Reklama

Leszek Ojrzyński: – Piłkarze Górnika musieli stać po posiłek w kolejce z emerytami…

redakcja

Autor:redakcja

25 listopada 2016, 00:29 • 16 min czytania 0 komentarzy

W swojej karierze Leszek Ojrzyński jeszcze nie pozostawał tak długo bez pracy. Czy przez okres bezrobocia stał się lepszym trenerem? Dlaczego na obozie Górnika piłkarze stołowali się na mieście? Czy warto było ciągnąć za sobą do Zabrza synków? Czy Leszek Ojrzyński już na zawsze będzie tylko trenerem do gaszenia pożarów? Były szkoleniowiec Korony, Podbeskidzia i Górnika Zabrze miał czas, by spojrzeć na swoją pracę z dystansu. W dzisiejszym odcinku “Całego na biało” rozlicza się z głównie z ostatnim z wymienionych klubów. 

Leszek Ojrzyński: – Piłkarze Górnika musieli stać po posiłek w kolejce z emerytami…

Jak pracoholik radzi sobie na bezrobociu?

Wychodzi na to, że to najdłuższa przerwa w mojej pracy. No co robić… Zabijam nudę. Dużo czasu jest na przemyślenia. Od razu po zwolnieniu byłem na ekstremalnej drodze krzyżowej, znajomi wyciągnęli mnie też na wycieczkę po norweskich górach, Mam syna, który gra w piłkę, teraz zmienił klub z Korony na Legię, pomagam mu, trenujemy razem jak jest możliwość. Jeżdżę na jego mecze, dwa młodzieżowe roczniki w całej Polsce mam w małym palcu. Mam córkę, żonę, teraz im poświęcam czas, bo ostatnio było go mało. Rodzina została w Kielcach, ja byłem w Bielsku i Zabrzu, rzadko się spotykaliśmy. Mam w sobie potrzebę adrenaliny, wyzwań, najlepiej czuję się na murawie. Pomagam szkolić indywidualnie najlepszych chłopaków w Kielcach, poprawiamy ich świadomość, robimy odprawy. To nie jest to, co mnie satysfakcjonuje, ale lepszy rydz jak nic. Oglądam też prawie wszystkie mecze Ekstraklasy…

Pod kątem klubów, które można przejąć?

Co tu ukrywać, trzeba być przygotowanym na wszystko. Jeden telefon zmienia czasem twoje położenie. Analizuję wyniki, składy, mankamenty. Robię notatki. Miałem dwa kluby, na które byłem przygotowany, żeby wejść w nie ze swoim pomysłem. Telefonów jednak póki co żadnych nie było. Trzeba żyć dalej, przygotowywać się do sytuacji, która może cię spotkać. Śmiać mi się trochę z tego chce, ale ostatnio doszedłem do wniosku, że przez tę przerwę stałem się lepszym trenerem. Dopiero teraz mam czas, by przypomnieć sobie dokładnie pewne rzeczy, przeanalizować je, wyciągnąć wnioski. Kiedy przez pięć lat jesteś w ciągłej pracy – inaczej patrzysz na swoje czyny. Cały czas byłem w ogromnym stresie, w każdym z tych klubów była ciągła gonitwa, żeby tylko się utrzymać.

Reklama

Udało się skoczyć ze spadochronem podczas tej przerwy?

Przed angażem w Zabrzu byłem już umówiony w Masłowie pod Kielcami, ale dostałem propozycję pracy i musiałem zrezygnować ze skoku. Ostatnio też miałem już konkretny termin, ale pogoda nie dopisała.

Pytam o skok nieprzypadkowo, bo mam wrażenie, że w Górniku pana pozycja na rynku trenerskim powędrowała z góry na dół. Pytanie, jakie lądowanie pan zaliczy.

