Kiedy ostatnio Anglik sięgał po koronę króla strzelców, u nas przeprowadzano pierwsze rozmowy na Gadu-Gadu, a w telewizji debiutowała rodzina Mostowiaków z „M jak miłość”. Dawno. 2000 rok – w futbolu cholernie długo, dla Wyspiarzy 16 lat czekania i podziwiania skutecznych snajperów z choćby Argentyny, Urugwaju, nawet Bułgarii. Nie dał rady Rooney, wyczynu z poprzedniego wieku nie potrafił powtórzyć Owen. Kevin Phillips – on był ostatni, zresztą goli nastrzelał tak dużo – 30 – że przegonił go dopiero Cristiano Ronaldo. Dziś przełamać niemoc Anglików ma szansę między innymi Jamie Vardy i gdy spojrzy się na kariery jego i Phillipsa, człowiek mimowolnie się uśmiecha – nie dość, że to dwie, ładne opowieści, to jeszcze obaj panowie mają ze sobą wiele wspólnego.
Trudno nie docenić łatwości, jaką ma piłka w pisaniu pięknych historii. Kochamy ją głównie za cudowne gole, zwroty akcji, parady bramkarzy i tak dalej, ale analogie i anegdoty, które nam prezentuje, są czasem po prostu urzekające. I gdy mowa o Kevinie Philipsie, znów widać to świetnie – on kończył tam, gdzie na szerokie wody po latach bezcelowej tułaczki wypłynął Vardy. Panowie spotkali się w Leicester, gdy Lisy jeszcze siedziały na zapleczu. Dla Vardy’ego to był pierwszy sezon, kiedy strzelał regularnie w lidze prezentującej przyzwoity poziom, Phillips tak skuteczny jak niegdyś, już nie był. Jednak awans zrobili, a weteran skończył karierę. I może – to chyba nie jest wcale nieprawdopodobne, szepnął słówko do kolegi z zespołu: „stary, pracuj dalej, a pójdziesz drogą, którą przebyłem ja”. I na razie tak się właśnie dzieje.
Phillipsowi przez jakiś czas też szło średnio. Był w akademii Southamptonu, ale ze względu na niski wzrost – Anglik odrósł od ziemi na skromne 170 centymetrów – trenerzy wystawiali go na prawej obronie. Niczym nie imponował i chłopaka bez żalu odesłano, szczęścia musiał szukać w Baldock Town, zespole półamatorskim. Tam sukces powstał z kompletnego przypadku – drużynę zdemolowała fala kontuzji, a skoro kadry takich klubów są szczupłe, trzeba było rzeźbić. Jak się okazało, Ian Allinson był w tym bardzo dobry, dał rodakom fundamenty pod pierwszego i jedynego zdobywcę Złotego Buta, przesuwając piłkarza na atak. W debiucie na nowej pozycji Anglik strzelił dwie bramki, później skuteczność podtrzymał i wziął go do siebie Watford.
Glenn Roeder, ówczesny szkoleniowiec zespołu, to facet, do którego Phillips ma ogromny szacunek. „Glenn dał mi szansę, jakiej nikt inny nie dał. Naprawdę, wiszę mu drinka”. Napastnik próbował się odwdzięczyć najlepiej jak mógł, szło mu nieźle, bo tak trzeba nazwać 24 gole w 59 meczach. Ale nie mogło być zbyt pięknie, znów życie rzuciło kłodę pod nogi – gdy w Baldock kontuzje kolegów otworzyły mu drogę do kariery, tak teraz to jemu przytrafił się uraz. I to nie byle jaki, bo Phillips złamał kość stawu skokowego i zerwał więzadła w stopie. Niby rok, nie wyrok, ale w futbolu to wieki, a zespól bez strzelca spadł do trzeciej ligi. Anglik nie chciał ugrząźć znowu zbyt daleko od najlepszych drużyn i to mu się ostatecznie udało: zabrał go Sunderland, przez słabe wyniki sportowe wyrzucony po sezonie z elity.
Gdy patrzy się na stosunek jakości do ceny, jaką zapłaciły Czarne Koty (500 tysięcy euro), to człowiek odpowiedzialny tam za transfery, powinien dostać medal. To właśnie w czerwono-biało-czarnych barwach, Phillips zdobył koronę króla strzelców, wspomnianego Złotego Buta i zasłużył na powołanie do kadry narodowej, co zawsze było jego celem. „Jako dziecko, jedyne co chciałem i o czym marzyłem, to gra w reprezentacji. Kiedy dostałem powołanie, będąc jeszcze graczem z drugiej ligi, marzenia stały się rzeczywistością”. Razem z Niallem Quinnem stworzył świetny tandem, dwa razy doprowadzając zespół do siódmego miejsca w lidze. Ktoś może powiedzieć, to nawet nie jest blisko podium, ale wyobraźcie sobie taki wynik dzisiaj. Nie ma szans.
