Czy w Tajlandii ktokolwiek podniósł głos chociaż raz? Czemu w Arabii Saudyjskiej konieczna była przed meczem zmiana fryzury? Dlaczego przed gubernatorem kazachskiego miasta w szatni rozwijano dywan? Jak rozpoznać ladyboya? W mocno egzotycznym odcinku “Całego na biało” Łukasz Gikiewicz opowiada o swoich zagranicznych przygodach. A jest o czym, bo – przypomnijmy – Giki po wyjeździe z Polski grał w Tajlandii, Arabii Saudyjskiej, Kazachstanie, Bułgarii czy na Cyprze. Zapraszamy!
Ile dni byłeś w Polsce przez ostatni rok?
Jeśli tak to zliczyć to może osiem, dziewięć. Jakby mi ktoś pięć lat temu powiedział, że tak będzie, to pewnie bym nie uwierzył. Tak samo jak w to, że strzelę bramki Zenitowi czy Astrze albo zagram w tych wszystkich krajach, w których zagrałem. Słyszałem, że dorobiłem się nawet ksywki “turysta”.
Tak szczerze – śmieszy cię to?
Mogą mówić, co chcą. Jakbyśmy zwracali uwagę na to, co o nas piszą, nie mielibyśmy życia. Ciebie też pewnie jedni lubią, inni nie, to normalne. Jak mówisz, że jestem turystą – OK, ja to akceptuję. Ludzie mają prawo tak uważać.
Jak coś takiego słyszę to mam wrażenie, że niektórym wydaje się, że marnujesz karierę, a spełniony byłbyś w Grudziądzu czy Łęcznej. Jakiś absurd.
No widzisz, ludzie mówią, że marnuję karierę – chociaż w moim przypadku to bardziej przygoda – a nie wiedzą, że oferty, które przyjmowałem, to były jedyne opcje, jakie w danej chwili miałem. Byłem bardzo bliski podpisania kontraktu z Astrą Giurgiu czy Dynamem Drezno, praktycznie byłem dogadany też w Izraelu, ale rozsypywało się to na ostatniej prostej. A wtedy nie masz wielkiego wyboru, bierzesz to, co ci pozostało. Samemu wybrałem w zasadzie tylko trzy kluby. Omonię, bo miałem nagraną ją już wcześniej, zanim odszedłem ze Śląska. Na mailu leżał kontrakt ważny przez 48 godzin, rozwiązałem umowę i podpisałem nową. Miałem tam dobry okres – na tyle dobry, że dziś jak jadę w wolnym czasie do Nikozji to w zasadzie nie muszę brać ze sobą portfela – i sam z siebie odszedłem potem do Tobołu Kostanaj, który zaoferował mi świetne pieniądze i nawet się nie zastanawiałem. Czułem się tam jednak średnio, aż zadzwonił Iwajło Petew:
– Chodź, będziemy grali w eliminacjach do Ligi Mistrzów, potrzebujemy cię, może się uda.
Szansa na Ligę Mistrzów – idę. To też pokazuje, że nie patrzę na pieniądze, jak myślą niektórzy, a chcę raczej przeżyć coś fajnego.
Cypr się jednak jeszcze kojarzy z piłką nożną, Tajlandia – tylko z podróżami.
Polacy oceniają tajlandzką ligę, mówią, że jest ogórkowa, a nigdy nie obejrzeli żadnego meczu. No to jak to jest? Każdy może zobaczyć rozgrywki w internecie, to żaden problem. Kiedy pokazałem jakiś mecz trenerowi grup młodzieżowych Śląska, był w szoku, jakie tam jest tempo, jak zorganizowane są drużyny. W Chorwacji oglądaliśmy z narzeczoną Dinamo – Istra i jej chrzestny mówi nam:
– Jakbyśmy zakryli herby, to nie wiedziałbym, czy to jest liga chorwacka czy tajlandzka. Taki sam poziom.