W Koronie i Podbeskidziu pracowałem najdłużej w ekstraklasowej historii tych klubów i osiągałem tam historyczne wyniki. Na Zabrze patrzę inaczej, ale pamiętajmy, że nie było mi dane dokończyć tego, co zacząłem. Apelowałem do działaczy: dajcie mi popracować do końca. Wiem, jak wychodzi się z kryzysu. W Podbeskidziu w ostatnim momencie wychodziłem z miejsca spadkowego i w rundzie finałowej zaczęliśmy dobrze punktować, wylądowaliśmy na dziesiątym miejscu. Już w grudniu kibice mieli przygotowane taczki i krzyczeli, żebym wyjeżdżał z Zabrza. A ja nawet nie przygotowywałem tej drużyny! Przecież przyszedłem w piątej kolejce. Górnik to moja porażka. Pewne rzeczy mogłem inaczej zrobić, pewne rzeczy dzięki tej przerwie w ogóle do mnie doszły.

ojrzyn

Spytam pana wprost: czemu w Górniku było jak było? Możemy mówić, że nie dostał pan tam wystarczającej szansy, ale przecież wyników nie było kompletnie.

Reklama

Mówiłem o tym delikatnie, ale chyba już jest czas, by powiedzieć szczerze. Obóz w Hiszpanii to była wielka porażka. Obóz przygotowawczy – jak sama nazwa wskazuje – ma przygotować do rundy, a nie zniszczyć to, co już wypracowałeś. On zniszczył. Każdy, kto pojedzie w to miejsce w Lloret de Mar, zobaczy, co tam jest. Ale nikt tam nie pojedzie, zapewniam, chyba tylko Górnik może tam jechać. Tam nie było nic.

Ale konkretnie, czego nie było? Boiska nie było?

Nie było.

Pojechaliście na obóz w miejsce, w którym nie ma boiska?

Jakieś oczywiście były, ale niepełnowymiarowe. Pole karne miało jedenaście metrów, a karnego wykonywało się z ośmiu. Walczyliśmy o to, by trenować na normalnym boisku, ale w ciągu tego obozu udało nam się to tylko dwa razy.

Czego jeszcze nie było?

Drużyn do gry. Prawie nikt oprócz nas wtedy do Lloret de Mar nie pojechał.

A warunki do życia?

Makabra. Po pierwszej nocy zmieniliśmy piętro, bo to był skandal. Dawne internaty lepiej wyglądały. Jedzenie… Niektórzy zawodnicy w ogóle tam nie jedli. Mieli swoje pieniądze, jechali na miasto i tam się żywili. I najgorsze, że ja musiałem na to pozwolić. Trzeba było wojować o to, by na śniadanie podano nam jajka sadzone. W ośrodku twierdzili, że nam się nie należą. Zawodnicy wracali z ciężkiego treningu i musieli stać po posiłek w dwustumetrowej kolejce z emerytami. Nie było nawet wydzielonego dla nas stolika. Ręce opadały. Żałuję, że nie wróciliśmy do Zabrza. Chciałem dobrze, a były dni, że działacze nawet nie odbierali ode mnie telefonów. Czas mijał, odwlekałem tę decyzję, w końcu razem ustaliliśmy, że jakoś się przemęczymy. W Polsce próbowaliśmy to odbudować, ale tak się nie da. W drużynie iskrzyło. Jeden z zawodników nie wytrzymał i powiedział:

– Żywicie nas świńskim jedzeniem, a wymagacie od nas profesjonalnego podejścia.

Przyszła druga runda i jak spojrzymy, to przegraliśmy mecze z drużynami z pierwszej ósemki, zremisowaliśmy ze Śląskiem, który był w tym miejscu, w którym byliśmy my. Jak ten etap rundy – to był właśnie nasz poziom.

Nie miał pan żadnego wpływu na to, jak będzie wyglądał ten obóz?

Załatwiał to prezes, są w klubie specjaliści, ja tego nie kontrolowałem. Gdybyśmy mieli środki, to byśmy zmienili miejsce przygotowań. Prezes powiedział jednak, że poszła wpłata i nic się już nie da zrobić.

