Reklama

Przygoda życia, którą nieco popsuć potrafiła tylko… Legia

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

30 września 2016, 15:47 • 4 min czytania 0 komentarzy

Do dziś dudni nam w uszach okrzyk radości, który wydobył się z warszawskich gardeł, gdy ślepy los w ostatniej fazie eliminacji do Ligi Mistrzów przydzielił Legii ekipę Dundalk. Nie Dinamo Zagrzeb, nie Łudogorec Razgrad, nie FC Kopenhagę, nie Hapoel Beer Szewa, a właśnie Dundalk. Wprawdzie są w futbolu większe wyzwania niż gra o Champions League z drużyną z Chorwacji, Bułgarii, Danii czy Izraela, ale w tamtych okolicznościach wylosowanie akurat Irlandczyków było darem z niebios. Żeby być bardziej precyzyjnym – Irlandczyków, pół-amatorów, ogórków… 

Przygoda życia, którą nieco popsuć potrafiła tylko… Legia

Po kilku tygodniach należy dokonać szybkiej aktualizacji:

– Irlandczycy: tak, w kadrze ciągle jest tylko dwóch obcokrajowców (rezerwowy bramkarz i będący daleko w hierarchii napastnik),
– pół-amatorzy: tak, wczoraj wieczorem mecz, dziś, jutro, pojutrze niektórzy muszą stawić się w tzw. normalnej pracy,
– ogórki: no nie do końca.

Albo inaczej: już nie.

Bo czy można takim mianem określać ekipę, która z ośmiu meczów w europejskich pucharach przegrała tylko dwa? No i która jest na najlepszej drodze, by ostro namieszać w swojej grupie w Lidze Europy!

Reklama

To tylko pytanie retoryczne. W przeróżny sposób można podkreślać skalę wydarzeń, którymi są dla Dundalk udane batalie w Europie. Można wyliczać, czym na co dzień zajmują się ludzie tworzący ten klub, jakie zajęcia nie pozwalają im się w pełni skoncentrować na piłce. Można odwoływać się do wyników z przeszłości, tej niezbyt odległej, ale też dalszej, by podkreślić, ile lat minęło od ostatnich większych wydarzeń dla tego zespołu. Można sprawdzać doły klubowych i ligowych rankingów, mijając po drodze nazwy i miejsca, które nijak nie kojarzą się z poważną piłką. Można też zwrócić uwagę na pieniądze.

Te chyba najbardziej działają na wyobraźnie. Gol dający remis w meczu fazy grupowej LE pozwolił zarobić więcej, niż całosezonowa zwycięska batalia w tamtejszej lidze. Ale to tylko początek. W nieco szerszym ujęciu osiągnięcia Dundalk przekładają się na sumy, które dla takiego klubu są całkowitą abstrakcją.

A pięć lat temu najwierniejsi kibice musieli robić zrzutkę, by klub w ogóle mógł funkcjonować.

Wielki sukces rodził się w bólach. Poprzednie dwa starty w Europie kończyły się szybko, w żaden sposób nie udało się wyróżnić z masy słabych drużyn, które co roku przewijają się przez puchary. Żadnego wstydu nie było, bo udało się wyeliminować rywala z Luksemburga, zremisować mecz z BATE Borysów, strzelić bramkę tej drużynie, podobnie jak Hajdukowi Split, ale to tylko tyle, nic szczególnego.

Tegoroczna edycja, eliminacje Ligi Mistrzów. Schody od samego początku. Pierwszy rywal, islandzki Hafnarfjordur, wywozi remis (1-1) z obiektu Dundalk. W rewanżu Irlandczycy szybko tracą gola, szalę awansu na swoją korzyść przechylają dopiero w drugiej połowie, promocję zapewniają sobie dzięki większej liczbie goli zdobytej w meczu wyjazdowym. BATE – znów trzeba gonić (0-1 w pierwszym meczu), ale w rewanżu coś niebywałego dzieje się z Białorusinami, a zawodnicy Stephena Kenny’ego rozkręcają się z minuty na minutę. 3-0. Już wtedy stało się jasne, że to będzie piękna jesień. Ale nikt nie przypuszczał, że aż tak.

Reklama

Dwumecz z Legią to historia, którą doskonale znamy. Do dziś w Dundalk wspomina się o rzucie karnym, który w pierwszym meczu na bramkę zamienił Nikolić. Według wspomnianego trenera to moment, który zaważył na przebiegu rywalizacji. A żal jest tym większy, że Irlandczycy utrzymują, iż sędzia ich po prostu skrzywdził.

W Warszawie – jakkolwiek patrzeć – święto, a w Irlandii – stypa. Ale można powiedzieć, że dziś role troszeczkę się odwróciły.

71. minuta meczu z AZ Alkmaar w Holandii. Stephen O’Donnell ogląda drugą żółtą kartkę, Dundalk przegrywa 0-1, a to zwiastuje bardziej kolejne gole dla faworyta, niż happy-end. Jednak minutę przed końcem Ciaran Kilduff zdobywa wspomnianego, wartego więcej niż mistrzostwo gola.

Tak jak David McMillan był bohaterem Dundalk w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów (5 goli i asysta), tak teraz jest nim Kilduff, jego zmiennik. W Holandii pojawił się na placu gry na sześć minut, zdążył strzelić na wagę remisu. Wczoraj w meczu z Maccabi Tel Awiw dostał dwadzieścia minut więcej i znów trafił. Tym razem strzelił jedyną bramkę, dającą historyczne zwycięstwo w fazie grupowej Ligi Europy.

To jeden z nielicznych piłkarzy Dundalk, którzy wiedzą, jak smakuje gra na tym poziomie. A raczej – wiedzą, jakie to uczucie dostawać tu łomot. Kiedyś grał w Shamrock Rovers. Irlandczycy po dramatycznym dwumeczu wyeliminowali Partizan Belgrad i przetarli szlaki w fazie grupowej LE. Rubin Kazań, Tottenham, PAOK Saloniki. Trochę bolało – sześć porażek, bilans bramkowy 4-19. Ale dziś w jego słowach trudno doszukać się jakichkolwiek kompleksów: – Dla mnie to oczywiście ogromna satysfakcja strzelać tak ważne gole, które dają historyczne punkty dla naszej piłki i duże pieniądze dla klubu, ale to nie o nie tu chodzi. Naszym celem jest wyjście grupy, a te trafienia są bezcenne w jego realizacji.

Teraz przed Dundalk mecze z Zenitem i najzwyczajniej w świecie już nie wypada pisać, że Irlandczycy są skazani na bolesne porażki.

Temat pieniędzy wraca. Przed władzami klubu ważna decyzja, coraz głośniej mówi się o przejściu na zawodowstwo, by tegoroczny sukces przekuć w coś w trwałego.

Najnowsze

Liga Europy

Liga Europy

Pytanie filozoficzne. Lepiej przegrywać w Lidze Mistrzów czy zwyciężać w Lidze Konferencji?

Michał Kołkowski
40
Pytanie filozoficzne. Lepiej przegrywać w Lidze Mistrzów czy zwyciężać w Lidze Konferencji?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...