Reklama

Wielkie zmiany, wielka niewiadoma. Co czeka Schalke w tym sezonie?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

08 września 2016, 11:51 • 4 min czytania 0 komentarzy

Marazm, regres, niemoc. Nie da się uniknąć tego typu określeń, jeśli chce się opowiadać o tym, co działo się w klubie z Gelsenkirchen w ostatnich latach. Ogromny potencjał kibicowski, spore wsparcie finansowe, a mimo tego katastrofalne jak na swoje możliwości wyniki i permanentny zawód sprawiany kibicom. Latem ktoś jednak w końcu przywalił w stół. I to nie pięścią, a całą lawiną uderzeń. Przez Stajnię Augiasza przepuszczono rzekę, a bieżący prąd oprócz ogromnych zmian przyniósł też wielkie nadzieje i – w zasadzie jak co roku – wysokie oczekiwania.

Wielkie zmiany, wielka niewiadoma. Co czeka Schalke w tym sezonie?

Powiedzieć, że kibice tego klubu są wyposzczeni, to nic nie powiedzieć. Niby dopingują z trybun jeden z czołowych klubów w Niemczech, jeszcze do niedawna etatowego gościa na salonach Ligi Mistrzów, a tak naprawdę sezon w sezon przełykać muszą gorycz porażki. Jeszcze do niedawna ich jedynym zmartwieniem było tylko to, jak w końcu odzyskać władzę w kraju, bo przecież ostatnie mistrzostwo zespołu pamiętać mogą jedynie ich dziadkowie. W ostatnich latach wykrystalizował się jednak kolejny, kto wie czy na tę chwilę nie bardziej palący problem – nie dość, że odjechała im konkurencja w skali krajowej, to i jeszcze w lokalnej. Borussia Dortmund, klub który budzi w Gelsenkirchen tak wielką odrazę, odskoczył Królewsko-Niebieskim o dobre lata świetlne i w Zagłębiu Ruhry panuje niepodzielnie.

Zazwyczaj podjęcie jednej, dwóch, no dobra, może trzech złych decyzji prowokuje do tego, by siąść, na chłodno przemyśleć swoje postępowanie i wyciągnąć z niego wnioski. Tak, by kolejnych błędów już nie popełniać. Tak, by podreperować sytuację. Tak, by w końcu wkroczyć na właściwą ścieżkę. W Schalke w ostatnim czasie przede wszystkim brnęli dalej w stronę, z której przychodziły jedynie kolejne porażki. Z każdym sezonem zatapiali się w bagnie coraz głębiej i głębiej, a zamiast dzwonić po pomoc i wybijać S.O.S., do nóg przywiązywali sobie kolejne odważniki.

Tego lata postanowiono w końcu, że dotychczasowa konstrukcja, która może i spora, może i z zewnątrz okazała, ale budowana na niezwykle lichych fundamentach, zostanie doszczętnie wyburzona, a stawianie nowej zacznie się od początku. Kompletnie rozkopano teren, na pole wjechały dźwigi i buldożery, zmontowano ekipę remontową ściągając pracowników i z innych miast niemieckich, ale i z innych krajów. Wymieniono praktycznie wszystko – nieudolnego dyrektora sportowego Horsta Heldta zastąpił jeden z najlepszych fachowców za naszą zachodnią granicą – Christian Heidel. Sympatycznego, ale niezbyt rozumiejącego realia prowadzenia tak poważnego klubu trenera, Andre Breitenreitera, zastąpiono równie młodym, ale o wiele bardziej doświadczonym Markusem Weinzierlem. Na tyle, na ile pozwalały środki przemeblowano też skład – stopniowo pozbywano się lawirantów, a zainwestowano we wzmocnienia z prawdziwego zdarzenia.

5843007_1_imago24759537h

Reklama

Przez Gelsenkirchen przeszło więc tornado. Oprócz jednak całej rzeszy piłkarzy wnoszących wartość ujemną, wichura zabrała też najdroższego zawodnika Schalke w historii klubu, ba, najdroższego niemieckiego piłkarza w historii. Leroy Sane za 50 milionów przeniósł się do City. Kosztował zatem więcej grubych baniek, niż zagrał meczów w zespole.

Trzeba jednak przyznać, że tak jak w poprzednich latach ta kasa rozpłynęłaby się pewnie w powietrzu, tak przez nowego dyrektora sportowego klubu została rozdysponowana niezwykle mądrze. Na Veltins-Arena trafiło ośmiu zawodników, którzy łącznie kosztowali nieco ponad 20 milionów (dwie pozostałe raty za Embolo zostaną zapłacone w trakcie dwóch kolejnych lat), a którzy uzupełniają praktycznie wszystkie ubytki, jakie po czerwcowo-lipcowej rewolucji miała drużyna. Ale oczywiście w Schalke, jak to w Schalke – piłkarze w zasadzie nie zdążyli jeszcze dobrze poznać imion swoich nowych kolegów, a oczekiwania już wzrosły niewspółmiernie do czasu, jaki na budowę nowej drużyny otrzymano w klubie.

Pierwszy balonik pompowany w ostatnich tygodniach pękł już z hukiem – podopieczni Markusa Weinzierla pojechali przed dwoma tygodniami do Frankfurtu i po słabej grze wrócili bez punktów. Prawdziwa inauguracja sezonu, prawdziwy chrzest bojowy dla 41-latka nadejdzie jednak dopiero w piątek. Przeciwnik? Bayern Monachium. Nie dość, że nieprzerwanie od kilku lat mistrz Niemiec, to i klub, który w Gelsenkirchen jest przekleństwem.

W Schalke nigdy nie zrozumieją, co to jest cierpliwość – to pewne. Nie ma jednak wątpliwości, że nowy projekt budowany jest w perspektywie co najmniej kilkuletniej, a nie na tu i teraz. Zresztą, samo nazwisko “wonderkida” Embolo to potwierdza – chłopak z rocznika 1997 nie zrobi różnicy już dziś, prędzej fajerwerków oczekiwalibyśmy jutro, a może nawet w przyszłym tygodniu.

Wiatr zmian, która hula w klubie od kilku miesięcy, to dopiero początek, preludium do tego, co ma się dziać w kolejnych latach. Christian Heidel swoje dzieło życia, FSV Mainz, budował 24 lata. Przejmował zespół, gdy ten występował na zapleczu Bundesligi, grał na kameralnym stadioniku, a rocznie obracał sumą w granicach trzech milionów euro. Pozostawił po sobie bardzo solidnego średniaka z aspiracjami na europejskie puchary, przez którego kasę w ciągu sezonu przewijała się suma trzydziestokrotnie większa. W Gelsenkirchen ma ten sam plan – krok po kroku, mozolnie, u podstaw zbudować wielką drużynę. Z tą różnicą, że wprost proporcjonalnie do możliwości kształtują się również oczekiwania – Schalke ma w dłuższej perspektywie stać się czołową drużyną w Europie. Z fanatycznymi kibicami, niezwykle płodną akademią i kolosalnym wsparciem finansowym.

MARCIN BORZĘCKI

Reklama

Najnowsze

Niemcy

Niemcy

Uczestnik Ligi Mistrzów osłabiony. Reprezentant Niemiec nabawił się kontuzji

Bartosz Lodko
0
Uczestnik Ligi Mistrzów osłabiony. Reprezentant Niemiec nabawił się kontuzji

Komentarze

0 komentarzy

Loading...