Reklama

Kogo teraz wypluje Bundesliga? Kandydaci już stoją w kolejce

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

12 grudnia 2016, 08:31 • 8 min czytania 0 komentarzy

Karuzela trenerska kręci się w najlepsze, a jesienią tempa wirowania nie wytrzymało w Bundeslidze czterech szkoleniowców. Bruno Labbadia, Norbert Meier, Victor Skripnik i Markus Kauczinski – ci panowie zostali już z siodełka wysadzeni, a wiele wskazuje na to, że w przerwie zimowej do tej niezbyt zacnej grupy dołączyć mogą kolejni. Mogą, choć paradoksalnie część z nich, gdy miała już z huśtawki wypaść i brutalnie zaryć czołem o glebę, sobie tylko znanym sposobem chwyciła się podstawionej brzytwy i, przynajmniej na moment, zwolnienie odwlekła.

Kogo teraz wypluje Bundesliga? Kandydaci już stoją w kolejce

Na tę chwilę na beczce prochu siedzi trzech trenerów – Roger Schmidt z Leverkusen, Andre Schubert z Moenchengladbach i Valerien Ismael z Wolfsburga. I tak jak dwóm pierwszym udało się jeszcze przydeptać żarzącą się obok iskrę, tak ten ostatni swoimi decyzjami i wynikami sprawił, że tlący się lont podlano jeszcze benzyną. W życiu Francuza w ostatnim czasie roi się od niespodzianek – najpierw w VfL otrzymał szansę na to, by poprowadzić pierwszą drużynę. Przez ponad rok był w cieniu Dietera Heckinga pracując w roli jego asystenta, a gdy ten robotę stracił, to wskoczył na jego miejsce. W zamyśle miał być tym, który poprowadzi kilka treningów, podpisze się w protokole meczowym i da dyrektorowi sportowemu czas na znalezienie nowego szkoleniowca. Ten okres, ku zaskoczeniu wszystkich, znacznie się jednak wydłużył.

Najpierw była nieplanowana porażka w Darmstadt. Potem spodziewane zwycięstwo w pucharowym meczu z Heidenheim. Kolejno – wliczana w koszty strata punktów w starciu z Leverkusen, aż wreszcie zaskakujący triumf we Freiburgu. A to wszystko spuentowane… jeszcze bardziej zdumiewającym wydarzeniem, a mianowicie – propozycją podpisania blisko dwuletniej umowy. Klaus Allofs postanowił szybko zawiesić poszukiwania i stery pierwszej drużyny powierzył trenerowi tak niedoświadczonemu, jak i jednocześnie mającemu już w swoim życiu nieudany epizod trenerski. Przed dwoma laty Ismael prowadził bowiem drugoligową Norymbergę, ale jedynym miłym wspomnieniem dla władz FCN będzie pewnie dzień, w którym z Valerienem się rozstali. Młody trener pozostawił bowiem zasłużony klub z ośmioma porażkami w czternastu kolejkach na koncie, a sam wykręcił niezbyt imponującą średnią jednego punktu zdobywanego na mecz.

1

Wracając jednak do jego pracy w Wolfsburgu. Miał być efekt nowej miotły, ale zamiast uprzątniętego syfu, w mieście Volkswagena mają jeszcze większy bajzel niż przedtem. Ismael zupełnie nie udźwignął zadania powierzonego mu przez Allofsa – „Wilki” wyglądają na zespół kompletnie bezradny. Zespół, który nie ma na boisku lidera, nie wie w jaki sposób ma się poruszać, gdzie podawać, jak atakować, a jak bronić. Po porażkach z Schalke i Ingolstadt, francuski szkoleniowiec próbował jeszcze rzutem na taśmę wykombinować jakieś genialne rozwiązanie, odnaleźć remedium na wszystkie bolączki, ale zmiana ustawienia na 3-1-4-2 przyniosła dwa punkty i osiem goli straconych w dwóch meczach. I być może kolejna roszada na tym stanowisku rozwiązałby problemy VfL, ale wiele wskazuje na to, że Allofs, zanim wydrukuje wypowiedzenie dla Ismaela, to najpierw sam zostanie wezwany na dywanik. Niemieckie media grzmią bowiem, że jeszcze dziś Klaus będzie mógł udać się na dłuższe wakacje, bo jego nietrafionych decyzji po dziurki w nosie mają ci, którzy na utrzymanie zespołu łożą. A wśród potencjalnych zastępców wymienia się choćby Matthiasa Sammera.

Reklama

1

Reasumując – niezależnie więc od temperatury na zewnątrz, święta w Wolfsburgu mogą być zatem gorące jak nigdy, bo tylu transformacji wywołanych w jednym momencie nie spotyka się często: zwolnienie czeka trenera, czeka również dyrektora, a na domiar wszystkiego Volkswagen chce radykalnie zmniejszyć wpływy do kasy klubu (ze 100 do 75 milionów euro). Jakkolwiek saga z Ismaelem i Allofsem się nie skończy, tak pewne jest, że dla VfL nadejdą nieco inne czasy. Czas projekt spod loga VW wybudować na nowo, na zupełnie innych zasadach.

