To spotkanie w normalny dzień byłoby jedną z ciekawszych propozycji: dwóch rodaków jedzie do jaskini lwa, walczyć o choćby punkt z Juventusem. Jednak dziś dostaliśmy Gran Derbi, więc część kibiców odpuściła sobie wieczór z Serie A – ale ci którzy zostali, żałować nie mogą, bo obejrzeliśmy naprawdę przyjemne widowisko z Polakiem w roli głównej.
Mecz przypominał trochę starcie starszego brata z młodszym – pierwszy wie, że jest silniejszy i z drugiej strony niewiele mu grozi, ale chce się pojedynkiem nacieszyć, więc szybko go nie kończy. Juventus trzymając to skromne 1:0 wiele ryzykował, bo przecież jeden głupi rzut rożny i mogło być gorąco – ale gospodarze wyglądali na ludzi po prostu pewnych swoich umiejętności. Nie przejęli się nawet groźnym strzałem z dystansu Pucciarellego – mają za plecami przecież faceta, który ostatnio był niepokonany przez prawie 1000 minut. By ich skarcić trzeba było czegoś więcej, a Empoli na teraz nie jest w stanie tego dać, mimo wielkich starań i kilku momentów przyjemnej dla oka gry.
Goście zostawili na boisku wiele, ale Juventus jeszcze nie raz będzie wygrywać takie mecze samą obecnością klasowych piłkarzy w zespole, którzy podobne drużyny zjadają na śniadanie. Buffon, Marchisio, Pogba i ten świetny Alvaro Morata.
Człowiek ogląda jego grę i tylko myśli: matko, jaki on jest dobry. Dziś brał udział praktycznie we wszystkich groźniejszych akcjach Juventusu, obrońcy gości mieli z nim siedem światów, bo prezentował pełen zestaw: świetnie podawał, udanie dryblował, niebezpiecznie strzelał. Gdy w pewnym momencie zamachnął się na bramkę Empoli, to Skorupski tylko patrzył z nadzieją, że tym razem mu się nie uda – ostatecznie bomba Hiszpana odbiła się od okolic spojenia i Polak mógł głęboko odetchnąć. Ale potem Morata wziął udział w akcji, po której padł gol – zagrał do Evry dobrą piłkę z głębi pola, Francuz jeszcze okazję popsuł złym zagraniem, jednak dośrodkowanie Pogby do Mandżukicia było już wycyrklowane idealnie. Główka Chorwata i 1:0, Skorupski bez szans.
Dla napastnika ten gol to wielka ulga, bo nie potrafił tego zrobić od świąt. I nie, nie tych Wielkanocnych – kiedy my ubieraliśmy choinkę na Boże Narodzenie, on ostatni raz pokonywał bramkarza, to był mecz z Carpi – dokładnie 20 grudnia.
I choć Skorupski skapitulował, to nie może mieć do siebie żadnych pretensji. Był świetny, uwijał się jak w ukropie, momentami wydawało się, że kręcą tu teledysk do kawałka My Riot – Sam przeciwko wszystkim. Akcja z 91 minuty to najlepsze tego potwierdzenie, Polak w jednej akcji obronił trzy strzały! Najpierw odbił uderzenie Moraty, potem nogami wyjął dobitkę, a jeszcze zdążył się podnieść i złapać kolejną piłkę. Wcześniej bronił uderzenia Mandżukicia, znów Moraty, odważnie grał na przedpolu, wybiegał poza pole karne by przerywać akcje. Doceniają go włoskie media, od Tuttosport dostał siódemkę, to najlepsza nota w zespole. Tylko dzięki niemu Empoli przegrało 0:1. Wymowne.
Tak dobrego wieczoru nie zanotował Piotr Zieliński, jeśli jakiś internauta chce zrobić mu kompilację na YouTube, to lepiej nie szukać materiałów w tym meczu. Był przeciętny, raz zanotował wstydliwą stratę na własnej połowie, jego podania nie otwierały kolegom drogi do bramki. Błysnął może dwukrotnie: ładnie minął Evrę, innym razem zatrudnił Buffona, ale takie uderzenia Włoch broni czytając gazetę i sprawdzając pocztę. Potrafi grać lepiej.
Trudny czas Empoli wciąż trwa – drużyna nie wygrała od 10 stycznia i tylko dobry początek sprawia, że nie biją się o utrzymanie.