Gdy wyobrażasz sobie spotkanie, którym chciałbyś się żegnać z historycznym, pamiętającym tysiące wielkich meczów stadionem, myślisz dokładnie o takim widowisku. O arcydziele, jakie wyreżyserowali dziś Slaven Bilić do spółki z Louisem van Gaalem. Pościgi, strzelaniny, nieoczekiwane zwroty akcji – możecie nam wierzyć na słowo, to spotkanie było najlepszą definicją terminu “meczycho”.
Zanim jednak mecz na dobre się rozpoczął, swój własny rozegrali kibice pod stadionem, służby porządkowe oraz… kierowca klubowego autokaru z Manchesteru. Piłkarze z Old Trafford przybyli pod stadion zbyt późno, a skoro tak – przywitać ich postanowili zgromadzeni tłumnie po raz ostatni pod starym, dobrym Upton Park fani gospodarzy. Że tak to ujmiemy – “lekko nieekskluzywnie”.
Apparently West Ham fans hate Manchester United…or just their bus 😳 (via @JackJBborthwick & @dreamteamfc) https://t.co/3fIe5w38lE
— Bleacher Report (@BleacherReport) 10 maja 2016
Oliwy do ognia dolewał większościowy udziałowiec “Młotów”, David Sullivan, na żywo komentujący to wydarzenie w angielskiej telewizji: – Jestem zawiedziony przede wszystkim w imieniu naszych kibiców. Ludzie zapominają, że wielu z nich musi wrócić do domu pociągami czy autobusami, podczas gdy po spotkaniu mieliśmy przygotowane przepiękne show, którego oni – ze względu na rozkład jazdy – nie będą mogli zobaczyć. Manchester United powinien dotrzeć na stadion około 17:00 (16:00 czasu brytyjskiego). Wiedzieli, że to nasz ostatni mecz tutaj, mieli dokładnie ten sam problem na Tottenhamie. Myślę że policja i działacze okazali się bardzo szczodrzy, decydując się przełożyć godzinę rozpoczęcia meczu. Ja nakazałbym im grać o 20:45 (19:45 czasu brytyjskiego).
– Autokar? Jeśli go dokładnie sprawdzicie, zauważycie że nic mu się nie stało – dodał później Sullivan.
Eksperci są zgodni – za to co się stało, kibiców West Hamu czeka surowa kara i sugerują, że zamiast selfie z pierwszych meczu po przenosinach na Stadion Olimpijski, będą zmuszeni do wysyłania fotek z pubów lub sprzed telewizorów.
Cokolwiek powiedzieć – fani osiągnęli swój cel. W pierwszej połowie Manchester United zagrał zupełnie tak, jakby jego piłkarze wciąż leżeli skuleni na podłodze klubowego autokaru, a koszulki klubu z Old Trafford założyli zawodnicy średniaka z jakiegoś losowego kraju, gdzie jeszcze w tym roku z pucharowymi nadziejami w przedbiegach pożegna się co najmniej jedna nasza drużyna. Gdyby West Ham prowadził do przerwy 2:0, nie znalazłaby się jedna osoba, która powiedziałaby, że niesprawiedliwie. 3:0? Pewnie! 4:0? Jak najbardziej okej.
Postawa “Czerwonych Diabłów” była tym większą zagadką, że przecież wygrywając dziś, mieliby losy awansu do Champions League w swoich rękach. Dodatkowo zyskując też możliwość skazania rywali zza miedzy i Pepa Guardioli na roczną banicję w Lidze Europy.
Zagadka numer dwa brzmi z kolei: jakim środkowym obrońcą jest tak trzymający linię spalonego Daley Blind? (tak, wiemy, Błażej Augustyn ma gotową odpowiedź na to pytanie)
Tu pojawia się jednak również zagadka numer trzy: jakim cudem biegnący sam od tego miejsca, aż pod nos Davida de Gei Carroll nie dobija zamkniętego gdzieś w podziemiach stadionu zespołu United?
Na swoje nieszczęście, “Młoty” nie tylko to zrobiły dziś na opak. Najpierw w pokazanej wyżej sytuacji de Geę trafił Carroll, później mając piłkę na piętnastym metrze na swojej doskonale ulożonej prawej nodze, Dmitri Payet postanowił sprezentować jednemu z kibiców pamiątkę z ostatniego meczu na Boleyn Ground, a gdzieś w międzyczasie bramki Michaila Antonio nie uznał sędzia Mike Dean. Potem jeszcze Payet dostał piłkę na swojej “klepce” i raz jeszcze poczęstował nią fanów, tym razem zgromadzonych po przeciwległej stronie.
Kwestią czasu było, aż w końcu ktoś pójdzie po klucz i przypomni sobie o Martialu i spółce uwięzionych w szatni. W zamian za ratunek, Francuz w swoim stylu znalazł się dwa razy dokładnie tam gdzie powinien, tu kogoś nawinął, tu wyprzedził, dwie sytuacje zamieniając na dwie bramki.
I gdy już wydawało się, że Guardiola może zacząć sprawdzać, jak dolecieć do Ağdam, West Ham znów przypomniał sobie, jak to jest w tym sezonie być West Hamem. Od 0:2 do 3:2 z Evertonem. Od 0:2 do 3:3 z Arsenalem. Od 0:2 do 2:2 z Norwich. Wreszcie dziś – od 1:2 do 3:2 z United. Najpiękniejsze pożegnanie z Boleyn Ground, jakie tylko można sobie było wyobrazić. Zwycięskie pożegnanie. Wspomnienie, która nie pęknie jak miliony baniek mydlanych, wypuszczonych z tych trybun przez pokolenia kibiców na przestrzeni dziesiątek lat.