Nie tak wyobrażaliśmy sobie mecz na szczycie ligi francuskiej pomiędzy Olympique Lyon, a jego imiennikiem z Marsylii. Mimo, że goli jednak nie zobaczyliśmy, to polscy kibice mają prawo być zadowoleni – bardzo dobre spotkanie ma bowiem za sobą Maciej Rybus, który dziś był jednym z najlepszych na placu i głównie brakowi skuteczności swoich kolegów może zawdzięczać fakt, że nie zaliczył dziś ani jednej asysty.
Uściślając, to do tego, by Polak wpisał się dziś do protokołu sędziowskiego zabrakło jakichś, hm, dwóch centymetrów. Już na początku meczu było blisko tego, by jego płaskie zagranie ze skrzydła zostało zamienione na bramkę, ale ostatecznie Yohan Pele wygarnął turlającą się piłkę w ostatniej chwili.
dyskusyjna sytuacja w derbach olimpijskich, czy w tej sytuacji piłka minęła linię bramkową? pic.twitter.com/n5ux7NqXKb
— Dominik Guziak (@dominik_guziak) 18 września 2016
Poza tym Rybus próbował raz po raz w swoim stylu podłączać się do akcji ofensywnych i albo szukał swojej szansy w akcjach indywidualnych, albo centrował w pole karne. Sporo zagrożenia wynikało dziś też z egzekwowanych przez 27-latka stałych fragmentów gry, bo poza drobnymi wyjątkami, piłka docierała do jego partnerów. Sęk jednak w tym, że zawodnicy Lyonu mieli dziś konkretnie rozregulowane celownik i gdy już strzelali, to zazwyczaj kapiszonami. Huk był, przeciwnik na chwilę wzdrygał się z miejsca i ocierał pot z czoła, ale efektu z tego żadnego.
Generalnie cały mecz wyglądał jak ilustracja do starego jak świat piłkarskiego porzekadła, które mówi o tym, że niewykorzystane sytuacje lubią się mścić. OL atakowało, a gospodarze cierpliwie czekali na swoją szansę. I gdy wydawało się, że w końcu uda im się dopiąć swego i skutecznie spuentować tę opowieść, to Clinton N’Jie fatalnie spudłował w akcji sam na sam. W zasadzie to nie wiemy jak w tej sytuacji uderzyć chciał Kameruńczyk – biegł na ukos w stronę bramki, miał piłkę idealnie na lewej nodze, a ostatecznie niezgrabnie się zamachnął i rąbnął prawym zewnętrzniakiem w bandy reklamowe.
Francuski klasyk trochę nas zawiódł, ale cieszy fakt, że rozkręca się Rybus. Z meczu na mecz coraz lepiej, coraz śmielej i – jeśli następnym razem koledzy zabiorą ze sobą poważniejszą amunicję – zapewne w końcu z przemawiającymi za dobrą grą liczbami.