Reklama

Finał krajowego pucharu z własnymi rezerwami? W Madrycie znają takie przypadki!

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

02 listopada 2016, 16:15 • 7 min czytania 0 komentarzy

Hasło mówiące o tym, że puchary rządzą się swoimi prawami z jednej strony traktowane jest już jako wyświechtany frazes, ale z drugiej jest w nim przecież sporo prawdy. Chyba żadne inne rozgrywki nie budzą bowiem wśród drużyn tak ambiwalentnych uczuć – niektórzy kompletnie je lekceważą, skupiając się na rywalizacji ligowej, a inni traktują jako przepustkę do, kto wie, być może nawet osiągnięcia historycznych sukcesów. A o tym, że czasem warto się postarać i mocno postawić na te kilka spotkań w perspektywie całego sezonu, udowodniły ponad trzy dekady temu rezerwy Realu Madryt.

Rezerwy. Popularna „dwójka”. Zaplecze pierwszej drużyny. Rzadko kiedy jest to zespół, który stanowi rzeczywiście istotny element w działaniu klubu. Raczej jest to swego rodzaju składowisko odpadów – grają tam ci, którzy nie łapią się wyżej, a od święta swoje występy notują również powracający po kontuzji zawodnicy „jedynki”. Wpadają na mecz, dwa, łapię trochę rytmu meczowego, wprowadzają się po okresie rekonwalescencji mierząc się z gośćmi grającymi na co dzień kilka klas niżej, po czym wracają do poważnego futbolu.

Finał krajowego pucharu z własnymi rezerwami? W Madrycie znają takie przypadki!

Rzecz jasna każdy z zespołów rezerwowych przyporządkowany jest do jakiejś ligi, a tylko od czasu do czasu ma szansę na to, by spróbować się na tle silniejszego przeciwnika. Rokrocznie przychodzi bowiem losowanie par krajowego pucharu i wśród malutkich, niewiele znaczących drużyn marzenie jest zazwyczaj identyczne – trafić kogoś z pierwszego szczebla. Dla tych, którzy na co dzień kopią się w czwartej czy piątej lidze wylosowanie poważnego przeciwnika jest nie tylko okazją do gry na jednym placu z facetami, których oglądać można tylko w telewizji, ale już przed meczem rozliczone może być też jako spory sukces marketingowo-finansowo – marka rywala przyciąga na trybuny publikę, a pokusa strzelenia choćby jednego gola renomowanemu przeciwnikowi sprawia, że gra się nie na sto, nie na dwieście, ale na co najmniej trzysta procent możliwości.

Sezon 1979/1980 w hiszpańskim Copa del Rey był pod pewnym względem kompletnie zwariowany. Z jednej strony dzielnie aż do samego finału kroczył Real Madryt, co oczywiście żadnym zaskoczeniem nie było. „Królewscy” rąbnęli Logrones, potem uporali się z Betisem, w półfinale po dwóch remisach wyeliminowali Atletico, a w finale… No właśnie – w finale zmierzyli się z własnymi rezerwami. Real Madryt vs. Real Madryt Castilla. Mecz pierwszej drużyny z drugą. Mecz, który nie raz i nie dwa odbywał się w okolicznościach treningowych, nagle zyskał zupełnie inną rangę. Ceną za zwycięstwo miał być bowiem Puchar Hiszpanii.

Castilla swoje zmagania rozpoczęła z początkiem września konfrontacją z CF Extremadura. 4:1 na wyjeździe, 6:1 u siebie – dwumecz do zapomnienia. W drugiej rundzie wcale nie było trudniej – Alcorcon, który w przyszłości zdążył jeszcze kibicom Realu zajść za skórę, został gładko odprawiony 5:1. Wielu problemów nie sprawił też Racing Santander (3:1 w dwumeczu) i tym samym rezerwy Realu miały przepustkę do tego, by w Copa del Rey walczyć już po nowym roku.

Bez tytułu

Reklama

Gdy 30 stycznia 1980 roku Hercules zgolił drugą drużynę „Królewskich” 4:1, wydawało się, że to by było na tyle, jeśli chodzi o przygodę Castilli z pucharem. Było fajnie, udało się wygrać kilka spotkań, ale przyszedł poważniejszy rywal i brutalnie sprowadził na ziemię. Fakt faktem oba zespoły czekał jeszcze mecz w Madrycie, ale umówmy się – ciężko mieć wiarę w powodzenie, gdy w pierwszej bitwie przyjmuje się cztery grzmoty.

Pierwsze zaskoczenie przyszło jednak jeszcze przed meczem – oto bowiem mecz drużyny rezerw, ekipy, która zebrała solidny oklep na wyjeździe, przyszło podziwiać dziewięć tysięcy kibiców Realu. Nieco chłodniejszy, zimowy wieczór, spotkanie już praktycznie o nic, a na trybunach spore grono fanatyków. Do 89. minuty było 2:0, więc Castilla, przy takim układzie, wylatywała za burtę. Wtedy jednak piłkę do siatki wpakował Ricardo Gallego, a że gole na wyjeździe nie liczyły się podwójnie, to tym samym udało się doprowadzić do dogrywki. Tuż przed upływem jej pierwszej części stołeczni wcisnęli jeszcze jednego gola i tym samym sensacja stała się faktem – rezerwy Realu dogramoliły się już do 1/16 Copa del Rey.