W Tajlandii grałem w jednym klubie z Yannickiem Djalo, który od małolata przechodził kolejne szczeble w szkółkach razem z Cristiano Ronaldo. Brazylijczyk Diogo zarabia miesięcznie 150 tysięcy dolarów. W ilu ligach są takie zarobki? Przecież nie dostają takich sum za siedzenie z cygarem i bananami na plaży. Organizacyjnie Tajlandia też wyglądała bardzo dobrze, to nie był Kazachstan, gdzie zastrzyk robił ci gość z Parkinsonem. Teraz do Muangthong mają ściągnąć Essiena, w lidze był też znany z Liverpoolu Sinama-Pongnolle, mają ambicje, żeby piąć się do góry. Ludzie niczego nie widzieli, a oceniają. Ja byłem w tylu krajach, więc teraz mogę się wypowiedzieć, porównać, gdzie lepsza organizacja, a gdzie poziom. I zapewniam – to nie jest tak, że tam są tylko słonie, małpy i plaża, jak to słyszę w Polsce.
Odczuwasz te opinie?
Ostatnio zadzwonił do mnie pewien polski menedżer:
– Łukasz, jesteś w stanie powalczyć?
– Ale… jak powalczyć?
– No wiesz, grałeś w Tajlandii…
Ludzie sobie nie zdają sprawy z tego, że ja w tej Tajlandii czy teraz w Splicie bardziej dbam o siebie i jestem w lepszej formie niż jak byłem w Śląsku. Robię sobie plany treningowe, kontroluję organizm, zaprogramowałem się totalnie na piłkę. Wiem, że 1 stycznia muszę być gotowy, by podpisać z kimś kontrakt i wejść w trening. I będę. Przyjechałem do Polski i słyszałem:
– No, nawet się tam nie opaliłeś.
Kurwa, nie opaliłem się, bo ja nie pojechałem tam się opalać. Mieliśmy trening o 17, bo między 10 a 15 jest tam 40 stopni, a ja przez ten czas siedziałem w domu. Wyjeżdżałem tylko na trening. Nie byłem na basenach, nie pływałem z krokodylami. W Tajlandii są trzy przerwy na kadrę – tylko wtedy jeździłem pozwiedzać, odpocząć.
Daj spokój, normalna rzecz.
Czemu miałem nie jechać na Bali albo nie zwiedzić Laosu czy Hong Kongu? Potem jest “o, Gikiewicz bawi się”. Przecież mam wolne! W Polsce jak piłkarze mają dni wolne, to jeżdżą do domów, a ja przecież nie będę do Polski leciał na dwa dni, bo to byłby absurd. Zdaję sobie sprawę, że przede mną jeszcze trzy-cztery lata gry i chcę z tego okresu jak najwięcej wyciągnąć. Nie mam zamiaru potem grać w niższej lidze i patrzeć jak na mnie plują tylko dlatego, że kolega poprosił albo muszę wyciągnąć finansowo ile się da. Korzystam z każdego dnia. W Tajlandii codziennie szedłem uśmiechnięty na trening. Nigdy nie poczułem, że mi się nie chce. Wstajesz, 6 rano, 30 stopni – jak masz narzekać? Od razu jesteś happy. Wstałem dzisiaj w Olsztynie, minus czety stopnie, śnieg. Nic ci się nie chce. To nie jest tak, że stałem się tam gorszym piłkarzem – wręcz przeciwnie – i teraz nie dałbym rady na przykład w Śląsku. Jakby mnie wzięli teraz na badania motoryczne – nie odbiegałbym od pierwszej piątki. Gdy trener Lenczyk robił nam badania, moje wyniki nigdy nie różniły bardzo od Celebana. A Celeban – wiadomo – maszyna.
Ciebie bardziej w tych wyjazdach kręcą pieniądze czy sama przygoda?
