Reklama

Lipsk w pierwszej lidze, czyli nie taki straszny diabeł, jak go malują

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

24 maja 2016, 21:12 • 7 min czytania 0 komentarzy

Ten moment w końcu musiał nadejść. Obawiało się go wielu niemieckich kibiców, w międzyczasie robiąc wszystko, by poddać sytuację krytyce i zwrócić uwagę na jej sztuczność. Klub z Lipska, odkąd tylko został przejęty przez koncern Red Bulla, był totalnie nakierowany na sukces. Wiedział, że tak czy siak skończy w pierwszej lidze i chciał to osiągnąć jak najprędzej. Siedem lat trwało więc przeniesienie projektu z rozgrywek niemal amatorskich aż do Bundesligi. Teraz w końcu się udało. RasenBallsport Lipsk wdarł się do elity i od sierpnia rozpocznie realizację kolejnych, jeszcze ambitniejszych celów.

Lipsk w pierwszej lidze, czyli nie taki straszny diabeł, jak go malują

Kiedy Hoffenheim dzięki pieniądzom wpompowanym przez możnego właściciela, Dietmara Hoppa, pokonywało kolejne szczeble i trafiło w końcu do swojego wymarzonego siedliska, głosy krytyki również się podnosiły. Od początku było jednak jasne, że sam awans jest już ścianą, której w Sinsheim wcale nie chcą wyburzać. Oczywiście fantastyczna postawa jesienią debiutanckiego sezonu apetyty rozbudziła, ale po paru miesiącach stało się to, co stać się musiało – ci, którzy błyszczeli najjaśniej, z prowincji zostali zgarnięci przez największe kluby. Ostatecznie TSG na powierzchni utrzymuje się już od wielu lat, ale znacznie więcej “grozy” budził jednak od początku projekt Red Bulla.

Początki łatwe nie były, bo dość powiedzieć, że wśród zawodników przymierzanych na początku do biało-czerwonej koszulki był choćby… Krzysztof Król. A i nie tylko o sprawy sportowe się rozbijało – kombinacje z herbem, oficjalną nazwą czy choćby transferami, gdy Lipsk służył czasem za klub-słup przepuszczający przez siebie tylko na papierze zawodników po chwili trafiających do brata bliźniaka z Salzburga.

Parcie na sukces to jedno, natomiast koncepcja jak go osiągnąć – to drugie. Wielu już było takich, co na biurku rozrzucali walizki z dolarami, kusili prywatnymi jachtami i kilogramami sygnetów, a gdy przyszło co do czego, to okazywało się, że o prowadzeniu klubu mają pojęcie takie jak Kasia Cichopek o hollywoodzkim aktorstwie. W Lipsku bardzo szybko dowiedzieli się, jak się do realizacji misji zabrać. Zaczynali naprawdę z totalnego dna, założeni w 2009 roku Bayern czy Borussię mogli oglądać tylko w telewizji. I to tylko wtedy, gdy nie wypadał im właśnie weekendowy wyjazd na przykład do Jeny, by zmierzyć się z miejscowym Carl Zeiss. Oczywiście – nie pierwszą drużyną, bo ta grała nieco wyżej. RB zaczynało od kopania się po czołach z rezerwami takich drużyn, czyli z totalnymi ogórkami. W tym momencie przestaje też dziwić, że Krzysztofa Króla kiedykolwiek rozpatrywano w kategorii wzmocnienia i zapraszano na testy.

0n7mDXh
To była klasyczna praca u podstaw, typowe step by step wykonane w sposób perfekcyjny. W Lipsku mierzyli siły na zamiary, nie porywali się z motyką na słońce. Jeśli widzieli, że awans jest w zasięgu – tego awansu wymagali. Jeśli zaś rywalizacja była zacięta, a konkurenci groźni – trenerowi dawano więcej czasu. Oberliga i Regionalliga – by zaliczyć te etapy, RasenBallsport poświęcił trzy sezony. Potem wkroczył już na taki pierwszy poważny poziom, czyli do trzeciej ligi, choć jeszcze szczebel niżej miał spore problemy. To dało do myślenia ludziom z Red Bulla, którzy na klub łożyli – nawet jak na tamten poziom rozgrywkowy – ogromne pieniądze. Tych nie brakowało i tymi potrafili przebijać rywali kilkukrotnie, ale na boisku nie wszystko szło po ich myśli. Trzeba było działać.

Reklama

Wszystko było niby robione z rozumem i konsekwencją, ale kto wie, czy dziś Lipsk byłby w tym samym miejscu, gdyby nie jeden telefon wykonany przez prezesa pewnego czerwcowego dnia 2012 roku. Jeśli ktokolwiek za naszą zachodnią granicą potrafi zrobić coś z niczego, to ty kimś Ralf Rangnick. Wiecie kto stoi za tą historią Hoffenheim wspomnianą na początku? Właśnie on. Nic więc dziwnego, że gdy już wygrzebano się z tych wszystkich, z perspektywy czasu, śmiesznych okręgówek, skontaktowano się w pierwszej kolejności z 57-latkiem. Zabawne jest to, że Rangnick poza swoim krajem raczej wielkiej popularności nie zyskał, ale u siebie jest powszechnie szanowanym nie tyle trenerem, co wizjonerem. Nie gościem, który wskakuje w dres, rzuci parę bluzgów i zachęci do grania chłopaków. Uchodzi za typ faceta, który może siąść i trzy dni debatować o ustawieniu na placu prawego obrońcy. I takiego, który nade wszystko ceni sobie wolność i władzę w podejmowaniu decyzji. Gdy dodamy do tego, że jest specjalistą od długofalowych planów i ich realizacji – mamy gotowy sukces.