1

Na tym etapie swoją rywalizację zaczynała pierwsza drużyna „Królewskich”, a i samo grono drużyn obecnych jeszcze w rozgrywkach robiło wrażenie – między innymi Barcelona, Betis, Atletico, Celta Vigo czy Athletic Bilbao. W zasadzie to piłkarze Castilli mogli już zapomnieć o tym, że uda się wylosować kogoś potencjalnie będącego w zasięgu – pod uwagę brane były już tylko czołowe ekipy.

Losowanie sprawiło, że madrytczycy szykować mieli się do wyjazdu do Baskonii. Athletic, co miało się później okazać, wchodził wtedy powoli w jedną z najlepszych dekad w swojej historii – w latach 80. dwukrotnie upolował mistrzostwo kraju, raz sięgnął po Puchar Hiszpanii, raz też po Superpuchar.

Wchodził, ale zanim na dobre się rozpędził, musiał jeszcze przełknąć niezwykle gorzką pigułkę.

Reklama

To był dla nas zaszczyt zagrać z tak ambitną drużyną. Praktycznie sami młodzi ludzie, piłkarze, którzy – w większości – karierę mają dopiero przed sobą. Z takimi pasjonatami nie jest wstydem przegrać – mówili Baskowie po dwumeczu. No, to chyba już wiecie w jaki sposób zakończył się rewanż (w pierwszym spotkaniu padł bezbramkowy remis).

Los dalej nie oszczędzał Castilli i znów wysłał ją do Kraju Basków – tym razem jednak nie Bilbao, a San Sebastian. A jak San Sebastian, to i Real Sociedad, ówczesny wicelider ligi i w ogóle drużyna, która sezon 79/80 skończyła punkt za pierwszą drużyną Realu. Co więcej – pierwsza drużyna Realu, na dzisiejszym Anoeta, dopiero co zebrała łomot 0:4. Optymizm więc, jeśli jakikolwiek istniał, to tylko i wyłącznie niepoprawny.

Po skromnym 1:2 na wyjeździe, Bernabeu zapełniło się w trakcie rewanżu do ostatniego krzesełka. Castilla była na ustach wszystkich, a lokalna brać kibicowska wspierała ją wtedy tak mocno, jak i pierwszą drużynę. Zresztą – wyrazy wsparcia napływały też z innych regionów państwa, bo czarny koń Copa del Rey był wtedy sensacją o której mówiło się od zachodu aż po wschód.

Półfinał? A jakże – rywal znów z najwyższej półki. Sporting Gijon, czyli drużyna z trzeciego miejsca w tabeli. I choć momentami było dramatycznie, bo po godzinie dwumeczu Castilla przegrywała już 0:2 grając w dziesięciu, to ostatecznie demolka rywala na Bernabeu sprawiła, że historyczne starcie pierwszej drużyny z drugą, którego stawką był puchar kraju, miało stać się faktem.

2
Kompletny nokaut.

4 czerwca 1980 roku. Santiago Bernabeu. 65 tysięcy kibiców na trybunach. Naprzeciwko siebie dwie doskonale znające się drużyny – wszak obie regularnie spotykały się w każdy czwartek mierząc się ze sobą w trakcie treningowych gierek.

Co innego jednak popołudniowe zajęcia, a co innego finał Copa del Rey, w którym porażka z własnymi rezerwami byłaby hańbą i wstydem. „Królewscy” podeszli więc do tego starcia bez skrupułów. Swoim kolegom szybko zaczęli wymierzać kolejne ciosy, a wynik 6:1 okazał się w zasadzie najniższym wymiarem kary.

Castilla była wówczas młodą, ambitną drużyną, a niespodziewany sukces znacznie przyspieszył tempo karier kilku z nich. Francisco Pineda po pamiętnej kampanii w CdR trafił na kilka lat do pierwszego zespołu, Ricardo Gallego podobnie – w pierwszej drużynie grał przez dekadę kompletując aż 250 oficjalnych spotkań. Prawie sto spotkań między słupkami „Królewskich” rozegrał potem Agustin Rodriguez, a status legendy Osasuny osiągnął obrońca, Javier Castanada. Generalnie w Madrycie nagle otworzyli oczy – zauważyli, że w rezerwach tkwią perełki, które z sukcesem przenieść można szczebel wyżej. Że w kwestii wzmocnień warto rozglądać się nie tylko poza Madrytem, bo porządne talenty kwitną też pod nosem.

1065187

Dotarcie do finału krajowego pucharu sprawiło też, że rezerwy Realu mogły – po raz pierwszy i póki co ostatni w historii – jako zaplecze „jedynki” zagrać w europejskich pucharach. Ta przygoda nie trwała jednak za długo. Mimo, że West Ham United poległ na Bernabeu 1:3…

…to na własnym obiekcie wyciągnął pewne 5:1.

Zaczęliśmy od powiedzonka, którego niektórzy kibice mają już dość i takim samym porzekadłem zakończymy. Swego czasu Castilla udowodniła już, że niemożliwe nie istnieje. Że futbol potrafi być do granic przewrotny, że nakreślenie jakiegokolwiek pewnego scenariusza jest niemożliwe. I nawet jeśli to jest skrajnie nierealne życzenie, to wierzymy, że dziś legioniści pozwolą poczuć choćby namiastkę tego, za co piłkę kochamy najbardziej. Namiastkę jej przewrotności i kompletnej nieprzewidywalności.

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

0 komentarzy

Loading...