.