Roger Schmidt to przypadek piekielnie ciekawy. Drużynę z Leverkusen prowadzi już trzeci sezon i koniec końców, gdyby chcieć podsumować ten okres, praktycznie niemożliwe byłoby jednoznaczne stwierdzenie czy był to okres dobry, czy jednak do bani. Z jednej strony – dwa razy załapał się do Ligi Mistrzów, dwa razy awansował też do fazy pucharowej. Z drugiej – notorycznie tracił punkty z outsiderami, nie potrafił ustabilizować formy zespołu, a przecież zaliczył też kilka wpadek wizerunkowych. A to pokłócił się z sędzią, a to zwyzywał trenera drużyny przeciwnej. Ciężko nawet zliczyć minuty spędzone przez niego na trybunach i momentami wydawać by się mogło, że zakup karnetu na całą rundę nie byłby znowuż takim głupim pomysłem.

Na pewnym etapie tej jesieni wydawało się, że jego koniec jest rychły. Że dość już tych ustawicznych strat punktów, wahań formy, meczów niedorzecznych – „Aptekarze” w sposób zupełnie niezrozumiały prezentowali się przez większą połowę fazy grupowej Champions League. Piłkarze sprawiali wrażenie, jak gdyby ktoś w pewnym momencie ich podmieniał – potrafili przez kilkadziesiąt minut tłamsić rywala, obtłukiwać raz z lewej, a raz z prawej strony, zamknąć w szesnastce i dusić, by nagle totalnie odpuścić, cofnąć się do defensywy i stracić prowadzenie (nawet jeśli było dwubramkowe). W lidze wcale nie było lepiej: dziś rozbijali Dortmund, jutro dostawali bęcki w Bremie. Jednego dnia potrafili zostać zaorani na swoim obiekcie przez Hoffenheim, by już parę dni później przywieźć z White Hart Lane komplet oczek. Typować wyniki Bayeru tej jesieni to jak wróżyć z fusów, jak zadzwonić do Macieja Wróżbity i posłuchać prognozy wynikającej z położenia księżyca i gęstości chmur. Kompletny nonsens.

Po, kolejno, porażce z Lipskiem, remisie z CSKA, porażce z Bayernem i remisie z Freiburgiem, Schimdt osunął się z karuzeli i już tylko jedną ręką trzymał rozklekotanego siedzonka. Wydawało się, że jeszcze jeden obrót, jeszcze jedno kółeczko i będzie mógł spakować bagaże. A tymczasem najpierw rozbił u siebie 3:0 Monaco, a potem wygrał w Gelsenkirchen. No właśnie – mecz z Schalke, czyli w zasadzie sama esencja pracy tego trenera. Ileż to już razy jego posada wisiała na włosku, ileż to już razy Rudi Voeller miał podziękować mu za współpracę i życzyć powodzenia na nowej drodze życia. Los Schmidta jest doprawdy przedziwny. Niby są logiczne przesłanki do tego, by trenera zwolnić, niby na takie rozwiązanie nikt by się nie poskarżył, a przecież i sam trener jest świadomy swoich błędów, ale za każdym razem, gdy nadchodzi już mecz mający być potencjalnie stemplem na wypowiedzeniu umowy, to Niemiec ten mecz wygrywa.

SC Freiburg v Bayer 04 Leverkusen - Bundesliga

Reklama

Schmidt naprawdę dobrze przygotowuje swoją drużynę na mecze z rywalami z czołówki. Potrafi obrać bardzo dobry plan taktyczny, wykonawców i zrobić zza linii wiele, by z batalii wyjść zwycięsko. Powstają jednak czasami okoliczności, które przytrafiają się niezwykle rzadko, ale jednak czasem się przytrafiają. Jak na przykład czerwona kartka dla jednej z drużyn już w czwartej minucie meczu. Wtedy scenariusz wywraca się do góry nogami i trzeba improwizować. Zmienia się nastawienie osłabionych, rola tych grających z przewagą piłkarza i w zasadzie cały plan idzie w łeb. Chciało się grać z kontry, a trzeba atakiem pozycyjnym. Chciało się wciągać rywala, a tymczasem to on wciąga nas. No generalnie łatwo nie jest.