Jak zobaczysz w jakich krajach przyszło mi grać to pomyślisz sobie, że Gikiewicz jest ustawiony. Ale jak zobaczysz, który klub płacił mi na czas – zmienisz zdanie. Za granicą jeszcze nigdy nie dostałem kasy na czas. Albo musiałem się czegoś zrzekać, albo walczę w dalszym ciągu w FIFA. Trzeba sobie powiedzieć wprost: ja nie zarabiam milionów. Nie jestem jakimś Neymarem, żeby mi w Arabii dawali kokosy. To były normalne pieniądze, mimo że mam je póki co tylko na papierze.
Łamiemy stereotyp – Arabia Saudyjska niby kojarzy się z kasą, a ty odszedłeś, bo ci nie płacili.
Tak się mówi, że tam gdzie nas nie ma tam jest dobrze, ale jak się zagłębimy to jest inaczej. Klub Mierzeja, mistrz kraju, też nie płacił. Inne kluby to samo. Muntari – wielki zawodnik – również nie dostawał kasy. Trener z Chorwacji miał cztery miesiące zaległości, mnie nie zapłacili ani razu.
Ani razu?!
No, ani razu. Przez te kilka miesięcy nie dostałem żadnej pensji. Jak nie ma wyników to szejk uważa, że może się zdenerwować i ci nie zapłacić. Niby jest świadomy, że kiedyś i tak będzie ci to musiał zapłacić i to z nadwyżką, ale teraz tego z premedytacją nie zrobi, mimo że ma z czego i dla niego to tylko dwie minuty. Taka mentalność. Oni myśleli, że ja przyjdę i strzelę 50 bramek. Nie wiem, może im ktoś czegoś naopowiadał. Nawet mieszkania mi nie dali, musiałem w hotelu cały czas spać. Z samochodem też był problem, musiałem się prosić. Prezes pokazuje:
– Zobacz, zobacz, Kia Jeep, już zamówiona! Jedzie do ciebie!
Po 2,5 miesiąca dotarł do mnie jakiś obdrapany wóz. Nie było za kolorowo. Rozwiązałem w końcu kontrakt, bo po co miałem tam siedzieć? Oni teraz zasłaniają się tym, że wyjechałem bez pozwolenia. Będą kręcić, taki naród. Szejk najpierw mnie kochał, potem nienawidził.
Szybko się chyba odkochał, skoro w ogóle nie płacił.
Mówił, że przeze mnie i innych obcokrajowców choruje na serce. Oprócz tego mówił jeszcze tylko “bukra, bukra”, czyli “jutro, jutro”. Codziennie to słyszałem, już mi się przewraca w żołądku na samą myśl. Jeśli Allah będzie chciał, to dostanę pieniądze…
Był typowym arabskim właścicielem-furiatem?
Wszystkiemu winni byli obcokrajowcy. Arabskiego zawodnika nigdy nie zjebał. Oni mogli mu wszystko powiedzieć, a potem podali rękę, pokłonili się, “Allah, Allah”, wszyscy pójdą się razem pomodlić i im przejdzie. Ale najostrzej pod tym względem było w Kazachstanie. Stoimy w szatni, wchodzą jacyś ludzie i rozwijają… dywan. Taki stary, trochę peerelowski, czerwony ze złotymi ozdobnikami. Patrzę po chłopakach, a oni wzrok w ziemię i każdy nie wie jak się zachować, jakby się bał. Za chwilę wszedł gubernator miasta w obstawie – czterech ludzi z lewej, czterech w prawej – kopał nogą w drzwi i jebał wszystkich jak Putin.
– Jak to?! Jak to?! Nie po to wam daję pieniądze z miejskiej kasy!!!
Przy całej szatni zarzucał trenerowi, co mu się nie podoba i masakrował poszczególnych piłkarzy. Jak trener podpadł – od razu się pożegnano. Potem przyszedł szkoleniowiec z Armenii i zaczął ściągać swoich zawodników. Jeśli trener cię tam ściąga i zostanie – zostaniesz też ty. Jeśli biorą nowego, rzadko kiedy ci się uda. Nie chodzi o to, że ma inną wizję, a o układy. Trener wie, że za mnie nie będzie już miał pieniędzy, ale jeśli uda mu się ściągnąć ciebie – zarobi. Tak to wygląda w tych dzikich krajach.
