Obserwując losy Artura Sobiecha w Niemczech, trudno nie nabawić się deja vu. To taki rollercoaster dla ubogich – ani nie obserwujemy spektakularnych wzlotów, ciężko doszukać się też wielkiego zjazdu. Ot, niby cały czas jest w obiegu, kręci się gdzieś tam blisko pierwszego składu, jego nazwisko zawsze pada przy rozważaniach na temat trzeciego napastnika reprezentacji, co jakiś czas przypomni nam o sobie jakimś trafieniem. Kilka meczów pogra, kilka spędzi na ławce. I tak w kółko.
Polak może zacząć znów się nastawiać, że po raz kolejny odklei się od ławki. Thomas Schaaf ewidentnie olewał go przy ustalaniu pierwszego składu, ale trenera, który zamoczył swoje paluchy w katastrofalnej dyspozycji zespołu już w Hannoverze nie ma – jego miejsce zajął Daniel Stendel, do tej pory zajmujący się w klubie sekcjami młodzieżowymi. Co to może oznaczać dla Sobiecha? Kolejną szansę. Tak, tak, na poziomie Bundesligi prawdopodobnie ostatnią.
Serio – wystarczy szybki rzut oka w tabelę i już wiadomo, że Hannover ma mniej więcej takie szanse na utrzymanie jak Pep Guardiola na udział w reklamie Head and Shoulders. W walce o byt wcale nie pomaga fakt, że snajperzy Hannoveru są tak skołowani, jakby na mecze Bundesligi wychodzili prosto z pięciogodzinnych sesji „Nie kręć że strzelisz”. Naprawdę, analiza ich dokonań może stanowić solidną alternatywę dla polskich kabaretów:
– Artur Sobiech – 3 bramki,
– Hiroshi Kiyotake (ofensywny pomocnik, grający z braku laku na dziewiątce) – 3 bramki,
– Hugo Almeida – 1 bramka,
– Charlison Benschop – 1 bramka,
– Adam Szalai – 0 bramek,
– Mevluet Erdinc – 0 bramek.
No dobra, pardonsik, teza o polskich kabaretach była zbyt karkołomna. One jednak o wiele mniej śmieszą. Gwoli ścisłości – mowa o „dokonaniach” w przekroju całego sezonu, a nie minionego miesiąca.
Nowy trener – nowe nadzieje. Almeida i Szalai, których Schaaf forował, kompletnie nie wypalili i nowy szkoleniowiec zwyczajnie MUSI poprzestawiać w drużynie kilka klocków. Dla Artura ta końcówka sezonu może okazać się kluczowa, jeśli wciąż chce pograć na najwyższym poziomie w Niemczech. Z klubem Bundesligi nie uratuje – to prawie pewne. Musiałoby pójść sporo butelek, żebyśmy przyznali, że ktokolwiek w Niemczech dziś powie o Polaku: „o, ten gość to solidna firma, jest nam w stanie zapewnić przyzwoitą liczbę bramek w sezonie”. W tym sezonie strzelił trzy gole, generalnie w Bundeslidze – 14. Póki co daje to zwalającą z nóg średnią 2,8 gola na sezon. Po pięciu latach jego pobytu za granicą synonimami wciąż są „niewiadoma” i „bylejakość”.
Sobiech już może zacząć planować – zwijać manatki i szukać szczęścia gdzie indziej (wątpliwe, że w Bundeslidze) czy zostać na zapleczu i tam się odkuć? Na pierwszy rzut oka zdecydowanie rozsądniej wygląda ta druga opcja. Chyba że dostanie szansę, nagle zacznie grać i nagle eksploduje z formą. Ale spodziewamy się tego mniej więcej tak jak śniegu na majówkę.
Fot. FotoPyk