WOW! Nie, poprawka – to nie był mecz, to było meczycho na najwyższym poziomie! Ostatni raz tak dobrze bawiliśmy się chyba w 1979 2005, bo i scenariusz niemal identyczny. Najpierw totalna młócka, kompletna dominacja jednej strony i prowadzenie 3:0, które teoretycznie powinno obedrzeć rywala z jakichkolwiek złudzeń. Aż tu nagle taki comeback – pierwsza, druga i wreszcie trzecia bramka, a ta ostatnia już w doliczonym czasie gry. Naprawdę, nie spodziewalibyśmy się, że tak kapitalnego wieczoru doświadczymy akurat wtedy, gdy Arsenal pojedzie do Bournemouth.
„Kanonierzy” udali się na Dean Court w jasnym celu – zgarnąć trzy punkty i odkleić się od tego przeklętego czwartego miejsca. Zadanie pozornie trudne nie było, ale też postawmy sprawę jasno – Artur Boruc wraz z kolegami to nie są pierwsze lepsze ogóry, których ogrywa się w klapkach i z przewiązanymi oczami. A że chłopaki mają spore ambicje i nie brak im umiejętności, goście przekonali się niezwykle szybko.
Zaczęło się od tego, że podopieczni Arsene’a Wengera zostawili na prawej stronie tyle wolnego miejsca, że pewnie spokojnie wylądowałby tam samolot pasażerski, a co dopiero mówić o wbiegającym z głębi pola Danielsie. Obrońca „Wisienek” spokojnie przyjął długie zagranie ze skrzydła, wpadł w pole karne, na luzaku nawinął obrońcę i zmieścił piłkę w siatce.
Bournemouth take the lead with a goal from Charlie Daniels 1-0 against Arsenal & why the gunners won’t be winning the league anytime soon pic.twitter.com/vNd6Q8ixvv
— Michael (@Zlatan_79) 3 stycznia 2017
Londyńczycy nie zdążyli się jeszcze porządnie otrząsnąć po tej bramce, a Granit Xhaka zdążył sfaulować rywala w szesnastce i sędzia wskazał na wapno. Wilson podszedł do piłki i poturlał ją do bramki z takim spokojem, jak gdyby Cech co najmniej był przywiązany sznurami do słupka i nie mógł się kompletnie ruszyć. 2:0. 20. minuta gry.
Arsenal był kompletny bezradny, chaotyczny, nie miał zupełnie pomysłu na to, jak dostać się pod bramkę Boruca. Praktycznie przez godzinę gry Polakowi należała się jakaś cieplejsza kurtka, szalik i termos z herbatą, bo co chłopina nastał się na tym zimnie, to jego. No dobra, raz profilaktycznie rzucił się do boku, ale – jak się okazało – zupełnie zresztą niepotrzebnie, bo piłka powędrowała gdzieś tam pomiędzy stewardów. Poza tym – kompletna bryndza. Czasem delikatnie szarpnął Iwobi, czasem miejsca próbował poszukać Ramsey, ale przy tak przerażającym braku chęci do gry nie było nawet szans, by cokolwiek zdziałać.
Nie próżnowali za to gospodarze, którzy nic nie robili sobie z zasady mówiącej o tym, że nie kopie się leżącego. 58. minuta, wjazd skrzydłem, strzał, rykoszet i Fraser pakujący na 3:0.
Nokaut, kompletny nokaut. Wydawało się wówczas, że jeżeli ktokolwiek chciałby postawić swoje pieniądze na to, że goście doprowadzą do wyrównania to albo jest kompletnym świrem, albo ma zdecydowanie za dużo kasy. Mecz toczył się pod dyktando gospodarzy, przyjezdni nawet nie wyglądali na takich, co zerwaliby się zaraz do ataku i chcieli ocalić dobre imię. Generalnie nic nie zwiastowało katastrofy.
Nagle, ni stąd, ni zowąd, w polu karnym odnalazł się jednak Sanchez przytomnie dostawiając głowę. Wciąż do końca meczu było jednak dwadzieścia minut i wiele wskazywało na to, że będące w tak kapitalnej dyspozycji Bournemouth prowadzenie utrzyma. Gospodarze zaczęli się jednak w panice cofać pod własną bramkę, a Arsenal naciskał coraz śmielej. Kilkaset sekund później Giroud genialnie odegrał piętką do Pereza, a ten rąbnął po długim rogu. Na osiem minut przed końcem regulaminowego czasu gry czerwo wyłapał jeszcze Francis i jasne stało się, że samej końcówki nikt na stadionie nie będzie oglądał na siedząco. Aż w końcu stało się to, co wisiało w powietrzu jakiś czas.
Raptem dwadzieścia minut z hakiem dobrej gry „Kanonierów” wystarczyło do wyrównania, choć szkoda nam jednocześnie gospodarzy – wyglądali przez tę ponad godzinę kapitalnie, wyglądało to mniej więcej tak, jakby to oni byli w tym starciu zespołem od lat grającym w Premier League, a nie zbierającym bezcenne lekcje od nieco ponad roku uczniakiem. No i chyba właśnie ten brak doświadczenia dzisiaj wyszedł, bo mieli rywala w garści, aż nagle niespodziewanie go wypuścili i jeszcze dali kopniaka na rozpęd.
***
Działo się jednak nie tylko w Bournemouth, choć oczywiście już nie na taką skalę. Co ważne, swój mecz w końcu wygrało Swansea, które dzięki bramce strzelonej w 88. minucie w wyjazdowym meczu z Crystal Palace przerwało swoją serię czterech porażek i tym samym wygrzebało się z ostatniego miejsca w tabeli. Poza tym, na własnym obiekcie wygrało też Stoke, które odprawiło Watford 2:0.
Oto zatem komplet wyników wtorkowych spotkań:
Bournemouth – Arsenal 3:3
16′ Daniels 1:0
20′ Wilson (rz.k.) 2:0
58′ Fraser 3:0
70′ Sanchez 3:1
75′ Perez 3:2
90+2′ Giroud 3:3
Crystal Palace – Swansea 1:2
42′ Mawson 0:1
83′ Zaha 1:1
88′ Rangel 1:2
Stoke – Watford 2:0
45+3′ Shawcross 1:0
49′ Crouch 2:0