EaiVoCH
Rangnick objął więc funkcję dyrektora sportowego. Zresztą – dopiero co odchodził z Schalke, bo narzekał na syndrom wypalenia zawodowego, więc trudno było oczekiwać od niego, że posłusznie stanie przy linii. Założył garnitur, siadł za biurkiem i zaczął kombinować. Najpierw siatka skautingowa, rozsiał zdolnych ludzi po całym świecie, ale i po okolicy, bo przecież Lipsk leży na wschodzie, a nikt z nas – choćby nie wiadomo jak się starał – nie znajdzie w najwyższej lidze drużyny z tego rejonu. Cottbus właśnie spadło do czwartej ligi, Drezno awansowało do drugiej, jeszcze kilka ekip również kursuje na podobnym poziomie, ale nikt nie jest w stanie dorównać, przede wszystkim finansowo, projektowi Red Bulla.

W końcu udało się sforsować bramy drugiej ligi. Debiutancki sezon? Piąte miejsce. Niby nieźle, ale Ralf dobrze wiedział, że z tej drużyny można, ba!, trzeba wycisnąć więcej. Żadna tam walka o awans – trzeba wejść do ringu i zamieść rywalami. Bach, bach, bach i pozamiatane. No ale niestety – wszystko fajnie, pięknie, ale ktoś jednak tych kilkunastu gości musi za sobą na barykady pociągnąć. Kandydata na horyzoncie nie było, więc… dotychczasowy dyrektor dał się jednak namówić i powrócił tam, gdzie święcił największy sukcesy – na ławkę trenerską.

Nie można powiedzieć, że na zapleczu Lipsk wygrał w cuglach, bo przecież wyprzedził go o pięć punktów Freiburg, ale jednak dwa oczka przewagi nad trzecim miejscem i aż czternaście nad czwartym to awans pewny i w pełni zasłużony. Od sierpnia kibice RassenBallsport zaczną jeździć więc nie do Sandhausen czy Bielefeldu, ale do Monachium czy Dortmundu. No właśnie – kibice. Tyle się mówiło, że na taki projekt wypinają się nie tylko pozostałe kluby niemieckie, ale i lokalna społeczność, która nie chce chodzić na mecze drużyny bez historii. Tymczasem – spotkanie decydujące o awansie i komplet na trybunach. Ponad 40 tysięcy kibiców, którzy po ostatnim gwizdku rozlali się z kuflami w dłoniach po mieście.

Swoją drogą – Rangnick też świętował, ale raptem chwilę. Poganiał po murawie, pooblewał się piwem, aż w końcu nadszarpnął “dwójkę” i padł na murawę.

Reklama

Czy Lipsk to rzeczywiście taki straszny diabeł, jak go malują? Oczywiście, że nie. Przeciwnie. Przede wszystkim polityką transferową klubu jest inwestycja w młodzież. Praktycznie nieograniczone możliwości finansowe sprawiają, że skautów można wysyłać i do Zimbabwe, i do Brazylii, a gdyby jeszcze była potrzeba to zastęp poszukiwaczy talentów wylądowałby też pewnie na Antarktydzie. Wystarczy zresztą spojrzeć na kadrę – o sile zespołu decydują czy to 21-letni Selke, czy jego rówieśnik Poulsen, czy brat Samiego Khediry – 22-letni Rani. Tak można by wymieniać jeszcze długo, a co istotniejsze, to w klubie nikt w związku z awansem o zmianie nie myśli. Już tworzą kolejne listy życzeń, już szukają tych najzdolniejszych. Bo Lipsk to nie jest projekt krótkofalowy – tutaj nikt nie rozmawia w ogóle o walce o utrzymanie. Już teraz szacuje się. kiedy uda się awansować po raz pierwszy do europejskich pucharów, kiedy do Ligi Mistrzów, a kiedy RB zostanie mistrzem. Zresztą – wiecie, kogo Rangnickowi proponowano kilka lat temu? Vardy’ego. Jamiego Vardy’ego. Kozacki gracz – uznał. Ale i tak podziękował, bo Anglik był za stary i nie wpasowałby się do wizji tworzenia drużyny.

Lipsk w pierwszej lidze to korzyść dla wszystkich – dla wschodnich Niemiec, by wyciągnąć ich z piłkarskiego marazmu. Dla całej ligi – by jeszcze ostrzej podkręcić konkurencję, wywrzeć presję na takich klubach jak Schalke czy Bayer, które trochę się zagubiły i stanęły w miejscu. To też szansa dla tych zdolnych chłopaków, o których mowa w akapicie powyżej, a dla których brak miejsca w innych zespołach. Jeśli więc ktokolwiek wciąż narzeka, że ten sztuczny i nie mający prawa bytu klub zagościł w elicie, to powinien czym prędzej się przyzwyczaić i w przyszłości zawczasu ugryźć w język.

Marcin Borzęcki

Najnowsze

Niemcy

Anglia

Brat sławnego brata na radarze Borussii. “Klub utrzymuje kontakt z rodziną”

Antoni Figlewicz
5
Brat sławnego brata na radarze Borussii. “Klub utrzymuje kontakt z rodziną”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...