Ktoś czytając to powie: zaraz, zaraz, Ojrzyński widzi wszędzie błędy, tylko nie u siebie.

Trener Ojrzyński mówi prawdę i odpowiada za swoje słowa. Jeśli ktoś uważa, że gada głupoty, możemy jechać tam i zobaczyć. Proszę o numer i sobie z taką osobą porozmawiam. Dochodzą do mnie głosy, że w Zabrzu w gabinetach wciąż się mnie krytykuje, więc uważam, że należy rozwinąć pewnie tematy. Oczywiście nie do końca, bo – zapewniam – mam jeszcze kilka historii. Gdy jednak pyta się mnie, co było przyczyną kiepskiego startu – odpowiadam.

U siebie widzi pan jakieś błędy?

Po każdym meczu, który przegrywasz, masz do siebie masę zastrzeżeń. Popełniałem złe decyzje, można było inaczej zestawić skład, inaczej przygotować się do niektórych spotkań.

Trener mówi ogólnikami, więc zarzuty muszę kierować ja. Dostał pan bardzo dużą swobodę przy transferach, a praktycznie żaden z nich nie okazał się trafiony. Nikt z pana zaciągu nie okazał się pozytywnym bodźcem.

Ja się z tym nie zgadzam. O których transferach mówimy? O wszystkich?

To proszę wskazać, który transfer pana zdaniem był trafiony.

Pierwsze były robione rzutem na taśmę. Był tydzień do końca okna, proszę pamiętać, że nie tylko ja te transfery robiłem, świętej pamięci Krzysiu Maj wszystko akceptował, razem o nich rozmawialiśmy.

Ale przyzna pan, ze ta swoboda była ogromna. Trener Warzycha nie mógł się doprosić o napastnika, pan dostał na wejściu kilku nowych graczy.

Za trenera Warzychę nie będę się wypowiadał, on może o pewnych rzeczach nie mówił, ja mówiłem, bo trener Ojrzyński jest inny. Widziałem od razu, co trzeba zrobić. To nie było tak, że poszły specjalne środki na te transfery. Mieliśmy plan, których zawodników się pozbyć i to zbilansować. Przyszli do nas ludzie, którzy mieli coś do udowodnienia. Korzym, Janota, Janukiewicz, Widanow, Dźwigała, Kwiek – każdy z nich był niedoceniony i na naszą kieszeń.

Niedoceniony? Ja myślę, że wielu z nich było przecenionych.

Kto?

Janota.

Ale on miał coś do udowodnienia.

To na pewno.

Widanow to samo, Korzym, reszta też. Jak masz tydzień do końca okna, to nie masz wielkiego spektrum wyboru. Każdy z nich coś wniósł. Kwiek strzelił trzy bramki, a był w ogóle nieprzygotowany. Korzym strzelił dwie.

Ale chyba nie będziemy chwalić napastnika za dwie bramki w sezonie.

No nie, ale coś wniósł.

Przecież to 10% tego, co powinien dać napastnik.

Ja wiem, dlatego mówię, że zawiódł. Janota też zawiódł.

Najbardziej obrywało się panu właśnie za synków. Co poszło z nimi nie tak? 

Maćka wytrąciły z formy kłopoty zdrowotne. Kiedy pracowaliśmy w Kielcach, doznał tej kontuzji, a to był jego najlepszy sezon w karierze, strzelił dziewięć bramek. W Kielcach doszedł do gry, ale trener Tarasiewicz go nie widział. Ja w Podbeskidziu szukałem napastników. Jest zdrowy – bierzemy go. Sponsor pokrywał różnice w jego zarobkach, jeszcze wtedy miał duże wymagania. Wejście miał bardzo dobre, ale później mu się ta noga odezwała. Trzeba było robić jeszcze jeden zabieg. W Górniku była podobna historia. Napastników nie było na rynku, mogliśmy ściągać kogoś zza granicy, ale to zawsze było duże ryzyko.

