Gdyby zatrudnił się jako kontroler lotów, pospadałaby wszystkie samoloty. Gdyby podjął pracę w rafinerii, wszędzie spadłyby ceny paliw. Mamy człowieka-pająka, superbohaterem może być też człowiek-spadek, ale on jest na tyle odważny, że nie nosi maski. Przed państwem, Sebastien Bassong.
Absolutnie nie mamy Bassonga za nieudacznika – gdy ktoś wspomni jego nazwisko, to nie myślimy o nim jako pośmiewisku, który na niezłym poziomie znalazł się przypadkiem. Jasne, żaden z niego Beckenbauer, ale solidny obrońca? Czemu nie. Popełnia błędy, jak w meczu z United na finiszu sezonu, ale gdyby wziąć go do Legii, to pewnie wygryzłby i Pazdana, i Lewczuka. Tym bardziej, gdy wpadła nam do rąk poniższa statystyka, szczęki opadły nam do ziemi i nie bardzo dało się je podnieść.
2005/06: Spadek z Metz
2007/08: Spadek z Metz
2008/09: Spadek z Newcastle
2011/12: Spadek z Wolverhampton
2013/14: Spadek z Norwich
2015/16: Spadek z Norwich
I co teraz, musimy zrewidować nasz pogląd z poprzedniego akapitu? Może to jednak jest nieudacznik, który gdzie się nie znajdzie, rujnuje wysiłek wszystkich i spuszcza kolejne kluby jak wytrawny tester spłuczek toaletowych. A może, ma po prostu pecha, znajdując się ciągle w złym miejscu, w złym czasie. Wiecie – delikatna jest różnica, między byciem frajerem, a byciem pechowcem. Do tej pierwszej kategorii możemy zaliczyć piłkarzy Ajaksu, którzy wiadomo jak skompromitowali się na finiszu rozgrywek. Pechowiec to na przykład Artur Boruc w meczu z Niemcami na Mundialu 2006, trafił po prostu do złego towarzystwa, a i tak bronił wszystkim dupę przez 90 minut.
Nie będziemy przypisywać Bassonga do żadnej kategorii, bo żeby to zrobić, trzeba by obejrzeć wszystkie mecz z jego udziałem w każdym sezonie, a gra nie jest warta świeczki. Natomiast obrońcę możemy pocieszyć, w Polsce jest lepszy ananas od niego. Maciej Korzym spadł w rozgrywkach 15/16 z dwoma drużynami naraz. Także Sebastien, nie martw się – cokolwiek zrobisz, w polskiej piłce ktoś zrobi to gorzej.