Idąc do Tajlandii pod względem obyczajów zaliczyłeś skok z piekła do nieba.
Zupełnie inaczej wygląda tamtejsza mentalność. Oni są w trójce najszczęśliwszych narodów świata, a tak naprawdę nie mają nic, ludzie żyją i jedzą na ulicach. Oni zawsze są uśmiechnięci. Pada czy nie pada – cieszą się. Wygrana czy przegrana – to samo. W moim pierwszym meczu w BEC Tero strzeliłem bramkę z karnego, ale w 95. minucie dostaliśmy – też z karnego – bramkę na 1:1. Możesz się domyślić, jaki jest w Polsce nastrój, gdy stracisz punkty w ostatniej chwili. A tam wesoły bus! Prezes wchodzi do szatni, mówi:
– OK, zapominamy o tym, co się stało!
A ciebie szlag trafia, bo wiesz, że uciekają ci punkty w tabeli i nie dostaniesz bonusu. Oni – nic się nie stało. Nigdy się nie zdarzyło tak, żeby ktoś kogoś jebał na odprawach, że ten nie pokrył, ten czegoś nie zrobił. Nie. Nikt nie podniesie głosu. Nigdy się nie zdarzyło, żeby ktoś w Tajlandii na kogoś krzyknął.
Po jakimś 0:3 też?
Nic, zero krzyków!
W Polsce…
…zjebka od razu! A tam nic. Przegrałeś – wygrasz za tydzień. Oni nie mają nawet w swoim języku przekleństw.
Z polskiej perspektywy – nie lepiej się czasem wkurwić?
Czasem na gierkach pojechałem komuś mocniej po nodze, ale nikt się na mnie nie rzucał. W Polsce od razu by było “co ty robisz?!”. Podałeś rękę i na tym się kończyło. My jesteśmy z Europy, jesteśmy narwani, wszystko szybko. U nich jest luzik. Mamy czas, idźmy na kawę. Głupi przykład – wyjazd zaplanowany jest na 17, a ty siedzisz na kawie i podnosisz się z miejsca o 17:05, a Tajlandczycy idą zamówić sobie jeszcze frappe z lodem i dopiero zmierzają do autobusu. W Polsce za takie coś dostałbyś już dawno karę.
Jak tam jest taka lajtowa atmosfera to nie ma problemów z dyscypliną?
Nie ma, bo u nich w kulturze jest tak, że młodsi muszą oddać bezgraniczny szacunek starszym i nie ma opcji, żeby tego nie przestrzegali. Tak są zaprogramowani. A że piłkarz jest młodszy od trenera – szacunek jest zawsze.
Nikt się nie sprzeciwił?
Nie ma takiej opcji, serio. Jak młody idzie po kawę to się nie pyta, czy też się napijesz, ale kupuje od razu dziesięć i daje każdemu. Nie chcesz – kładzie na środku szatni i prędzej czy później ktoś ją weźmie. Idziesz z młodszym na posiłek – on zawsze weźmie go i poda ci do stolika. Takuya Murayama miał identyczną mentalność. Umawialiśmy się na kolację o 20, a u nich jest tak, że młody musi przyjść wcześniej i czekać. Mnie to wszystko jedno, czy będzie punktualnie czy się chwilę spóźni. A on zawsze był i czekał. Spóźniłeś się 30 minut – nigdy nie powiedzieli na ciebie złego słowa.
Ten kult i szacunek widać też choćby po tym, jak zareagowali na śmierć króla.
