Reklama

Roma chciała do ćwierćfinału, ale Salah nie ma wtedy czasu!

redakcja

Autor:redakcja

08 marca 2016, 23:10 • 4 min czytania 0 komentarzy

Ależ obejrzeliśmy dziś meczycho! Przed pierwszym gwizdkiem z przymrużeniem oka można było traktować zapowiedzi Luciano Spalettiego, że Roma jednak z Realem powalczy, bo jak powiedział – niemożliwe nie istnieje. A jednak, oglądaliśmy naprawdę emocjonujące widowisko, w którym na dodatek przez około godzinę nie mieliśmy pewności, kto przejdzie dalej. Wtedy jednak do głosu doszedł Ronaldo, zgasił światło i skończył imprezę – dla postronnego kibica szkoda, bo działo się naprawdę sporo.

Roma chciała do ćwierćfinału, ale Salah nie ma wtedy czasu!

Rzymianie nie chcieli dziś wychodzić na boisko tylko po to, by przegrać jak najmniej – wiadomo o tym było już chwilę przed meczem, gdy dostaliśmy do wglądu składy. Ustawienie gości zwiastowało emocje, bo Spaletti zdecydował się tylko na jednego defensywnego pomocnika, Seydou Keitę, zresztą tym samym odpowiedział Zidane, w drugiej linii za odbiór odpowiadał Casemiro. I naprawdę, działo się. Ataki z jednej i drugiej strony, prawie cios za cios, choć oczywiście Roma uważać musiała bardziej – w swoich szeregach ma piłkarzy dużo mniejszej klasy, niż Real. A mimo tego, to ona w pierwszej połowie stworzyła sobie lepsze sytuacje – raz spudłował Dżeko, potem fatalnie przestrzelił Salah. Zresztą ten drugi to główny winowajca tego, że dziś wieczorem nie otrzymaliśmy jeszcze większej dawki emocji. Był błyskotliwy, ale straszliwie niedokładny – w drugiej części meczu, jeszcze przy 0:0 zmarnował wymarzoną okazję, gdy stanął oko w oko z Keylorem Navasem, mało kto dostaje taką patelnię na Bernabeu. Gdyby strzelił – kto wie, a tak, chwilę później za sprawą Ronaldo było pozamiatane.

Bo taki jest futbol, tu o zwycięstwach przesądzają szczegóły – w Realu nogę dostawiał znakomity Portugalczyk, w Romie chimeryczny Salah. Była 64. minuta spotkania, wprowadzony chwilę wcześniej Vasquez nabrał na dość prosty zwód Lucasa Digne, dośrodkował i Ronaldo z bliska pokonał Szczęsnego. Przy okazji tej sytuacji polskiego bramkarza poturbował kolega z zespołu i Wojtek skutki tego zderzenia odczuwał jeszcze chwilę potem – chyba trochę oszołomiony, przepuścił między nogami strzał Jamesa Rodrigueza w krótki róg. Ale ogólnie, Szczęsny może być z siebie zadowolony, był pewnym, jeśli nie najlepszym punktem zespołu – kilka razy ratował drużynę, choćby w sytuacji sam na sam z Ronaldo. Jak dość ironicznie zauważył Rafał Lebiedziński na Twitterze – przez kilkadziesiąt minut polski bramkarz miał więcej interwencji na Bernabeu, niż Dudek przez cztery lata.

Roma walczyła, ale brakowało jej jakości – kibice z Rzymu mogą wspominać sytuacje Salaha, Dzeko, Manolasa, ale liczby są bezlitosne. 0:4 w dwumeczu i koniec przygody.

Winni wam jesteśmy też recenzję sędziujących ten mecz Szymona Marciniaka i spółki, bo takie czasy – w Lidze Mistrzów zamiast emocjonować się zespołem piłkarskim, musimy patrzyć na zespół sędziowski. I nasz eksportowy towar z gwizdkiem prezentował się nieźle, choć nie ustrzegł się fatalnego błędu – nie zauważył faul Digne na Danilo, po tym poszła setka, którą zmarnował Salah. Gdyby Egipcjanin był skuteczny, Marciniak mógłby znaleźć się nazajutrz w osobnych rubrykach w hiszpańskiej prasie. Czwórka w szkolnej skali, choć z małym minusem.

Reklama

***

W drugim z dzisiejszych meczów stało się to, co się musiało stać – Wolfsburg wykonał plan w stu procentach. Specjalnie się nie przemęczył, żeby wysłać kopciuszka do domu, a ten odpadał bez specjalnego żalu – dla Gentu 1/8 Champions League to i tak fantastyczna przygoda. Żeby awansować jeszcze dalej, musieliby wzbić się na nieosiągalny poziom, zrobić coś niemożliwego. Nic takiego się jednak nie stało.

Wolfsburg doskonale wiedział, o co gra, niemieccy piłkarze mieli w głowach mecz w Belgii, w którym zadowolili się wynikiem i przyjęli w końcówce dwie bramki. A takie myśli mogły się już zacząć kiełkować – rezultat był więcej niż bezpieczny, a i bezradność Gentu nie pozwalała raczej nastawiać się na niespodzianki. Trochę utrzymywania się przy piłce, trochę delikatnych ataków, ale bez przesadnego szarżowania – tak z strony Niemców wyglądał ten dość ciężki do oglądania mecz. Typowa gra na przeczekanie. Belgijscy kibice mogli jeszcze wierzyć w jakiś nagły zryw, ale kwadrans przed końcem Draxler z Schuerrle pozamiatali ich marzenia. Pierwszy wszedł bokiem w pole karne jak do siebie, skupił uwagę kilku defensorów i wyłożył ją do krytykowanego w ostatnim czasie skrzydłowego. Ten może nie gra ostatnio wybitnie, ale dołożyć stopę jeszcze umie.

VfL tym razem dokręcał śrubę aż do ostatniej minuty i nie wypuścił ćwierćfinału z rąk. Obolały Draxler w pewnym momencie nie ogarniał na tyle, że aż podbiegł pod ławkę rezerwowych i łyknął tabletkę przeciwbólową. Hecking mógł ściągnąć go jeszcze przed przerwą i nie narażać na dalsze cierpienie – ale wiedział, że w przypadku niespodziewanego straci jedynego człowieka, który może samodzielnie odmienić losy meczu.

Przed Niemcami teraz prawdziwa weryfikacja możliwości. No bo umówmy się – przejście Gentu było formalnością. Belgowie napisali równie fantastyczną, co niezrozumiałą historię. Pytanie tylko, czy już na zawsze zostaną zagadkową anegdotą, czy obserwowaliśmy właśnie piękne narodziny czegoś większego?

 

Reklama

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Liga Mistrzów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...