Samo jego ściągnięcie wydawało się logiczne, był – wydawało się – gwarancją kilku bramek i walki.

Wejście miał niezłe, ale później przycichł. Tyle. Na Janocie zawiodłem się w Kielcach. Dałem mu drugą szansę, bo wiedziałem, że ma coś do udowodnienia. Przyznam szczerze: bardzo w niego wierzyłem. Były treningi, gdzie prezentował się bardzo dobrze, widać u niego mega jakość. No ale trzeba to przekładać tydzień w tydzień na boisko, z tym jest problem. Nie w każdym dniu miał zaangażowanie na 110%. Piłkarzem jesteś 24 godziny na dobę, czasami tu też są duże rezerwy. Myślałem, że pewne rzeczy zrozumie. Tak jak trenera bezrobocie uczy pokory, tak i oni teraz mają okres, że mają czas na przemyślenie i to może być dla nich trampolina. Latka lecą, ale stać ich jeszcze na Ekstraklasę. Jak tak pomyślę, Korzym był ze mną w trzech klubach, faktycznie można powiedzieć, że to mój synek (śmiech).

Teraz pewnie tylko czeka aż pan gdzieś dostanie pracę! Pociągnąłby pan go znowu za sobą?

Nie, już chyba nie. Zatrudniłbym Janotę czy Korzyma tylko wtedy, gdy byliby najlepszymi zawodnikami w swojej drużynie, strzelali, asystowali. Tylko wtedy.

W szerszej perspektywie nie zaszkodziło panu to, że ciągnął pan za sobą swoich piłkarzy? Można wymienić jeszcze kilka przykładów.  

Nie, myślę, że nie.

Teraz – powiedzmy – prezes któregoś klubu rozważa pana zatrudnienie i myśli sobie: no dobra, wezmę Ojrzyńskiego, to zaraz będzie chciał ściągać swoich ludzi.

Mądry prezes wie, że wszystko zależy od ustalenia pewnych warunków. Niektórzy dostali szansę jedną czy drugą, ale trzeciej i czwartej już nie ma. Nie wykorzystałeś drugiej – nie zawracam sobie tobą głowy. Nie zrozumiałeś pewnych rzeczy i tyle. Chyba że niesamowicie się poprawisz, można pomyśleć. Ale to mrzonki. Nie sądzę, by dla prezesów był to dyskwalifikujący argument.

POZNAN 26.09.2015 MECZ 10. KOLEJKA EKSTRAKLASA SEZON 2015/16 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: LECH POZNAN - GORNIK ZABRZE LESZEK OJRZYNSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Generalnie o Górniku mówi się, że to przykład jak nie zarządzać klubem. W pewnym momencie mieliście 69 piłkarzy na kontrakcie. Był pan w ogóle w stanie spamiętać ich z imienia i nazwiska?

Byłem. Mało tego, zaangażowałem trenerów, by lustrowali grupy młodzieżowe. Chciałem, żeby najlepsi piłkarze brali udział w treningach z pierwszą czy drugą drużyną, co odbiło się czkawką w środowisku. W Zabrzu tego nie akceptowano. Głośno pewna osoba powiedziała mi, bym się odczepił od pracy z młodymi chłopakami, bo to nie moja działka. Myślę, że to też nie poprawiło mojej pozycji. Moim zdaniem młodym talentom trzeba dawać szansę. W Koronie i w Podbeskidziu zadebiutowało u mnie w Ekstraklasie 14 zawodników. W Górniku żaden. Proszę znaleźć trenera, który tylu by wprowadził.

Nigdy tego nie analizowałem, ale faktem jest, że gdy się walczy o byt, trudniej wprowadzać młodych. Pan zawsze walczył.