Po śmierci króla kraj zamarł. Odwołane zostało wszystko. Nie ma ligi, nie ma muzyki. Wszyscy byli w takiej żałobie, jakby każdemu umarł najlepszy przyjaciel, mama, tata. Kompletny odlot, my tego nie zrozumiemy. Ludzie mogą nie wierzyć, ale tak się działo. W szatni nawet nikt nie chciał toczyć żadnych rozmów. Tak jakby ich ktoś trafił w głowę, nie byli w stanie nic z siebie wydusić. Oni autentycznie mieli łzy w oczach, nagle zaczęli przychodzić do klubu zarośnięci. Bhumibol Adulyadej był królem 70 lat, to sobie wyobraź. Ktoś, kto ma 80 lat pamięta go praktycznie od zawsze. Prawie bóg. Miliony ludzi wyszło pod jego pałac. Robili tatuaże z jego wizerunkiem, koszulki, reprezentacja gra teraz w pucharze Suzuki i zmieniła kolor strojów na czarny.
Nawet treningów nie było?
Zorganizowanych – nie. Koniec wszystkiego. Z obcokrajowcami przychodziliśmy i sami trenowaliśmy, żeby czas zleciał. Pojechaliśmy do Pattayi – to jest miejscowość nastawiona na turystykę, imprezy – a tam zero muzyki. Idziesz długą drogą – nie ma nic. Jeśli oglądałeś “Kac Vegas” to pewnie kojarzysz te ulice, gdzie stoją dziwki i tętni życie.
Albo ladyboye.
No, albo. To na tej ulicy nie było nic. Wszyscy wiedzieli, że za zrobienie imprezy będą masakryczne kary policji, więc nawet nie było sensu z tym walczyć. Na ladyboyów można się łatwo naciąć. Idziesz na dyskotekę i to naprawdę ekskluzywną i widzisz piękną kobietę z cyckami, ale nie rozpoznasz, co ma w spodniach. Musisz tam posiedzieć, żeby się tego nauczyć. Pojechaliśmy z agentem Yannicka i on mówi:
– Zobacz, jaka ta jest fajna.
– Człowieku, to ladyboy!
– Coś ty, kobieta!
– Ladyboy, mówię ci!
Zawołaliśmy ją i zapytaliśmy o coś – a każdy ladyboy ma od hormonów strasznie niski głos – i już wiedzieliśmy, co jest grane.
Po czym poznawałeś?
Widać to, po prostu. W miejscach nadmorskich mieliśmy bekę z nawalonych turystów. Idzie taki ucieszony pod rękę, a ty wiesz, że ona ma w gaciach to, co ma. On, one – sorry, nie wiem jak ich czy je nazywać – są generalnie otwarte, przed zabraniem do łóżka mówią, co mają w spodniach i wtedy się zgadzasz albo nie, nie będą cię oszukiwać. Ale jeśli kiedyś tam będziesz, to musisz się pilnować.
Z tego, co czytałem, Europejczycy są generalnie oczarowani bezinteresownością Tajlandczyków. Niczego nie chcą w zamian – wystarczy im, że pracują na swoją karmę.
Wiele razy tak było. Ty chcesz im potem coś dać jako zadośćuczynienie – nie wezmą. Pomagają sami z siebie. Byłem na meczu, Anja jeździła moim samochodem po mieście, ale stanął jej na środku drogi. Gdy zobaczyli kobietę, od razu zatrzymało się czterech facetów i pomogło, naprawiło samochód, bo coś tam z odpalaniem się stało. Nikt nie zostawił jej na ulicy, mimo że żaden z nich nie mówił nawet po angielsku. W Polsce stałaby na środku, musiała dzwonić do mechanika, a w międzyczasie usłyszałaby sto klaksonów. W Bangkoku jest kilka milionów mieszkańców, korki niesamowite, ale kiedy chcesz wjechać, to każdy cię wpuści. W Polsce musisz się pchać. U mnie w Olsztynie nie ma korków, a oni trąbią. Gdzie trąbisz, człowieku? Na korek w Olsztynie? Stoisz dwie minuty, ty chyba korków nie widziałeś.
Jadłeś jak Tajlandczycy czy po europejsku?
