W ostatnich latach w Wolfsburgu nikt nie liczył się z groszem. W ramach współpracy z koncernem Volkswagena klub dostawał dużo i jednocześnie wydawał dużo. Ponad 30 milionów euro za Schuerrle? Żaden problem. Ponad 40 za Draxlera? Spoko, podeślijcie tylko numer rachunku. Rozrzutna polityka transferowa ostatecznie zaprowadziła jednak „Wilki” w ślepy zaułek, więc styczeń 2017 roku obrano jako czas gruntownych zmian. Zmian, które dotyczą tak pionu piłkarskiego, jak i trenerskiego oraz menedżerskiego.
Jeszcze zanim piłkarze rozjechali się na święta, w gabinetach dyrektorskich trzynastej drużyny jesieni podjęto niezwykle ważne decyzje. Te poniekąd sprowokowała decyzja głównego sponsora klubu, który uznał, że oszczędności należy szukać między innymi w inwestycjach piłkarskich – roczny zastrzyk kasy postanowiono zatem okroić o 25 procent, do 75 milionów. To już samo w sobie wymogło poniekąd obranie nieco innej drogi, niż ta którą dotychczas kroczyło VfL. Próbę walki z Bayernem nawiązywano bowiem przez hojność na rynku transferowym i kuszenie nie tyle perspektywą sportową, co finansową, a teraz postanowiono te proporcje odwrócić. Jasne, Wolfsburg wciąż będzie dla wielu zawodników atrakcyjny pod kątem kasy, ale na pewno nie uświadczymy już takich bomb transferowych jak wspomniani Schuerrle czy Draxler.
Porządki rozpoczęto więc od zwolnienia Klausa Allofsa, który miał w klubie nieoficjalne przyzwolenie na to, by szastać forsą, a tymczasem poza dobrymi raptem kilkoma miesiącami (Puchar Niemiec, ćwierćfinał Ligi Mistrzów), pozostawił zespół mocno pogubiony. Latem rozesłał przelewy łącznie na ponad 40 milionów, a Wolfsburg, zamiast kręcić się w okolicach pierwszej piątki, jesienią prezentował się beznadziejnie, a z miesiąca na miesiąc tylko brnął w marazm. Początkowo najgłośniej mówiło się o tym, że robotę straci szkoleniowiec Dieter Hecking i rzeczywiście – Niemca w klubie już nie ma – ale niewielu spodziewało się tego, że poleci on w duecie z Allofsem. Ewidentnie jednak obaj panowie zaczęli się w pewnym momencie dusić we własnym sosie – pierwszy nie miał pomysłu na to, jak usprawnić grę zespołu, a drugi zaczął pudłować z transferami. A zwłaszcza, co najbardziej bolesne, z tymi które kosztowały najwięcej.
Schedę po Heckingu objął Valerien Ismael i mimo słabych wyników uzyskiwanych w końcówce rundy na stołku pozostał. Dziś klub ogłosił też, że wcale nie ma zamiaru poszukiwać nowego dyrektora, skoro ten który dopiero objął stery, już pokazał się z dobrej strony.
Beförderung: Olaf Rebbe ist ab sofort Sportdirektor des VfL Wolfsburg ➡️https://t.co/E6yT8Tljed pic.twitter.com/EPgEuBuIJT
— VfL Wolfsburg (@VfL_Wolfsburg) 8 stycznia 2017
Rebbe sprzedał bowiem do Paryża Juliana Draxlera i to za kwotę, która sprawia, że na transakcjach z Niemcem w roli głównej „Wilki nie straciły”. Poza tym ściągnął z Ajaxu uzdolnionego pomocnika Riechedly’ego Bazoera oraz – co było już prawdziwą bombą – Yunusa Malliego z Mainz. Drugi z tych transferów był o tyle bardziej zaskakujący, że wcześniej 24-letniego pomocnika nawet w najbardziej wydumanych plotkach nie łączono z VfL, a teraz udało się go wyrwać znienacka i to za raptem 12 milionów euro. Zawodnika, który jest już doskonale obeznany w realiach Bundesligi i który wprowadzi w szeregi zespołu sporo jakości.
Wolfsburg ostatnimi ruchami wyznacza więc trop, którym będzie chciał iść w przyszłości – nie przepłacone gwiazdy, a młodzi, uzdolnieni, tańsi i wcale nie z gorszą perspektywą rozwoju piłkarze. Żadne tam kominy płacowe i rozrzutność, a zdrowe i rozsądne planowanie przyszłości tak sportowej, jak i finansowej.