I tu na razie Phillipsa zostawmy, bo wydaje się, że w podróży do podobnego miejsca kariery jest Vardy. Tak jak starszy kolega, Anglik zdaje się nigdy nie poddawać, a przecież wiele wskazywało, że nic z tego nie będzie. Napastnik tułał się gdzieś po niższych ligach i owszem, strzelał regularnie, ale nie zwracało to uwagi większych zespołów. Tak, wspinał się po szczeblach kariery, jednak robił to co najmniej wolno – awans z ósmego stopnia na piąte, to nie jest wejście na K2 zimą. Co więcej, podobnie jak Phillips, i Vardy został odesłany z większego klubu, konkretnie Sheffield Wednesday, bo był zbyt niski. Brzmi znajomo, prawda? Napastnik musiał znaleźć dodatkowe zajęcie, bo dość trudno utrzymać się za 100 funtów tygodniówki. Pracował więc w fabryce, którą opuszczał po 12-godzinnej, wyczerpującej zmianie – zaraz po robocie jechał na trening. Można się załamać.
Ale to nie w stylu Vardy’ego i dzięki temu, teraz mógł zamienić wysłużonego Golfa na wypasionego Bentleya. Łatwo nie było, bo początkowo Championship piłkarza po prostu przerosło – nie wytrzymał ciężaru miliona funtów, jakie zapłaciło za niego Leicester (to rekord za transfer z niższej ligi niż czwarta), odstawał fizycznie, nie mógł trafić do siatki. Przyszła nawet jedna chwila zwątpienia, Anglik chciał odejść, ale Nigel Pearson się nie zgodził, bo w piłkarza wierzył. Przełamanie, faktycznie nastąpiło, i to w sezonie, który dał awans Lisom, Vardy uzbierał 16 trafień – czyli podobnie jak Phillips, ten witał się z Premier League mając 25 goli na koncie za poprzednie rozgrywki.
Teraz różnica – Phillips do elity wszedł jak do siebie, krótkie: „jest tu jakiś cwaniak?”, wziął tytuł króla strzelców i cześć. Vardy bardziej nieśmiało, sezon skończył na piątkę, ale nie w szkolnej skali – tyle miał bramek na koniec, czyli malutko. Dodatkowo Leicester rozpaczliwie broniło się przed spadkiem, przed nową kampanią wydawało się, że teraz będzie podobnie, ale i on, i Leicester zaskoczyli. Nie, zaszokowali Anglię. Football, bloody hell.
Vardy obecnie idzie ścieżką wytoczoną przez Phillipsa, ale dodatkowo stara się znaleźć nowe, lepsze szlaki. Mistrzostwo Anglii – tego nie miał poprzednik, nie był nawet blisko. A snajper Lisów jest tuż-tuż. W ogóle, wydaje się, że najważniejsze rozstrzygnięcia sezonu zapadną w walce Tottenhamu z Leicester, bo i bój o mistrzostwo, ale też o koronę króla strzelców. Rywala Vardy ma świetnego, Harry Kane to objawienie z zeszłych rozgrywek – będzie można sprawdzić, który rok zaprezentował futbolowi lepszego napastnika. Anglicy się cieszą, bo dawno na szczycie nie wiedzieli dwóch rodaków. Strach więc pomyśleć, co będzie jak obu panów pogodzi np. Romelu Lukaku…
Zakładając, że Vardy’emu jednak się uda, trzeba pomyśleć – co dalej? Phillips furory już nie robił, miał jeszcze dwa przyzwoite sezony w Premier League, chwilę postraszył w Championship, ale patrząc jak toczyły się losy innych królów, to trochę mało. Bo chociażby gra kadrze: owszem spełnił marzenia, ale tylko swoje, bo kibiców z pewnością nie – osiem meczów, zero bramek. Vardy, chłopak z historią podobną do Phillipsa, może swoimi losami pokierować jeszcze lepiej. Przed nim ważne miesiące – walka o dwa tytuły, potem Euro, a później już Liga Mistrzów – dla fanów BPL to będzie frajda, oglądać jak jeden piłkarz ściga się z legendą (choć może to za mocne słowo) drugiego. Nawiązując do początku, futbol pisze piękne historie, ale i okrutne – dlatego, jeśli najlepszym strzelcem będzie Belg, mistrzem Tottenham, a Anglia odpadnie w grupie, nikt nie powinien być zdziwiony. Ale lata przed telewizorem i na trybunach, chyba nas do tego przyzwyczaiły, prawda?
PAWEŁ PACZUL