Reklama

Valencia CF – dom z piasku i mgły. Co dalej z bałaganem na Mestalla?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

23 września 2016, 18:58 • 7 min czytania 0 komentarzy

Aksjomat – coś co nie wymaga udowodnienia. Pewnik, teza, coś co nikogo nie dziwi. Oczywista oczywistość. Woda jest mokra, niebo niebieskie, a Valencia gra fatalnie, parafrazując powiedzenie z filmu „Dom z piasku i mgły”. W zasadzie jego tytuł idealnie oddaje aktualną sytuację Nietoperzy. Na Mestalla wszystko się sypie, łącznie z najstarszym w La Liga stadionem, a perspektywy na poprawę trudno dostrzec.

Valencia CF – dom z piasku i mgły. Co dalej z bałaganem na Mestalla?

Peter Lim i jego podwładni właściwego rozwiązania szukają po omacku. Trzy dni temu z posady trenera zwolnili Pako Ayestarana, bo pod koniec września pragną rozpocząć ligę jeszcze raz. – Decyzja, która przyszła prosto z Singapuru, mocno mnie zaskoczyła – stwierdził David Albelda, ex-piłkarz i wieloletni kapitan Valencii. Włodarze Los Ches niejako więc przyznali się do błędu popełnionego w momencie, kiedy to zaoferowali Baskowi posadę pierwszego trenera.

Były asystent Gary’ego Neville’a miał przywrócić blask drużynie z Lewantu, a tymczasem jedynie przedłużył tragiczną kadencję Anglika. – Zostałem potraktowany niesprawiedliwie – tak Pako skomentował swoje zwolnienie. – Znam swoje możliwości. Uważam, że posiadałem odpowiednie umiejętności i pomysły na odwrócenie sytuacji – stwierdził odważnie, a może i bezczelnie. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy, wyniki miał tragiczne. Odkąd objął Valencię zdobył z nią jedynie 10 z możliwych 36 punktów, czyli 27%. Nawet wcześniej wspomniany angielski Krzysztof Przytuła miał 29%. Łącznie Bask poprowadził Nietoperze w 12 meczach, w których te traciły średnio 1,83 gola na mecz. Niezbyt imponująco. Początkowo Ayestaran jeszcze bronił się w miarę atrakcyjnym stylem swojej ekipy, ale kto to słyszał, żeby drugie danie było dodatkiem do deseru?

Problemy Nietoperzy są jednak znacznie bardziej złożone niż mogłoby się wydawać. Ok, Pako rzeczywiście był fatalny, ale robienie z niego kozła ofiarnego, podczas gdy dookoła pasie się stado baranów, też jest nie w porządku.

Trudno bowiem jakkolwiek logicznie wytłumaczyć ruchy kadrowe, jakie dokonały się na Mestalla w ostatnich kilkudziesięciu miesiącach. Wyprzedano praktycznie wszystkich zawodników, dzięki którym dało się jeszcze oglądać Los Ches bez aplikowania sobie leków na zgrzytanie zębów. Biorąc pod uwagę dwa ostatnie letnie okienka transferowe, z VCF odeszli: Mustafi, André Gomes, Alcácer, Javi Fuego, Piatti, Feghouli, Otamendi i Guardado. Wszyscy mieli być twarzami „nowej Valencii”, a puszczano ich, gdy tylko pojawiła się okazja, żeby cokolwiek na nich zarobić. Na takie zawirowania w składzie można byłoby przymknąć oko w Rayo, Eibarze czy Granadzie, ale Nietoperze ponoć mierzą wyżej. Ciągłość projektu? Stabilizacja? Dla Valencii pojęcia abstrakcyjne prawie tak jak „trzy punkty”. Oczywiście, swoje zrobiło w tym wypadku FFP, ale nie byłoby problemu, gdyby nie wcześniejsze skupowanie szrotu od Jorge Mendesa za poronione kwoty. To zresztą kolejny przykład na niezbyt odpowiedzialne zarządzanie klubem.

