Kolejka w kolejkę załamujemy ręce nad postawą arbitrów i, niestety, miniony weekend nie przyniósł tu żadnej poprawy. Panowie z gwizdkiem znowu byli pierwszoplanowymi postaciami swoich meczów, i to wcale nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Zastrzeżenia mamy co do pięciu spotkań, czyli – jakkolwiek spojrzeć – większości. Chociaż sami przyznajemy, że niektóre sytuacje były naprawdę trudne do interpretacji.
Zacznijmy od tematu minimalnego spalonego, który mogliśmy przerobić w dwóch sytuacjach – Zachary w meczu Wisły Kraków z Górnikiem Łęczna oraz Drygasa w meczu Lechii Gdańsk z Pogonią Szczecin. Zawodnicy byli ustawieni na tyle blisko siebie, że postanowiliśmy poczekać, aż eksperci “Huston” z Canal+ wyrysują na boisku specjalne linie. Wyglądało to tak.
W obydwu sytuacjach asystenci mają bardzo daleko do zdarzenia, a sprawę dodatkowo utrudnia fakt, że linię spalonego wyznacza stopa ostatniego obrońcy. Nie będziemy więc specjalnie się pastwić nad arbitrami, ale też nie będziemy sugerować się opinią pana Sławka, który w pierwszej sytuacji usprawiedliwił puszczenie gry, a w drugiej użycie gwizdka. No nie, bądźmy konsekwentni – tak naprawdę w obydwu akcjach piłkarze są na tyle blisko, że do prawidłowej oceny asystentom potrzebna byłaby stop-klatka oraz mikroskop. W takich przypadkach zastosowanie powinien znaleźć przepis o promowaniu ofensywnej gry, a zatem obydwa gole powinny zostać uznane. Innymi słowy, w niewydrukowanej tabeli to Pogoń wygrywa w Gdańsku, bo pierwszy gol po rzucie karnym został zdobyty jak najbardziej prawidłowo.
Zostawiamy natomiast pierwszą bramkę dla Wisły, co jednak nie znaczy, że w tym meczu wszystko było w porządku. Przeciwnie, trzeci gol Rafała Boguskiego padł już po ewidentnym spalonym Zachary, więc nie powinien zostać uznany. Z drugiej strony Krzysztof Jakubik gwizdnął karnego dla Górnika z tzw. kapelusza, bo starcie Urygi z Hernandezem nie kwalifikowało się do wskazania na wapno. Wątpliwości może też budzić czerwona kartka dla Grzegorza Piesio, ale raz – było to już w doliczonym czasie gry, a dwa – sędzia jednak będzie w stanie wybronić się z tej decyzji. Podsumowując, obie drużyny zostały skrzywdzone po razie, sędzia okazał się fatalny, ale wynik pozostawiamy bez zmian.
Bez kontrowersji nie obyło się też w meczu Legii z Cracovią, gdzie Jakub Rzeźniczak ewidentnie faulował Krzysztofa Piątka w polu karnym i gościom należała się jedenastka. Sytuacja miała miejsce przy stanie 0:0. więc naprawdę nie da się przewidzieć, jak potoczyłby się mecz, gdyby Mariusz Złotek zachował się jak należy. Nasze zasady są jednak jednoznaczne, dopisujemy Cracovii jednego gola, ale nie mamy żadnych podstaw, by odbierać bramki Legii. Innymi słowy, sędzia pomógł gospodarzom, ale ci i tak zwyciężają 2:1. Co ciekawe, według niewydrukowanej tabeli faul Rzeźniczaka był już trzynastą jedenastką, jaka powinna być gwizdnięta przeciwko Legii w tym sezonie (osiem podyktowanych, pięć niepodyktowanych). Panie Magiera, wygląda to nam na bardzo poważny problem…
Kolejną skandaliczną decyzję mieliśmy w starciu Śląska z Zagłębiem, gdzie asystent sędziego Musiała w niezrozumiały sposób nie zauważył ewidentnego i bardzo statycznego spalonego, na którym znalazł się Dwali. Do tego momentu Zagłębie prowadziło i zdawało się mieć kontrolę nad meczem, a błąd arbitra sprawił, że ostatecznie wszystkie punkty pozostały we Wrocławiu. Podobnie jednak jak w meczu w Warszawie nasze zasady upoważniają nas do odjęcia tylko jednej bramki Śląskowi, przez co oddajemy Zagłębiu tylko jeden punkt, a podopiecznym Mariusza Rumaka odpisujemy dwa.
Ostatni mecz, w którym musimy się przyczepić do sędziego, to Ruch-Lech, gdzie przy pierwszej bramce dla gości Dawid Kownacki potraktował łokciem twarz Rafała Grodzickiego. Gol Jevticia nie powinien więc zostać uznany, ale Lech był tego dnia jakieś sto razy lepszy i w sumie żadna różnica, czy wygrałby czterema czy pięcioma bramkami. Fakty są jednak takie, że sędzia zaszkodził gospodarzom i pomógł gościom. Cała niewydrukowana tabela na półmetku sezonu zasadniczego wygląda następująco: