Już Serie A układano barwny tren. Już włoscy dziennikarze modlili się, by Bayern nie powtórzył lania, jakie kiedyś sprawił Romie, a Niemcy żartowali, że Bawarczycy grają z Darmstadt. Można było to zrozumieć: przez godzinę Juventus błąkał się po murawie zagubiony, jakby to nie było jego boisko, ich stadion, ich dom, ale jakieś dzikie, zdradzieckie terytoria. Bayern chyba sam był zaskoczony jak łatwo mu szło, przecież gospodarze właściwie ograniczali się do przerywania akcji – 0:2 było najmniejszym wymiarem kary. Ale kolejny raz okazało się, że futbol nie musi mieć sensu, a nawet nie powinien, bo właśnie wtedy tworzy najefektowniejsze widowiska.
Ten mecz wyglądał trochę tak, jakby dopiero w sześćdziesiątej minucie ktoś krzyknął w kierunku piłkarzy Juve z ławki: ej, ale wiecie, że Bayern ma szpital w defensywie? Że na środku obrony nie gra Beckenbauer, tylko Kimmich? Bianconeri zrozumieli wiadomość i szybko udowodnili, że istotnie, stoperzy Bayernu to takie ogórki, że ich miejsce jest nie na boisku, a raczej na talerzu między schabem i kopytkami. Nagle z bezbarwnej egzekucji zaczęło się widowisko. Ścigający stał się ściganym, a niedawny oprawca próbował nie zostać ofiarą.
Metamorfoza była po prostu nieprawdopodobna. Duszący w zarodku większość akcji Bayern nagle był rozrywany. Juve, które wcześniej przekraczało własną połówkę od wielkiego dzwonu, teraz było co chwila blisko zarobienia na powód by po meczu kibice zrobili połówkę na wesoło. Symbolem słabości Juve pierwszy gol gości, kiedy totalny chaos w defensywie wykorzystał Muller, choć prawda też, że zrobi Robben wiedział każdy na stadionie, a i tak Holender wbił – wydawało się wówczas – gwóźdź do trumny Starej Damy.
Ale ta wykonała manewr rodem z Kill Billa i trumnę opuściła. Z dużą pomocą defensywy Bayernu, którą do błędów potrafiło w ostatnich tygodniach zmuszać nawet Bochum, więc dlaczego niby nie Juve? Kimmich dziś wyglądał jednak trochę tak, jakby nawet za Krystianem Nowakiem mógł nosić bidony, przyłożył rękę do obu bramek – najpierw świetnie wykończył akcję Dybala, a wkrótce Kimmicha uprzedził Sturaro.
Co do Juve – zastanawia dlaczego zebrali się tak późno. Za dużo respektu? A może to Bayern zwolnił, bo poczuł się za pewnie? Jeśli tak to Pep na lekcję do Michniewicza – niech Czesiu nauczy Hiszpana, że 2:0 to niebezpieczny wynik.
Dla kibiców to dobry wynik, oznacza, że jeszcze w tym dwumeczu będą emocje. Niby Bayern u siebie to jeszcze inny rodzaj bestii, dużo groźniejszej, ale obrona Bawarczyków aktualnie stworzyłaby kilka okazji nawet Sokołowi Aleksandrów.
Aha, jak zagrał Lewy? Miał doskonałą okazję w pierwszej połowie, kiedy wykazał się altruizmem i zamiast strzelać w idealnej sytuacji wyłożył piłkę Mullerowi – ten z bliska spartaczył. Gol Robbena to jego asysta, choć na pewno nie najpiękniejsza – 80% pracy Arjena. Solidny mecz Polaka, dużo pracy na rzecz kolegów – nie ma się do czego przyczepić. Można powoli kuć piłkarskie porzekadło „tyrać jak Lewandowski”.
Fot. FotoPyK