Reklama

I jakby tego było mało Los Ches mają też problemy z… Komisją Europejską, według której w na Mestalla „korzystano z pieniędzy podatników do finansowania profesjonalnego klubu, co powodowało nieuczciwą konkurencję.” Chodzi dokładnie o to, że w 2007 roku Walencki Instytut Finansów przyznał VCF gwarancję na zmniejszenie oprocentowania zaciągniętych przez nią pożyczek. Początkowo mówiło się o karze w wysokości 5 milionów euro, teraz w grę wchodzi trzy razy tyle. To nieco hamuje Petera Lima przed dokonywaniem kolejnych inwestycji. W związku z tym prawdopodobnie przedłuży się budowa Nuevo Mestalla. Stadion miał być gotowy na stulecie klubu, jednak dziś najbardziej prawdopodobny jest 2020 rok. Jak tak dalej pójdzie nawet Dr Dre zdąży wydać „Detox” zanim Nietoperze dostaną nowy obiekt…

Część tego bałaganu jest dziełem Jesúsa Garcíi Pitarcha, dyrektora sportowego, oraz Lay Hoon Chan, pani prezydent Valencii. To głównie ta dwójka decyduje o roszadach personalnych wśród Nietoperzy, to ten duet pomylił Estadio Mestalla z Media Marktem, to oni stoją na linii oddzielającej czystą kartkę od marginesu błędu. Kolejna pomyłka – połóżmy szczególny akcent na kwestię obsady stołka trenerskiego – może okazać się zbyt kosztowna. Jak tragicznie by nie było, ten sezon można jeszcze uratować. Rok temu niewiele lepszy start miała Sevilla, a na koniec wygrała LE i zajęła 7. lokatę. Z kolei dwa lata temu podobną drogę przebył Athletic.

Los Ches muszą tylko i aż zacząć otaczać się właściwymi ludźmi. Najważniejszy będzie nowy trener. Nie byłoby powodu do zmartwień, gdyby udało się ściągnąć Marcelino, ale w tym wypadku, jak to mówią, fantastyka piętro wyżej. Hiszpańska federacja zabroniła Toralowi obejmować posadę szkoleniowca Valencii, bo według przepisów jeden trener nie może prowadzić dwóch drużyn w ciągu tej samej rundy. A że został on zwolniony z Villarrealu jeszcze przed pierwszą kolejką? To nic. RFEF twierdzi, iż sezon rozpoczyna się… 1 lipca. I za nic nie daje się przekonać.

Szkoleniowca potrafiącego dać spokój i w miarę dobre wyniki nie było na Mestalla od dawna. Dziennik Superdeporte opublikował ostatnio dość przykre dla Nietoperzy zestawienie – z ostatnich dziewięciu trenerów pracujących w Valencii tylko jeden z nich wytrzymał na ławce pełny sezon. Tą osobą był Nuno Espirito Santo, choć i on potem żegnał się z klubem w kiepskiej atmosferze.

Po takich doświadczeniach Suso Pitarch i Lay Hoon powinni wreszcie pójść po rozum do głowy i zatrudnić kogoś, kto dzięki swojemu autorytetowi, doświadczeniu i pomysłom taktycznym byłby w stanie zagwarantować drużynie ciągłość projektu. Marcelino, gdyby nie wcześniej opisane problemy, swoim profilem idealnie wpasowuje się w obecne potrzeby Valencii. To trener pragmatyczny, dopasowuje strategię do piłkarzy jakimi dysponuje, potrafi właściwie reagować na wydarzenia boiskowe, jest stanowczy. Ta ostatnia cecha w Villarrealu przysporzyła mu co prawda trochę problemów – Toral szczególnie wykłócał się o transfery – choć akurat na Mestalla takie podejście mogłoby obu stronom wyjść na dobre. Zakładając oczywiście, że udałoby mu się przeforsować swoje pomysły co do zakupów zawodników ponad kolesiostwo co jakiś czas pustoszące kieszenie Lima i spółki. Ankieta przeprowadzona przez Superdeporte nie pozostawia jednak złudzeń. Aż 46% valencianistas chciałoby, żeby to właśnie Marcelino został nowym szkoleniowcem Los Ches.