W niższych ligach też często wprowadzałem 17-, 18-latków. Gajos, Sekulski, przykłady można mnożyć. Zawsze na nich patrzę, bo fajnie dać komuś szansę, potem idzie to na twoje konto.

Miło się potem udziela wywiadów o Robercie Lewandowskim.

W niższych ligach miałem 10 reprezentantów Polski. W Zniczu miałem nie tylko Roberta, ale też Lewczuka.

Swoją drogą to niesamowicie dziwna kariera. Pan miał go już umówionego na Koronę Kielce.

Był przyklepany on i Robak. Lewczuk się nie pojawił w Kielcach tylko dlatego, że prezes w weekend nie miał czasu. W międzyczasie podłapał go Osuch, a wystarczyło tylko dograć temat. Robaka nie zaakceptowali przedstawiciele zarządu. Stwierdzili, że po Turcji to nie jest napastnik na Koronę Kielce. Za moich czasów debiutowało wielu chłopaków z regionu. Cebula, Angielski, Kwiecień. Od trzech lat mówi się tylko o Cebuli.

On już na zawsze będzie chyba młodym talentem. Bardzo ciężki ten przeskok z juniora do seniora.

Jestem fanem jego talentu, trzeba z nim pracować, by treningi się przełożyły na mecz. Cztery lata minęły… Trzeba się już pokazać.

Wracając do transferów – zimą też przyszło do Zabrza kilku piłkarzy i żaden z nich nie wypalił.

Mnie się ciężko wypowiadać, byłem tam tylko cztery kolejki. Spójrzmy na to z innej strony. Kante – strzela. Steblecki – znalazł sobie klub. Kallaste – gra.

Ale długo nie pogra.

Czy długo nie pogra… Ale gra.

To nie jest obrońca, który się tu utrzyma na lata.

Nie wiadomo, z lewymi obrońcami jest problem. Kosznik wypadł, Magiera ma już najlepsze lata za sobą, trzeba było kogoś poszukać. Z Golańskim z kolei nam nie wyszło, miał problemy zdrowotne.

Tak, tu zadecydowało zdrowie, nie ma sensu nikogo obwiniać.

Próbował za szybko wrócić na boisko i przez to nam nie pomógł. Oss – uważam go za bardzo dobrego zawodnika, ale też miał problemy. Przyjeżdżasz grać w piłkę do Polski, zarabiasz małe pieniądze, nawet bardzo małe, bo z tego względu mogliśmy sobie na niego pozwolić. I nagle okazuje się, że nawet tej małej pensyjki nie dostajesz. Co masz jeść? Co masz myśleć? Patrzymy tylko przez pryzmat boiska, a są też inne rzeczy, które wpływają na grę. Może dla tych zawodników, którzy byli w Zabrzu od dawna, to nie było problemem, bo mieli jeszcze gorsze momenty, przeżyli bodaj osiem miesięcy bez wypłat, ale dla obcokrajowców, którzy przyszli tu się pokazać, to miało jednak znaczenie.

Trochę absurd. Nie było wypłat, nie było poważnego zgrupowania – były konsekwencje i to wyciągnięte bardzo szybko.

Taka jest piłka. Górnik wciąż mi zalega za pół roku, Podbeskidzie także się jeszcze ze mną nie rozliczyło… Trener dostaje po głowie, kiedy się przegrywa, a noszą na rękach, gdy się wygrywa. Mogłem może krzyczeć głośniej o pewnych sprawach, ale pracowałem. Wierzyłem w końcowy sukces, nawet przystępując do przygotowań wierzyliśmy, że będziemy w pierwszej ósemce.

Na boisku kompletnie nie było tego widać. O ile o pana Podbeskidziu i Koronie można było mówić, że zaangażowania nigdy im nie zabrakło, o tyle o Górniku – zupełnie nie. Wyszli, ale w sumie nie wiadomo po co. Pobiegali, ale jakoś tak bez większego sensu.

