Czternaście lat temu sztuczny twór o nazwie MK Dons okradł Wimbledon ze wszystkiego. Historia, trofea, pozycja w hierarchii angielskiej piłki – to wszystko klub legenda, klub, który zna każdy kibic świata, utracił na rzecz forsy z Milton Keyes. Ale takiej marki nie możesz zabić. Właśnie wygrali na Wembley finał Play Off League Two przy blisko sześćdziesięciu tysiącach kibiców i kontynuują swój marsz na szczyt.
Jakie to wymowne, że w trzeciej lidze spotkają właśnie MK Dons! Jak to pokazuje, ile znaczy marka Wimbledon! Czternaście lat, a złodzieje z Milton Keyes nie zrobili żadnego postępu, drobią w miejscu, podczas gdy Wimbledon już ich dogonił, choć zaczynał od zera, od treningów w parku i drużyny złożonej z kibiców. I po co było kraść? To historia naprawdę istotna – być może następnym razem, gdy komuś przyjdzie do głowy taka grabież, dwa razy się zastanowi.
Tak się składa, że odwiedziliśmy Wimbledon w tym sezonie, wtedy, gdy jeszcze walczyli o play-off. Dowiedzieliśmy się między innymi, że w tym sezonie mieli walczyć raczej o spokojne utrzymanie, celem był środek tabeli, ale awans? Nie, w to nie wierzył nikt. Tymczasem jest i to w pełni zasłużenie.
Ale wiecie co z perspektywy najbardziej robi wrażenie? Flaga umieszczona za najbardziej fanatyczną trybuną. WE ARE THE RESURRECTION, “JESTEŚMY WSKRZESZENIEM”. Piękne, bo prawdziwe.
Dzisiejszy mecz toczył się pod dyktando AFC. Mieli więcej z gry, a już na pewno więcej z zaangażowania. Ale kto wie, czy ten awans udałoby się wywalczyć, gdyby nie on. Bestia. Adebayo Akinfenwa.
Adebayo to już legenda klubu, ale w tym roku grał mało. Raczej dżoker, niż gwiazda. Coraz bardziej w roli maskotki, kogoś, kto wykonuje potrzebną… robotę marketingową, a nie boiskową. Dzisiaj jednak? Wszedł i od razu padła bramka (strzelił Lyle Taylor, najlepszy piłkarz AFC – nie zdziwimy się, jak sięgnie po niego ktoś co najmniej z Championship). Jasne, Akinfenwa nie miał bezpośredniego udziału przy tym golu, ale grał podczas minut, które dostał naprawdę znakomicie. Bo nawet przy stanie 1:0 to Wimbledon nacierał, Plymouth było tylko tłem. W jednej z akcji Adebayo dosłownie zmasakrował obrońcę – waga ciężka kontra waga musza.
I nadeszła setna minuta (arbiter doliczył siedem, a jeszcze wyciągnął o trzy), Wimbledon dostał karnego. Nie Akinfenwa miał strzelać, to było widać po piłkarzach. Ale spróbujcie mu odebrać piłkę – nie, lepiej z nim nie zadzierać. 2:0, klepnięty awans, można świętować.
When you’re in a fight you’re not going to win. Bayo Akinfenwa stamps his authority on @AFCWImbledon‘s penalty…https://t.co/lV6ZQCx9DT
— Sky Bet (@SkyBet) 30 maja 2016
O Akinfenwie szerzej pisaliśmy TU. Warto przeczytać. Łapcie fragment: „Beast Mode” to maksymalny trud jaki wkładasz w daną rzecz. Nie liczy się kim jesteś i skąd, ważne co robisz. Jeśli dasz z siebie maksimum, osiągasz swój „Beast Mode”. Nieważne czy wygrasz, przegrasz, zremisujesz. Liczy się walka i dążenie do celu”.
Dziś Wimbledon włączył Beast Mode całą drużyną i wiemy, że zrobi to jeszcze nie raz. Gdzie to ich doprowadzi? Coś nam podpowiada, że nie skończy się na League One.