Po europejsku. Nie lubię ostrego, a tam wszystko jest ostre. Prosiłem, żeby dawali mi łagodne, ale nawet łagodne było takie, że mnie zabijało. Z ich potraw jadłem co najwyżej ryż z mango i mlekiem sojowym. W Tajlandii jest bardzo dużo restauracji na świeżym powietrzu, siedzi tam masa osób. Patrzysz i się zastanawiasz: jak to możliwe? Z boku to taki trochę syf, nie ma szans, by Sanepid w Polsce się na to zgodził. A oni chodzą tam całymi rodzinami, jest czysto, wiedzą, że zjedzą tam tradycyjne jedzenie. Parę razy tam jedliśmy i rzeczywiście nie było tak, że ktoś się zatruł czy rzygał.
Coś ci tam przeszkadzało?
Nic.
Coś musiało.
Serio nic! Ale mnie jest generalnie ciężko zdenerwować. Jest trening, jest profesjonalny trener, są warunki – wszystko jestem w stanie zaakceptować. Skończyliśmy sezon pod koniec października i w klubie powiedziano nam, że możemy wracać do domu, a wszyscy obcokrajowcy zostali tam jeszcze na kilkanaście dni, tak dobrze było. Yannick został 1,5 miesiąca bez żony, bez dzieci.
My wróciliśmy nieco szybciej i po kilku dniach Anja mówi: – Czemu wróciliśmy? Tu nie ma nic do roboty.
W Arabii też nic nie przeszkadzało?
Ja się wszędzie umiem dopasować, naprawdę. Przeszkadzało tylko tyle, że nie płacili. Z religią nie było problemu, nosiłem normalnie na szyi łańcuszek, dostosowałem się do tego, że były przerywane treningi, bo musieli się pomodlić. Od kapitana dostałem na pożegnanie przetłumaczony Koran i list, żebym się przeniósł na ich wiarę. W Koranie jest tak napisane, że jak namówisz na wiarę w Allaha, będziesz żył wiecznie. Bałem się przewieźć to przez granicę, trafiłem na czas, gdy były te zamachy terrorystyczne. Wiadomo, że nie można mieć jakichś tatuaży czy wielkich krzyży, nie możesz się wyróżniać. Ciekawa historia, że przed meczem do szatni wchodzą sędzia z delegatem i każdy zawodnik musi pokazać koszulkę ze swoim identyfikatorem, wszystko sprawdzają. Mnie sędzia kazał na przykład zmienić fryzurę, bo nie wejdę na mecz.
Jak to?
No u nich każdy musi wyglądać tak samo, a ja miałem wygolony pasek na włosach. Rzucał się w oczy, taki – wiesz – jakby ktoś zrobił go żyletką. Musiałem się szybko podgolić, bo bym nie wszedł na boisko. Teraz w Arabii gra na przykład Ayala, który ma tatuaże na całym ciele. Mierzej mówił, że ma przerąbane. Ja byłem w mniej ortodoksyjnym mieście, blisko morza, więc raczej nastawione było na turystów, ale policja rodzinna i tak była. Jak idziesz z kobietą to nie możesz jej złapać za rękę. Kiedy się żegnaliśmy z Anją na lotnisku to nie mogliśmy sobie nawet dać buziaka. Ale nie ma tragedii.
Narzeczona odnajdywała się tam? Wiadomo, jakim Arabia Saudyjska jest krajem dla kobiet.
Na początku bała się wsiadać do taksówki, chodziła po mieście piechotą. Wszystkie kobiety tam miały odkryte tylko oczy, a Anja całą twarz – ludzie na nią trąbili, kiedy szła. Później już się przyzwyczaiła i nie miała z tym problemów. Generalnie dobrze się tam żyło, ale nie było innej opcji – musisz się przystosować. W Polsce jest inaczej. Przyjedzie obcokrajowiec – wszyscy nad nim skaczą. Bo jest mu zimno, bo nie zna języka. W Kazachstanie jakbym nie rozumiał rosyjskiego, nie znałbym odpraw. U nas przyjedzie Diaz to załatwia mu się tłumacza. Ucz się polskiego!
Ciekawa sprawa, że do Kazachstanu poszedłeś praktycznie w ciemno.