Zgadzam się. Mówiłem swojemu prezesowi, że to najlepsza drużyna, którą prowadziłem do tej pory. Zabrakło zadziorności, charakteru. Cech, których nie powinno brakować, gdy jesteś na dole tabeli. Dla większości chłopaków walka o utrzymanie była czymś nowym. Górnik zawsze był w górnej ósemce, miał spokój. Doszła dodatkowa presja. To był też ciężki okres, bo nie było chemii z szatnią. Kilku zawodników miało swoje zdanie, swoje spostrzeżenia. Nawet śmiem stwierdzić, że nie dostosowali się do tego, czego żądałem. Było jak było. Uczyliśmy się siebie, ale nie wyszło.

WARSZAWA 25.08.2016 WYWIAD PRZEGLADU SPORTOWEGO Z PREZESEM LEGII WARSZAWA BOGUSLAWEM LESNODORSKIM --- PRZEGLAD SPORTOWY INTERVIEW WITH LEGIA WARSAW PRESIDENT BOGUSLAW LESNODORSKI LESZEK OJRZYNSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Z czego wynika to, że zaangażowanie w wielu drużynach nie jest sprawą oczywistą? Do dziś wspominamy legendarną bandę świrów, wciąż stawia się ją jako wzór. Wydawałoby się, że od piłkarzy najłatwiej wyegzekwować właśnie zaangażowanie.

Psychologia. Tak psychika ludzka jest złożona, że kto sobie nie przypomina pewnych rzeczy na co dzień, nie przepracuje tego każdego dnia, ten ma ciężko z pewnymi rzeczami. Ja swoim piłkarzom często mówiłem:

– Wszystko byłoby super, gdybyście mieli serce amatorów.

Czasami jest tak, że amator jest bardziej głodny. Bardziej walczy o swoje niż zawodowiec, który ma wysoki kontrakt, jest w tej lidze od dziesięciu lat. Jeśli sam nie znajdziesz w głowie sposobu, by się pobudzić, to po tobie. Są na to dwa sposoby. Pierwszy: patrz w dół. Patrz jaką ludzie klepią biedę, patrz jak masz od nich lepiej i dziękuj opatrzności za swoje życie, bo możesz to stracić, w piłce nic wieczne nie jest. Doceniasz to, co masz, ale nie na tyle mocno, by się pobudzić – patrz w górę. Spójrz, gdzie masz rezerwy, ile zarabiają najlepsi, jakie mają przeżycia. Musisz tego się uczyć. Jak sam spojrzysz na siebie, to znajdziesz przykłady. Czasami jeden moment potrafi zniszczyć świetlaną przyszłość. Miałem zawodnika, który zarabiał 1300 złotych. Wszyscy mówili, że przed nim wielka przyszłość. Poszedł do następnego klubu, uczulałem działaczy, by dali mu może dwa-trzy razy większą podwyżkę i tyle, ewentualnie jakieś bonusy. Dostał piętnaście tysięcy i zginął. Umysł nie nadążył. On już miał w głowie jakie mieszkanie kupić, jak je udekorować, jaki samochód wybrać… Piłkę nożną zaczął stawiać na czwartym miejscu. Trzeba uczyć świadomości chłopaków od najmłodszych lat. U nas zdolnych piłkarzy się ciągnie do góry, wywyższa. Nie daje się wskazówek, nie mówi, że jeszcze więcej muszą od siebie wymagać. Sami ich przyzwyczajamy, a potem dziwimy się, że zaliczają brutalny przeskok z piłki juniorskiej do seniorskiej jak wspomniany Cebula.

Jak pan próbuje dotrzeć do młodych chłopaków? W pewnym momencie trener staje się pierwszym wrogiem. Rodzice, rówieśnicy, koledzy, otoczenie – wszyscy mówią, że jest super. Tylko trener męczy, że trzeba pracować.