A inni kandydaci? W kuluarach często pada nazwisko Rubéna Barajy. I niby wszystko fajnie, bo to osoba blisko związana ze środowiskiem Nietoperzy, ich żywa legenda, ale postawienie na niego byłoby, delikatnie rzecz ujmując, ryzykowne. Jasne, każdy chciałby wychować swojego Guardiolę, ale taki gość trafia się raz na… cholera, bardzo rzadko. Trudno też ocenić jego warsztat, bo pracował tylko w Elche przez rok. Autorytet? Może miałby go, gdyby nie fakt, iż ekipa Nietoperzy została naszpikowana najemnikami.

Reklama

W tym względzie przyczepić się można nawet to kapitana, czyli Enzo Péreza. – To zawodnik z charakterem, ale nie takim, jakiego wymaga się od lidera drużyny. Mecz bez kartki jest dla niego meczem straconym – mówi o nim Krystian Porębski, redaktor ¡Olé! Magazynu, a prywatnie kibic VCF. – Jest nieroztropny, nie potrafi złapać równej formy, często trapią go kontuzje… Przyznanie Enzo opaski kapitańskiej to jak przywiązanie mu kotwicy do kostek. – twierdzi. No i najważniejsze, nie jest sentymentalnie związany z Los Ches. Z podobnym podejściem mógłby zostać kapitanem tysiąca innych klubów.

Tymczasowo posadę pierwszego trenera Valencii objął niejaki Voro, który na co dzień pełni funkcję delegata ekipy z Mestalla. Niektórzy nazywają go strażakiem, bo jego nazwisko wymienia się za każdym razem, kiedy trzeba bezpiecznie przeprowadzić zespół przez okres przejściowy. Salvador González Marco, bo tak właściwie ma na imię, ruszał Nietoperzom na ratunek już czterokrotnie, a raz, w sezonie 2007/08, uchronił je przed spadkiem do Segunda División. I tym razem wejście miał niezłe. Jego Valencia wygrała – ledwo, ale wygrała – 2:1 z Deportivo Alavés. Było to jej pierwsze zwycięstwo w lidze od dziewięciu spotkań!

Właściwie nie wiadomo, jaką przyszłość można prognozować Los Ches. Peter Lim i jego świta znaleźli się w miejscu, o którym śpiewała Sylwia Grzeszczak i nie za bardzo wiedzą, jak wyjść z poślizgu. Jemu samemu też jakby chciało się trochę mniej. Na Mestalla pojawia się rzadziej niż na początku swej kadencji, a jeśli już, to głównie w sprawach biznesowych, na przykład gdy trzeba opchnąć Barcelonie Paco Alcácera. A potem biegusiem na samolot i do Singapuru. Valencia potrzebuje więc sukcesów od zaraz nie tylko, by odbudować swoją markę, ale i nakręcić wokół siebie pozytywną koniunkturę. I choć to dość groteskowe, musi też pokazać swojemu właścicielowi, że nadal warto pakować w nią całe taczki pieniędzy. W innym wypadku za kilka lat okaże się, że Nietoperze naprawdę leciały na ślepo i tylko zatoczyły koło.

Mariusz Bielski

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Ancelotti: Naszą Złotą Piłką jest Liga Mistrzów, którą wygraliśmy

Patryk Stec
4
Ancelotti: Naszą Złotą Piłką jest Liga Mistrzów, którą wygraliśmy
Hiszpania

Nowe fakty o Marcelo. „Miał problemy praktycznie z każdym”

Patryk Stec
4
Nowe fakty o Marcelo. „Miał problemy praktycznie z każdym”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...