Jeszcze kilka dni temu głośno dywagowaliśmy – czy Leicester może całą wypracowaną przez siebie przewagę roztrwonić na finiszu sezonu? Po tym, jak wczoraj punkty stracił Tottenham, jedyny już konkurent w walce o mistrzostwo Anglii, możemy śmiało powiedzieć, że każdy inny wynik niż zwycięstwo Lisów, byłby frajerstwem. Siedem punktów przewagi, trzy kolejki do końca – mrożenie szampana jest już w pełni uzasadnione i chyba nikt w klubie nie kwestionuje tego scenariusza. Jest to historia piękna, nieprawdopodobna, za której happy-end ściskali kciuki niemal wszyscy kibice. Komu jednak ten historyczny wyczyn Lisów może być drzazgą w oku?
Zanim przejdziemy do meritum – spoglądamy w terminarz i aż gęba nam się śmieje na samą myśl o okolicznościach, w jakich Lisy będą mogły rozpocząć świętowanie. To naprawdę nie mogło się ułożyć lepiej.
Opcja pierwsza: piątkowy wyjazd do Manchesteru i – w razie pomyślnego rezultatu – szampany w ruch mogą pójść już na Old Trafford. Gdzie więc mógłby ten piękny sen kibiców zrealizować się w sposób bardziej filmowy, jak nie na obiekcie nazywanym Teatrem Marzeń?
Opcja druga: Przybić mistrza wypracowanego w tak nieprawdopodobnych okolicznościach na własnym stadionie, 7 maja przeciwko Evertonowi, byłoby pewnie jeszcze lepiej. Końcowy gwizdek i jedna wielka biesiada, która bezkarnie mogłaby się przeciągnąć na kilka najbliższych dni.
Opcja trzecia: Być może przeciągnąć nawet do ostatniej kolejki sezonu, kiedy Lisy czeka wyprawa na Stamford Bridge. Ten wyjazd osobisty wymiar będzie miał przede wszystkim dla Claudio Ranieriego. Cóż to byłaby za satysfakcja dla Włocha, gdyby puchar wzniósł na stadionie, z którego przegnano go mimo niezłych wyników, a który jest jednocześnie drugim domem dla Jose Mourinho, tak często szydzącego z niego w mediach.
No właśnie – Mourinho. Portugalczyk to jeden z przodowników w kręceniu beki z Claudio. Włoch w ogóle dotychczas był łatwym obiektem ostrzałów – za każdym argumentem podważającym jego umiejętności przemawiało w końcu… jego CV. Tak wiele klubów z topu i tak mało trofeów – wręcz trudno było uwierzyć, że ten gość ma jakiekolwiek umiejętności menedżerskie. Śmiali się trenerzy po fachu, eksperci i sami kibice – kogo więc teraz najbardziej może zaboleć sukces 64-latka?
Gary Lineker
Nie wiemy, w jaki sposób opiekun Leicester zalazł za skórę Anglikowi, ale ten wylał na niego tak pojemny kubeł kpin, że aż nam było żal poczciwego staruszka z Rzymu. Zaczęło się od niewinnego tweeta:
Claudio Ranieri? Really?
— Gary Lineker (@GaryLineker) July 13, 2015
Ten może i uszedłby uwadze kibiców, ale Lineker nie ustawał w trudzie i wciąż napędzał pług nienawiści celując w 64-latka. Publicznie nie mógł nadziwić się temu, że tak przestarzałe marki jak Włoch wciąż trzymają się w biznesie i że ktokolwiek w ogóle jest na tyle zuchwały, by takiego emeryta-nieudacznika zatrudniać.
Myślicie, że w końcu doszedł do porozumienia z rozumem i próbował zachować resztki klasy? Nic z tych rzeczy. Jeszcze w lutym tego roku, po wygranym spotkaniu z Manchesterem City, wystrzelił na Twitterze serię wypowiedzi, którymi może i chciał przyśmieszkować, ale w rzeczywistości tylko pogorszył swoją sytuację.
Jose Mourinho
Konflikt pomiędzy oboma dżentelmenami sięga jeszcze roku 2004. Chelsea, która dopiero co rozpoczynała budowę swojej potęgi, pod okiem Ranieriego robiła błyskawiczne postępy. Trzecie, szóste, czwarte i w końcu drugie miejsce zajęte przez The Blues nie wystarczyło. Cierpliwość Romana Abramowicza się wyczerpała, co przyniosło skutek w postaci roszady na stołku trenerskim. Od tamtego czasu The Special One głównie się z Włochem mijał, ale w międzyczasie ich wzajemna awersja została jeszcze podsycona kilkoma szorstkimi wypowiedziami Portugalczyka. Ten kpił choćby z umiejętności językowych Claudio („Przez pięć lat mieszkał w Anglii, a nie potrafi powiedzieć nawet „dzień dobry”) czy jego gabloty trofeów, po której w najlepsze hulał wiatr („Ma prawie 70 lat, a zdobył raptem Superpuchar i jeszcze jakieś mało ważne trofeum. Jest zbyt stary, by zmienić mentalność”).
Wydawałoby się, że od tamtego czasu topór wojenny już znacznie zardzewiał, ale nic z tego. Gdy Mourinho poproszono o komentarz w sprawie zatrudnienia Ranieriego w Leicester, ten znów pojechał szyderką: „Chyba mam problem. Jestem od niego lepszy we wszystkim”.
W tym sezonie Włoch utarł już nosa swojemu rywalowi, ogrywając go 2:1. Oczywiście, Jose nie pracuje na Stamford już od parunastu tygodni, ale w razie sukcesu Ranieriego, jego wszystkie uszczypliwości znów zostaną wyciągnięte na wierzch.
Nigel Pearson
Ilekroć temat rozmowy zbacza na brawurowe poczynania Lisów, w tle, choćby między wersami, przewija się nazwisko Nigela Pearsona. Nikt nie ma wątpliwości – Anglik stworzył podwaliny pod sukces drużyny, która teraz rozsiada się nieproszona w fotelu lidera. Rzutem na taśmę uratował ekipę od spadku, a ludzie, z których tytanicznej pracy korzysta dziś Ranieri, współpracowali już ramię w ramię z Anglikiem. Czy to skauci, asystenci, czy też analitycy, którzy z wysokości trybun śledzili poczynania zawodników – dla żadnego z nich nie jest to pierwszy sezon na King Power Stadium.
Pearson klub opuścił w przedziwnych okolicznościach. Kiedy na posezonowe tournee zabierał między innymi swojego syna, Jamesa, chyba nawet w najgorszych koszmarach nie spodziewał się, że to właśnie pierworodny będzie głównym prowodyrem wyrzucenia ojca na bruk. Młody obrońca na obozie w Tajlandii w niesmaczny sposób poszalał w hotelowy pokoju – taśma, na której on i jego dwóch kolegów, zabawiają się z miejscowymi dziewczynami, błyskawicznie trafiła do sieci. James z drużyny oczywiście poleciał, ale jaki byłby autorytet opiekuna Lisów, gdyby pozostawiono go na stanowisku? Oczywiście znikomy. Ten stracił więc pracę i dziś może obserwować swój niedokończony projekt podczas, gdy ten przechodzi do historii.
Kibice Tottenhamu
Tak wysoko w tabeli na finiszu sezonu Koguty były po raz ostatni, uwaga, w 1963 roku! Nieco ponad 50 lat od ostatniego wicemistrzostwa kraju. Szmat czasu, a przecież przez klub przewinęło się na przestrzeni ostatnich lat wielu znakomitych zawodników i uznanych trenerów. Teraz, gdy Spurs grają pod wodzą Mauricio Pochettino kapitalny futbol, a najbardziej zasłużone dla angielskiego futbolu marki przeżywają kryzys, Tottenham zmuszony jest oglądać plecy tych, którzy przed rokiem cudem się utrzymali.
Na tę chwilę pięć punktów przewagi nad City, tyle samo nad Arsenalem, dziesięć nad United i aż dwadzieścia dwa nad Chelsea. Czy tak słaby sezon konkurentów, w dodatku połączony z życiową formą Kogutów, przytrafi się jeszcze kibicom White Hart Lane? Można śmiało wątpić, ale nie wolno też przekreślać ich szans. Być może podopieczni Pochettino pójdą choćby drogą Diego Simeone i utrzymają się na szczycie, rozpędzając się z sezonu na sezon. Być może, ale na tę chwilę jedyne, co mogą zrobić, to przeklinać los.