Tak było właśnie w niedzielę, gdy obrońca Schalke do szatni zszedł zanim w ogóle zdążył się w mecz wdrożyć, a upływające po tym incydencie kwadranse zweryfikowały przygotowanie Schmidta do tego meczu. Okazało się bowiem, że Niemiec nie założył okoliczności, które przytrafiają się niezwykle rzadko, ale jednak czasem się przytrafiają. Jak na przykład czerwona kartka dla jednej z drużyn już w czwartej minucie meczu. Bayer bił więc głową w mur i tylko sobie znanym sposobem nie stracił gola, choć gospodarze mieli do tego, by któryś z kontrataków sfinalizować golem, naprawdę sporo okazji (Bild określił w przerwie grę Bayeru jako Harakiri-Fussball). I gdy wydawało się, że mecz zakończy się, jakkolwiek spojrzeć, kompromitacją „Aptekarzy”, którzy przez ponad 80 minut gry w przewadze nie potrafili stworzyć choćby klarownej sytuacji, to swojego pierwszego gola w sezonie zdobył Stefan Kiessling. I tym samym znów dał swojemu opiekunowi chwilę wytchnienia. Jednak na jak długo? Zimę pewnie jeszcze przetrzyma,ale jak wraz z pierwszymi przebiśniegami chimeryczność Bayeru nie ulegnie zmianie, tak ulec jej może w końcu stan zatrudnienia Niemca.

Siedem punktów w trzech ostatnich meczach rundy – przeciwko Mainz, Augsburgowi i Wolfsburgowi. Takie ultimatum dostał Andre Schubert i choć pierwsze trzy oczka zgromadził już w niedzielę, to nie sposób uwierzyć, że na wiosnę wciąż będzie trenerem „Źrebaków”. Sytuacja Schuberta jest generalnie nieco kuriozalna. W 2016 roku spisywał się na tyle dobrze, że pod koniec września podsunięto mu propozycję nowego, trzyletniego kontraktu. Opiekun Gladbach oczywiście się zgodził, po czym od momentu prolongowania umowy… nie potrafił wygrać meczu ligowego. Porażka, remis, porażka, remis, porażka, porażka, remis, porażka aż w końcu wczorajsze zwycięstwo nad Mainz.

Czy skromny triumf może jednak ten młody szkoleniowiec przyjąć za dobry omen przed ostatnimi meczami rundy? No nie do końca. Borussia zagrała fatalny mecz. Zupełnie nie kleiła się jej gra ofensywna, zawodnicy sprawiali wrażenie sobie nieznajomych ludzi (dla jasności – podobne wrażenie sprawiają od dobrych kilkunastu tygodni) i tak po prawdzie to trzy punkty uratował dla nich sędzia, który pewnie sam ma teraz problem z rozszyfrowaniem swojej decyzji o nieuznanym golu de Blasisa.

Niesmak czuli zresztą nawet piłkarze BMG, Tony Jantschke stwierdził po meczu, że nie pamięta, by grał w spotkaniu stojącym na tak niskim poziomie. Wyjazd do Augsburga i podjęcie u siebie „Wilków” to też nie są najbardziej wymagające zadania, ale w obecnej formie podopieczni Schuberta mają problem nie tyle z wygrywaniem, co z realizacją najprostszych zadań boiskowych. Schubert jako efekt nowej miotły po odejściu Luciena Favre’a – jak najbardziej. Schubert jako długofalowy realizator projektu Maxa Eberla – już nie za bardzo. Zwłaszcza, że Eberla, dyrektora sportowego Gladbach, w klubie już niedługo może nie być, bo głośno mówi się o tym, że wolną posadę menedżerską w Bayernie może objąć po Matthiasie Sammerze albo on, albo – jeśli zdecyduje się rzucić ganianie za piłką w diabli – Philipp Lahm.

3

Niewykluczone więc, że zimą Eberl wymieni jeszcze trenera Borussii, poobserwuje jak ta wiosną podnosi się z kolan (bo potencjał piłkarski wciąż ma ogromny), a latem, już z czystym sumieniem na stałe osiądzie w swojej rezydencji w Bawarii.

MARCIN BORZĘCKI

Najnowsze

1 liga

Katastrofalny błąd defensywy Wisły Kraków w starciu z Podbeskidziem [WIDEO]

Arek Dobruchowski
0
Katastrofalny błąd defensywy Wisły Kraków w starciu z Podbeskidziem [WIDEO]

Niemcy

Niemcy

Bayern zapowiada, że jest w stanie wydać 100 milionów na niemieckiego gracza

Paweł Wojciechowski
0
Bayern zapowiada, że jest w stanie wydać 100 milionów na niemieckiego gracza
Niemcy

Mistrzowie dramaturgii. Dlaczego Bayer jest tak dobry w końcówkach?

0
Mistrzowie dramaturgii. Dlaczego Bayer jest tak dobry w końcówkach?
Niemcy

Kłopoty kadrowe Bayernu przed półfinałowym meczem Ligi Mistrzów

Piotr Rzepecki
0
Kłopoty kadrowe Bayernu przed półfinałowym meczem Ligi Mistrzów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...