Najlepiej działają przykłady z teraźniejszości. Pokazuję piłkarzom losy – powiedzmy – Vardy’ego. Pięć lat temu grał w parku i pił winko pod drzewem. Teraz jest mistrzem Anglii i gra w reprezentacji. Mahrez obiecał ojcu na łożu śmierci, że będzie grał w piłkę i to zrobił.

Polskie przykłady nie działają lepiej? Łukasz Sierpina powiedział kiedyś – co wydaje się absurdalne – że wzorował się na Mateuszu Piątkowskim.

Kapustka mówi, że gdy był na zgrupowaniu U-19, nawet nie marzył o tym, że pojedzie na Euro. Takie historie pobudzają. Traktuj dzień jakby to był twój ostatni. Sam się na tym łapię, że nie do końca przestrzegam tej zasady. Przypominanie jest najważniejsze. Jeśli nie przypominamy, zawodnikowi wiedza wyparuje albo odłoży ją na inną półkę.

Jak często obserwuje pan wypalonych piłkarzy?

Podobał mi się wywiad z Łukaszem Załuską, który mówił, co różni piłkarza polskiego i szkockiego. Jak w Szkocji trener mówi, że deszcz pada – wszyscy idą. U nas jest narzekanie. Piłkarze za dużo filozofują. Potem jadą na zachód i szybko wracają, bo spotykają się z rywalizacją. U nas są mniejsze pieniądze, ale jest wygodniej. Zależy od człowieka, co woli. Fakt, jest u nas wielu wypalonych piłkarzy, ale wierzę w człowieka i myślę, że każdy jest do uratowania.

Daje pan sobie deadline, do kiedy odrzuca pan oferty z pierwszej ligi i czeka na Ekstraklasę?

Miałem już cztery propozycje z pierwszej ligi, każdą odrzuciłem, do końca roku nie zmieniam nastawienia. Co dalej – nie wiem. Nie zamartwiam się na zaś.

Nie uwiera pana, że postrzega się pana jako strażaka? Tym bardziej, że teraz niewdzięczny dla pana czas – w lidze nie bardzo jest co gasić.

Nie patrzę tak na to. Przyjdzie czas na mnie, a czy przyjdzie jutro, czy za rok czy za dwa – nie wiem. Nie zmienię tego, co kto o mnie pisze.

Ale przecież to wpływa na to, kto panu proponuje prace i za ile.

Mogą na to patrzeć, mogą nie, czasami lepiej dłużej poczekać i trafić na mądrego prezesa niż trafić gdzieś za szybko. Albo ktoś wierzy we mnie, albo w opinie.

Moim zdaniem przespał pan swój prime time. Po Koronie był pan na topie, a poszedł pan do Podbeskidzia, później znów wziął pan klub walczący o utrzymanie. Pana obraz strażaka się utrwalił.

Znajomi mi mówią, że gdybym nie wziął Górnika, to byłbym w Legii albo innym lepszym klubie, bo moja marka nigdzie nie została nadszarpnięta tak, jak w Zabrzu. Mam taki temperament, że jak ktoś dzwoni do mnie i widać po nim, że naprawdę mnie chce – ciężko mi odmówić. To Ekstraklasa. Ja lubię pracować, kocham to. Gdzie mnie to zaprowadzi – nie wiem. Nie jestem wypalonym trenerem u schyłku, by czekać na klub, który okaże się strzałem w dziesiątkę. Nienawidzę tylko tego, że dziękuje mi się przed czasem. Tak było w każdym klubie Ekstraklasy, w którym pracowałem. Niby jesteśmy ze sobą na dobre i na złe. A jak okazuje się, że jest źle – Ojrzyński zostaje sam. Nienawidzę tego.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Anglia

Manchester United odzyska wychowanka? Niedawno zadebiutował w reprezentacji Anglii

Michał Kołkowski
0
Manchester United odzyska wychowanka? Niedawno zadebiutował w reprezentacji Anglii

Cały na biało

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...