Brexit stał się faktem, a więc faktem stało się też trzęsienie ziemi na terenie całej Wielkiej Brytanii. Czy to oznacza również, że Premier League, najbogatsza liga świata, przejdzie radykalne zmiany? Czy liga rozpędzona jak Adam Mójta w zeszłym sezonie zacznie się zwijać jak Podbeskidzie w grupie mistrzowskiej?
Na pewno Brexit nie jest scenariuszem wymarzonym przez szefostwo Premier League, a to dla fanów tych rozgrywek pierwszy ostrzegawczy alarm. Zrozumiałe: przecież teraz istnieje model, który sam się nakręca, jestem wzorem dla innych, w zasadzie ocenia się go finansowym perpetuum mobile, a więc po co zmieniać? Kilka dni temu Richard Scudamore, prezes ligi, mówił tak: “Jesteśmy produktem globalnym. Jesteśmy otwarci na świat i chcemy robić biznes wszędzie. Ta otwartość powinna być wizytówką rozgrywek”.
Wymowne jednak czego najbardziej obawiał się Scudamore. Otóż kwestii marketingowych, nie technicznych: za największą stratę widzi koszty… wizerunkowe. Premier League chce być obecne wszędzie, promować się nawet na najbardziej egzotycznych rynkach, tam dobijać targu i dbać o fanów, a zarazem jeśli będzie się z tej filozofii poprzez nowy reguły wycofywać, to nie tworzy spójnego wizerunku – przeczy swej założonej otwartości.
Z tych słów najważniejszy jest jednak przekaz, że Premier League wcale Brexitu się nie boi, skoro najwięcej poświęca się wizerunowi.
W teorii ligę czekałyby duże zmiany. Powrót do work permit, które jaką kulą u nogi potrafi być dla zarządzających klubem wie każdy, kto… grywał dawniej w piłkarskie menadżery. Wypatrzysz wschodzący talent, który ma wszystko, by za chwilę podbić świat? Nie ma szans, żeby go sprowadzić, choć wypatrzyłeś go pierwszy, względnie – choć jesteś w stanie zaproponować najwięcej. Reguły werbowania graczy spoza Wielkiej Brytanii wyglądałyby w tym momencie tak:
Piłkarze z krajów pierwszej dziesiątki FIFA musieli zagrać 30% lub więcej meczów w kadrze w przeciągu ostatnich dwóch lat, by dostać pozwolenie na pracę.
Druga dziesiątka FIFA: 45% meczów.
Trzecia dziesiątka: 60%.
Czwarta, piąta i dalej: 75%.
To by wycinało wstęp wielu graczom, które dzisiaj są gwiazdami. N’Golo Kante kupiony gdzieś nie wiadomo skąd, a który wybił się w Leicester aż do kadry Francji? Nigdy nie dostałby szansy. Nie byłoby też diabelnie drogiego transferu Martiala, nie byłoby Payeta. Nie wybiłby się Szczęsny i wielu innych kupionych za dzieciaka, przepływ młodych z innych krajów, na czym opiera się wiele akademii, byłby bardzo utrudniony. Także Brytyjczycy poza granicami mieliby trudniej, bo łapaliby się pod limit graczy spoza UE, ale umówmy się: i tak teraz wielce chodliwym towarem nie są (Bale uznajmy za wyjątek potwierdzający regułę), a po Brexicie rodzimi piłkarze byliby z jakimkolwiek talentem byliby jeszcze bardziej ozłacani u siebie.
W teorii więc klubom wiązano by ręce. Na niezwykle konkurencyjnym rynku transferowym, gdzie zażarta walka toczy się już o nastolatków, byliby w znacznie gorszej sytuacji. Mogliby kupować w zasadzie wyłącznie uznanych zawodników o wyjątkowo wyrobionej reputacji, a więc obok zmniejszonego pola manewru rosłyby też kwoty za tychże.
Ale musimy pamiętać, że Premier League to dzisiaj gigantyczny biznes, kolosalne pieniądze, a zanim Brexit faktycznie wejdzie w życie, minie kilka lat. To dostatecznie dużo czasu, by przygotować sobie miękkie lądowanie. W Wielkiej Brytanii zdają sobie sprawę jaką świetną robotę wizerunkową dla całych Wysp robią te rozgrywki, a podrzynanie im gardła nikomu się nie opłaca. Może kilka, kilkanaście lat temu PL byłaby w trudnej sytuacji, ale dzisiaj to jest taka siła, taka potęga, że pewnie wypracują sobie mrowie furtek. Najbardziej prawdopodobny scenariusz: owszem, oberwą, ale nieznacznie, a w rzeczywistości nie będzie to w żaden istotny sposób podważać statusu rozgrywek i reguł rządzących sprowadzaniem graczy.
Inna sprawa jednak, że funt od momentu decyzji już stracił kilkanaście procent. Nie jesteśmy ekspertami finansowymi, nie będziemy teraz udawać, czy ten trend będzie postępować, ale jeśli tak, to kluby stracą siłę nabywczą. Ich kontrakty telewizyjne wciąż będą imponujące, ale jednak nie muszą oznaczać przepaści względem innych silnych rozgrywek.
Co natomiast z niższymi ligami, z Championship, League One, gdzie roi się od zawodników z innych krajów, a tutaj wręcz przeważająca liczba nie spełniałaby kryteriów? O, to dobre pytanie. Nie mają takiej siły przebicia, a Premier League nie będzie za nie umierać. Jakbyśmy zarządzali średniakiem Premier League to dzisiaj po artykułach o Brexit wartko przeszlibyśmy do zapowiedzi meczów Euro, natomiast gdybyśmy zarządzali klubem League One – trochę nerwowego obgryzania paznokci pewno by było. Z jednoczesną nadzieją, że ewentualne uproszczenia i furtki będą dotyczył całego środowiska piłkarskiego (względnie: profesjonalnych lig), a nie tylko wizytówki.