Nie wiedziałem o mieście nic. Sprawdziłem, że płynie tam jakaś rzeka i tyle. Nie miałem czasu, wszystko szybko się działo, kończyło się okienko, nawet nie zdawałem sobie sprawy, że trzy miesiące spędzę na obozach w Turcji, bo wcześniej miałem też długi obóz w Omonii i Śląsku. Zabili mnie tam. Nie mogłem chodzić. Bieganie, takie typowo bez piłek. Przekątna, prosta. Ruska szkoła. Trener Kazach zapierdzielił zawodników. Może dla nich to były normalne obciążenia, ale dla mnie po tych dwóch poprzednich obozach to było nie do wytrzymania. Więcej trenowałem niż grałem. Oni mówią:
– OK, będziemy wszystko kontrolowali, nie zajedziesz się.
Trener siedział i na laptopach patrzył, kto ma więcej biegać, kto mniej, ale chyba coś mu to nie działało, bo dwa tygodnie przez łydki nie mogłem chodzić. Nie da się tego opisać. Mam taki charakter, że nigdy nie powiem, że coś jest dla mnie za ciężkie. Udawałem, że czułem się dobrze, ale z boiska nie zszedłem. Bazuję na przygotowaniu, nie jestem żadnym technikiem. Jak jestem dobrze przygotowany – jak w Śląsku za Levego czy Lenczyka – obronię się. Ale bez tego byłem kaputt.
Miasto przerażało czy nie było tragedii?
Taki typowy Kazachstan. Najpierw zajechałem od razu na obóz do Turcji, sześciogwiazdkowy hotel, nie to, co polskie kluby, które tam jadą i wykupują tylko obiad, śniadanie i kolację. Niczego czego nie brakowało. W Konstanaju pojechaliśmy na nasz camp, czyli na taki jakby obóz, gdzie piłkarze mogą spać, jeść, normalnie żyć. Wchodzimy… Standard peerelowski, na stołówce sztućce jakby z innej epoki… Trener od przygotowania fizycznego, Serb, stanął i powiedział:
– Kurwa, ja stąd wyjeżdżam.
Nie wierzyliśmy, że tak to miasto wygląda. Co my tu będziemy robić? Ale później jak przyjechały żony, zaczęły się razem kumać, jakoś to było. Znaleźliśmy sobie siłownię z basenem i tam spędzaliśmy czas. Denerwowała tylko pogoda. Grałem w kominiarce, rękawiczkach, musiałem mieć korki-zimówki, bo w normalnych nie czułem palców.
Zwiedziłeś tyle krajów, a największy hardkor przeżyłeś w Suwałkach. Podobno otarłeś się o śmierć.
Rozlał mi się wyrostek, weszło zapalenie, sepsa, schudłem trzydzieści kilogramów. Lekarz powiedział, że jestem sportowcem i tylko dlatego organizm tak długo się bronił, że niczego nie czułem. Podczas meczu poczułem nagle ból. Najpierw karetka dała mi zastrzyk. Nie przechodziło, zadzwoniłem drugi raz. Przyjęli mnie do szpitala, a tam chcieli mnie najpierw pokroić, a potem podjąć decyzję, co dalej, bo nie wiedzieli, co mi jest.
– Nie, nie, nie, ja jestem zawodowym sportowcem, nie możemy tak zrobić.
Wypisałem się na własną odpowiedzialność, tata z Suwałk wiózł mnie do Olsztyna. Doktor odwołał jakąś operację i od razu wjechałem na stół. Operacja trwała cztery godziny, potem czyścili mi cały organizm, jelita, wszystko, nie mogłem się nawet załatwiać. Lekarz wyszedł i powiedział rodzicom:
– Te dwie doby zadecydują, czy przeżyje.
Nie za wesoło.
