Wczoraj Grosicki i Glik, dziś reszta gromadki. Rybus, Stępiński, Krychowiak i Lewczuk wyszli w pierwszych składach swoich drużyn. Dla Polaków był to wieczór słodko-gorzki, co najlepiej zobrazował mecz Nantes z Lyonem.
Lyon przejechał się po drużynie Stępińskiego niemiłosiernie. Valbuena szalał z przodu aż miło. Mimo wszystko do sześciu bramek by nie doszło, gdyby nie fatalny, ale to absolutnie fatalny występ bramkarza Riou. Festiwal pod tytułem „tak nie należy bronić”. Najważniejsza dla nas jest jednak gra Maćka Rybusa. Dziś regularnie podłączał się do akcji ofensywnych, wtedy Valbuena schodził do środka. Natomiast Maciek z przodu robił głównie przewagę optyczną, bo nie posłał w pole karne rywali wielu dośrodkował, ani nie był uczestnikiem koronkowych akcji Lyonu. Raz wbiegł w pole karne, dostał piłkę od kolegi i zamiast strzelać zdecydował się podać do Lacazette’a. Jego zagranie przerwał obrońca. Z przodu wiele więcej nie zrobił. Z tyłu na plus, choć nie miał wiele roboty. Bardzo nas cieszy, że gdy dla Rybusa zabrakło miejsca z przodu, bo do składu wrócił Valbuena, to odstawiony z lewej obrony został Cornel, a ustawiony tam właśnie Rybus. To oznacza, że stopniowo ugruntowuje swoją pozycję.
Jak zagrał Mariusz Stępiński? Trudno oceniać występ napastnika, którego drużyna dostała szóstkę i praktycznie nie przeprowadzała ataków. Nieobecny lub chociaż osamotniony – to najlepsze określenia na grę Polaka w tym meczu. Nic nie zrobił, bo właściwie nie miał z czego. Gdy w pierwszej połowie piłka leciała w jego kierunku i Mariusz składał się już do strzału, zdjął mu ją z nogi kolega z drużyny, Gillet. Zapewne gdyby tego nie zrobił, Stępiński trafiłby do bramki. Innym razem oddał strzał po dośrodkowaniu z różnego. Piłka właściwie spadła mu pod nogi, ale był otoczony rywalami i uderzył dobre kilka metrów od słupka. Sytuacja jedna z nielicznych, a i tak na tyle marna, że nawet Lewandowski miałby problem, żeby cokolwiek w niej zrobić. Dopiero pod koniec meczu Stępiński miał realną szansę na strzelenie gola. Wrzutka z prawej strony zagrana na wysokości bioder minęła jednego zawodnika Nantes, ale na wykończenie wbiegał Polak. Zabrakło mu jakichś trzech, no dobra, może czterech centymetrów do sięgnięcia piłki.
Widzicie tę niebieską kropkę na środku boiska? To właśnie Mariusz Stępiński w dzisiejszym meczu.
***
PSG ograło Angers 2:0, Grzegorz Krychowiak wyszedł w pierwszym składzie (Matuidi i Rabiot byli nieobecni) i zagrał pełne 90 minut, choć był to występ bez głębszej historii.
Tak jak od początku sezonu, tak nadal sprawia wrażenie spowolnionego. Ale i tak rusza się i podejmuje decyzje żwawiej niż wcześniej. To jego najspokojniejszy mecz w PSG. Nie zrobił akcji życia, nie znalazł się w sytuacji sam na sam, jak w ostatnim meczu z Lyonem, ale umówmy się, że nie tego od niego oczekujemy. Grzesiek ma odbierać, blokować, przecinać. I to właśnie dziś robił, choć nieczęsto, bo nie miał wiele pracy. Pod koniec meczu dostał też niepotrzebną żółtą kartkę. W jednym zdaniu – obrazu słabej jesieni już nie zmieni, ale dzisiejszy występ pokazał, że idzie ku dobremu.
***
Igor Lewczuk zagrał 45 minut i został zmieniony w przerwie. Na pierwszy rzut oka wydaje się to niepokojące, ale Francuzi nie informują o żadnym urazie. A pierwszej połowy Igor złej nie miał, do przerwy Bordeaux miało bezbramkowy remis. I właśnie to mogło być powodem zmiany, bo remis ze słabiutką Bastią nie wchodził w grę. Lewczuka zmienił dużo bardziej ofensywny Ounas, ale trzech punktów zgarnąć się nie udało. Koniec końców w spotkaniu padł wynik 1:1.