Skoro sędziowie muszą się już mylić i skoro jest to jeden z elementów gry, to trudno. Jesteśmy w stanie to przełknąć, jeżeli odbywa się to tak, jak w 35. kolejce Ekstraklasy. Panowie z gwizdkiem nie uniknęli błędów, ale szczęśliwie obdzielili nimi drużyny po równo. Na koniec nie mieliśmy więc sytuacji, w której ktokolwiek mógłby mieć do arbitra żal o wypaczony wynik.
Tak było chociażby w meczu Lechii z Ruchem, w którym Daniel Stefański najpierw uznał gola dla gdańszczan po dość ewidentnym odepchnięciu rywala przez Flavio, a później uznał gola dla chorzowian, po ewidentnym spalonym Stępińskiego, który absorbował uwagę bramkarza. Obie drużyny dostały więc po razie, ale końcowego rozstrzygnięcia to nie wypaczyło. Inn sprawa, że czerwona kartka dla Koja też była na wyrost, ale miało to miejsce w samej końcówce, więc ponownie pomyłka nie miała większego znaczenia. Rzecz jasna pozostawiamy tu wynik bez zmian.
Podobnie sprawy się miały w starciu Wisły z Jagiellonią, gdzie zastępujący sędziego Przybyła Tomasz Wajda nie zauważył dwóch ewidentnych jedenastek. Jednej dla “Białej Gwiazdy”, po faulu Drągowskiego na Brożku, i jednej dla przyjezdnych, po faulu Ondraska na Romanczuku. Ponownie żadna z drużyn nie ucierpiała w większym stopniu, a wynik nie został wypaczony. A największej szkody mógł doświadczyć tu sam Tomasz Wajda, który tym sposobem prawdopodobnie załatwił sobie kolejny rok w roli sędziego technicznego.
Co jeszcze? Mecz na szczycie był bardzo poprawnie prowadzony przez Szymona Marciniaka. Z karnego za faul Heberta na Guilherme arbiter z pewnością się wybroni, tak jak i z dwóch konsekwentnych decyzji o niegwizdaniu jedenastek po podobnych sytuacjach z Zivcem i Hamalainenem w roli głównej. Jedyne zastrzeżenia mamy co do niektórych żółtych kartek, ale takie drobiazgi nie mogą mieć wpływu na kształt niewydrukowanej tabeli.
A w pozostałych meczach poważniejszych błędów nie zaobserwowaliśmy.