No, śmiesznie nie było. Wyglądałem jak śmierć. Chodziłem schylony w kapturze po tym szpitalu. Kolega, który przyszedł mnie odwiedzić przeszedł obok i mnie nie poznał. Musiałem się uczyć od nowa wstawać. Miałem drabinkę, wózeczek, nie byłem w stanie na początku chodzić. Ale stosunkowo szybko wróciłem, po złamanej nodze w Śląsku to samo. Jak postawię sobie przed sobą cel to nie ma przeproś, zaciskam zęby i pracuję.
Żałujesz któregoś okresu – bo sportowo nie wszędzie było dobrze – czy jednak jak patrzysz na stan konta czy wspomnienia to żal mija?
Nie, nie patrzę na stan konta, nawet w Kazachstanie, gdzie zarabiałem bardzo dobrze, musiałem zrzec się pieniędzy, żeby odejść. A czy żałuję – nie. Taki przykład – na dniach jedziemy w odwiedziny do kolegi, który gra teraz w serbskiej lidze. Gdyby nie te wszystkie kluby, nie wyrobiłbym sobie takich kontaktów, nie zebrałbym doświadczenia.
To też wydaje się niesamowite w twojej karierze, że tak często zmieniasz kluby, a nie masz na stałe żadnego menedżera.
Menedżer w egzotycznych krajach tylko wszystko utrudnia. Dzwoni menedżer z Tajlandii, mówi, że ma dla ciebie klub, wszystko niby jest dobrze, a transfer się wysypuje, bo twój polski menedżer z tajlandzkim nie będzie się umiał dogadać o prowizję. Tajlandczyk będzie wolał wtedy poczekać i znaleźć takiego gościa, który nie ma menedżera i zgarnąć sto procent dla siebie. Biznes. Myślę, że menedżerowie wyjdą z mody, tylko na większym poziomie staną się potrzebni. Zobacz, ja teraz siedzę i czekam na telefon. Za chwilę może ktoś zadzwonić:
– Łukasz, załatwię ci znowu Tajlandię.
– OK, daję ci papier na 20 dni, wykaż się. Robisz klub – dostajesz prowizję. Nie robisz – żegnamy się.
Prosty układ. Z pełną świadomością to mówię: gdybym miał menedżera, to do tych wszystkich krajów nigdy bym nie trafił.
Nie boisz się sytuacji, że nikt do ciebie nie zadzwoni?
Zadzwoni. Nie wiem, skąd oni się znajdują, mój numer trafił na rynek i to się dzieje samo. Kiedyś agent mówi:
– Daj mi papier, jest taka sytuacja, że klub ma do wyboru ciebie albo Brazylijczyka.
Wzięli Brazylijczyka – trudno, nie obrażam się, doskonale wiem, że tak działa rynek. Stwierdziłem w pewnym momencie, że już nie jest mi potrzebny agent. Znam biegle języki, jeśli ktoś do mnie zadzwoni, to jestem w stanie się dogadać. Po co mi agent?
Napaliłeś się specjalnie na jakiś kierunek?
Słyszałem, że Korea Południowa jest poukładana jak Niemcy, że wszystko tam jest tip-top. Byłem bliski kiedyś podpisania w Japonii, ale nie wyszło. Na Polskę się absolutnie nie zamykam, ostatnio zadzwonił jeden klub z Polski z pytaniem, czy byłbym zainteresowany, bo będą potrzebować zimą napastnika i sondują. Mówię: OK, dzwońcie. Wylatuję teraz do Splitu, mam tam trenera od fitness, trener, który prowadził AEL a teraz trenuje Dinamo daje mi biegowe treningi. Jestem przygotowany. Pieniądze nie są dla mnie najważniejsze. Piekarski mówił do Załuski: – Czterech-pięciu piłkarzy zapamiętają z tego, jak grałeś, liczy się kasa. Ale ja bym nie umiał siedzieć! Ja chcę grać, mam już 29 lat. Dobrze się prowadzę, wszystko jest podporządkowane piłce, ale wiem, że czas ucieka. Już siwego włosa dzisiaj zobaczyłem na czubku głowy. Liczy się frajda. Nie będziemy grali do końca świata.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK