Jakkolwiek na dzisiejsze starcie Benfiki z Bayernem byśmy nie patrzyli – faworytem są monachijczycy. Mają skromną zaliczkę wywalczoną w pierwszym meczu, komfort psychiczny w lidze i skład, który prezentuje o wiele wyższą jakość. Myli się jednak ten, kto mecz na Estádio da Luz uznaje za czystą formalność. Bawarczycy by awansować będą musieli się nieźle napocić, a Pep Guardiola prawdopodobnie pozna odpowiedź na kilka niezwykle nurtujących go pytań.
Thomas Tuchel, szkoleniowiec Borussii Dortmund w weekend realnie oszacował możliwości swojej drużyny, ale przede wszystkim szanse na to, że w ostatnich pięciu kolejkach ligowych kilkukrotnie potknie się Bayern. Od kiedy w bezpośrednim meczu nie udało mu się przechylić szali na swoją korzyść, cierpliwie kolekcjonował kolejne skalpy, ale to wszystko na nic – monachijczycy nawet nie myśleli o tym, by na finiszu rozgrywek choć trochę podkręcić emocje. Koniec końców Borussia planowo wystawiła na Schalke rezerwy i – choć po meczu zawodnicy kokietowali w wywiadach opowiadając o swoim niezadowoleniu – z podziału punktów może być zadowolona. Tym samym Bayern od mistrzostwa dzieli już tylko pięć kolejek, a patrząc na ich siedmiopunktową przewagę, trudno mieć powody do zmartwień. To na pewno daje drużynie z Bawarii komfort psychiczny. Taki, jakiego może pozazdrościć im Benfica. Ta, na co wiele wskazuje, do ostatniego meczu będzie szarpać się ze Sportingiem o miano najlepszego klubu w Portugalii (aktualnie dwa punkty przewagi – do końca również pięć spotkań).
Jest też druga strona medalu, bo wszyscy doskonale pamiętamy jak wyglądała sytuacja Bawarczyków w pierwszym i drugim sezonie pracy Guardioli w klubie. Mistrzostwo przyklepywane było w kwietniu, a w zasadzie już od Nowego Roku drużyna nie miała z kim konkurować w lidze. Borussia akurat była w okresie przejściowym, a u schyłku panowania Kloppa doznała wręcz zapaści. Pozostali konkurenci nawet nie starali się by szargać nerwy Hiszpana. Przez chwilę postraszył może Wolfsburg, ale to tak jakby w starciu Gołoty z Lennoxem Lewisem doszukiwać się pozytywów w tym, że Polak wykonał dwa uniki i musnął korpus rywala. Ostatecznie – tak czy owak – brutalny nokaut.
Choć taka deklasacja rywali na krajowym podwórku bywa lekka, łatwa i przyjemna, to jednak paradoksalnie działała na Bayern destrukcyjnie. Trudno bowiem utrzymać koncentrację w kluczowej fazie sezonu, gdy tak naprawdę istotnych meczów w dwa miesiące rozgrywa się raptem kilka. Reszta była tylko nieco bardziej oficjalnym treningiem strzeleckim, czasem przeradzającym się w rozbieganie i grę w dziadka.
Dziś jest inaczej. Bayern wciąż musi być skupiony, wciąż musi ukradkiem oglądać się za siebie i harować na najwyższych obrotach. W pewnym momencie sezonu delikatnie zredukował biegi i rywale wykorzystali to bezlitośnie – trzy punkty z Allianz-Arena wywiozło Mainz, a kilka dni później mistrzów nie przestraszyli się dortmundczycy. Niemcy podchodzą więc do rewanżu z Benfiką w gazie, mając z tyłu głowy wspomnienia z poprzednich lat, gdy odrobinę opuściwszy gardę, zbierali potężne ciosy od Barcelony i Realu. Działo się to co prawda w półfinałach, ale w ubiegłym sezonie także w pierwszej odsłonie ćwierćfinałowej padli na deski. Co więcej – precyzyjne sierpowe wyprowadzili wtedy inni Portugalczycy – ci z oddalonego o przeszło 300 kilometrów Porto. Wówczas pech Smoków polegał jednak na tym, że do niespodzianki doprowadzili w pierwszym meczu, na własnym stadionie. Do granic możliwości podrażnili lwa, a gdy przyszło im wejść do klatki, zostali przez niego zeżarci. 1:6. Deklasacja. Tym właśnie różni się dziś sytuacja Benfiki – 0:1 na Allianz-Arena to wciąż nie jest zły wynik.
Wszystkie te wizje można by uznać za fantazje żywcem wyjęte z wirtualnej rozgrywki, gdyby nie jeden szczegół. Wynik, który padł przed tygodniem w Monachium, odzwierciedla dokładnie wszystko to, co działo się na boisku. Bayern się męczył, Bayern się dusił, Bayern nie miał pomysłu na zdezorganizowanie skrupulatnie przesuwających się formacji Benfiki. Ostatecznie wygrał 1:0, mógł nawet strzelić bramkę na 2:0, ale – co ważne – ukłuć mogli także goście. Mitroglou to może nie Lewandowski, a Pizziemu daleko do Riberyego, ale podoba nam się odwaga i zadziorność tej drużyny. Z tej mąki może być chleb, któremu bliżej będzie do porządnego wypieku niż zakalca.
Zła wiadomość dla Portugalczyków jest taka, że każdy strzelony dziś przez FCB gol bardzo oddali ich od awansu. Sprawdziliśmy – w tym sezonie sztuka trafienia do siatki w 90 minutach, Bawarczykom nie udała się tylko czterokrotnie – przeciwko Arsenalowi, Eintrachtowi, Borussii i Bayerowi. Plus jest taki, że za każdym razem były to mecze wyjazdowe. Jeśli więc Bayern ma gdzieś kończyć mecz z zerowym dorobkiem strzeleckim, to poza granicami swojego stadionu.
Guardiola dysponuje ogromnym potencjałem ofensywnym – to jasne. Do tego stopnia, by w swoich planach skupiać się głównie na tym, jak konstruować akcje. O to, by najbardziej wysunięty kwartet wiedział jaki użytek zrobić z piłki pod bramką rywala, martwić się nie musi. I choć trenerów mających taki luksus można policzyć na palcach obu dłoni, to jednak ostatnie tygodnie nie napawają Hiszpana optymizmem. Przede wszystkim zaciął się Robert Lewandowski. Jasne, złapać chwilową zadyszkę to rzecz ludzka. Polak – licząc mecze w klubie i reprezentacji – nie wpisywał się jednak na listę strzelców już od pięciu spotkań. Takiej serii nie pamiętają nawet ci bardziej wiekowi górale, a przecież w tym czasie rywali nie miał wcale z najwyższej półki.
Rummenige wierzy, że gole Lewego utorują drogę do półfinału
Pep póki co nie znalazł sposobu na pomoc w przełamaniu tego impasu, a jakby tego było mało, skorzystać nie może też z Arjena Robbena. O Holendrze można powiedzieć wiele – że brzydzi się podaniami, że to największy egoista na świecie, a do tego cholernie szklany. Ale prawda jest taka, że dla Bayernu to wciąż skarb. 32-latek pokazał swoją wartość między innymi w starciu z Juventusem. Douglas Costa i Kingsley Coman to świetni zawodnicy z ogromnym potencjałem, ale wciąż nie są tak jak Robben doświadczeni na polu walki w europejskich pucharach. A dziś – i prawdopodobnie do końca sezonu – monachijczycy będą musieli sobie radzić właśnie bez Holendra. Jak pokazuje historia – nie jest to łatwe zadanie.
Nie chcemy mówić, że dziś Benfica złapie byka za rogi i zaserwuje mu korridę, jakiej jeszcze świat nie widział. Fakty mówią jednak same za siebie – Bayern, choć wciąż potężny, ma swoje problemy, a wpadek nie wystrzega się zwłaszcza na tym etapie sezonu. Blisko takiej było już przeciwko Juventusowi, lecz ostatecznie udało się uciec spod gilotyny. W ostatnich meczach, czy to ligowych, czy w ramach europejskich pucharów, pokazywał ostatecznie dużą klasę. Potrafił fantastycznie odwrócić losy meczu, wygrać spotkanie, w którym szło mu jak po grudzie, a i pewnie zwyciężyć mecz derbowy. Może więc – w obliczu osłabień i pozostałych problemów – dziś przyszedł czas na jakąś niespodziankę?