Najpierw było niedowierzanie. Rosnące oszołomienie. Potem bagatelizowanie – e, zaraz się wyłożą, musimy tylko poczekać. Następnie zapanowała delikatna panika, uspokajana jedynie pocieszeniem się: mają trudny terminarz, niedługo zaczną pikować. Trwa dwudziesta szósta ligowa kolejka. Leicester City nadal jest na tronie. Przy pomyślnym układzie wyników w dzisiejszych spotkaniach Premier League, będzie miało siedem punktów przewagi nad wiceliderem.
Siedem punktów przewagi. Leicester City. Popularne “Lisy”, których najważniejszym sukcesem w ostatnich latach było cudowne utrzymanie w lidze.
O rewelacji ligi angielskiej napisano już mnóstwo, ale każdego tygodnia do ich historii dopisywany jest kolejny epizod. Ostatni, najświeższy – pokonanie jednego z bezpośrednich rywali do mistrzostwa, Manchesteru City, po dobrym meczu i dwóch golach Hutha. Ale przecież cały przełom 2015 i 2016 to świetna historia. Choćby trzy mecze z Tottenhamem, obecnym wiceliderem tabeli, z których “Lisy” wygrały tylko jedno – ale ligowe, na stadionie rywali. Z pucharowego dwumeczu zwycięsko wyszli londyńczycy, ale w tabeli Ranieri i spółka powiększyli przewagę nad rywalem.
Zresztą, jeśli chodzi o pierwszą piątkę, Leicester City ma niezły bilans i z obiema drużynami z Manchesteru (dwa remisy i zwycięstwo), i z Tottenhamem (remis i zwycięstwo). Z rywalami w wyścigu o tytuł Ranieri i spółka przegrali raz. I było to w szalonym meczu na King Power Stadium, zakończonym wynikiem 2:5.
Dziś ponownie zmierzą się właśnie te dwie ekipy, które według wielu są w tym momencie najpoważniejszymi kandydatami do mistrzowskiego tytułu. Manchester United wczorajszą porażką z Sunderlandem definitywnie pożegnał się z marzeniami o powrocie na tron i obecnie skupi się zapewne na próbie utrzymania w pierwszej piątce, coraz śmielej atakowanej przez peleton. Zostaje więc czterech, z których zresztą Premier League skojarzyła dwie pary na dzisiejsze popołudnie. Leicester – Arsenal, Manchester City – Tottenham. Biorąc pod uwagę personalia, formę i przede wszystkim terminarz, nieco lepiej wycenia się szansę pierwszego duetu.
Leicester bowiem – gdy już przetrwa dziewięćdziesiąt minut z Arsenalem – ma przed sobą “maraton uśmiechu”. Z czterech kolejnych spotkań trzy gra na własnym stadionie, w dodatku z drużynami z miejsc 14-18. W tym samym czasie Arsenal będzie musiał zagrać na Old Trafford i w derbach Londynu z Tottenhamem, Manchester City odwiedzi Anfield, a Tottenham poza wspomnianym starciem z Arsenalem pojedzie jeszcze na Upton Park do pogromców faworytów z West Ham United. A do tego pamiętajmy, że wszyscy poza “Lisami” grają jeszcze w europejskich pucharach. Arsenal czeka arcytrudne starcie z Barceloną, Manchester City zmierzy się z Dynamem Kijów i prawdopodobnie przejdzie do kolejnej rundy (kolejnego dwumeczu…), Tottenham zostanie sprawdzony przez Fiorentinę w Lidze Europy. Ranieri w tym czasie będzie fundował swoim ludziom odnowę biologiczną…
Z tych wszystkich meczów najbardziej istotne dla losów tytułu jest chyba jednak to dzisiejsze. Jeśli Leicester wygra i wywiezie trzy punkty z Londynu, a w późniejszym spotkaniu Tottenham zremisuje z Manchesterem City, na dwanaście kolejek przed końcem sezonu, “Lisy” będą miały siedem punktów przewagi nad wiceliderem. No i formę ZZZZRZ. Ten optymistyczny dla Leicester scenariusz brzmi tak nieprawdopodobnie, że sprawdzamy tabelę po raz piętnasty. To jednak czysta prawda, wystarczy tylko ograć Arsenal.
I tu zaczynają się schody. Piłkarscy pragmatycy i ci, którzy wierzą w pewne stałe wartości w tym szalonym świecie, uważają bowiem, że właśnie w walentynki będziemy świadkami punktu zwrotnego. “Kanonierzy” ogrywając lidera w starciu ekip ubieranych przez Pumę zmniejszą swoją stratę do dwóch punktów i z miejsca przejmą miano: “najpoważniejszego faworyta wyścigu”. Zresztą, wojenka już trwa. Ranieri: “to Arsenal jest pod ścianą, my tylko kontynuujemy piękny sen fanów z naszego miasta”. Wenger: “mogą mówić, że nie mają nic do stracenia, ale przecież lider zawsze ma do stracenia prowadzenie w tabeli”. W tle zwędzenie szefa pionu skautingowego Leicester City przez dzisiejszego rywala, dosłownie w przededniu meczu obu klubów i szybka riposta ze strony Linekera – to nie ten skaut odpowiadał za ściągnięcie Mahreza czy Kante. Przepychanka godna starć w czubie tabeli.
***
Trudno nie odnieść wrażenia, że mamy powtórkę z jesieni. Wtedy drużyna Wasilewskiego była tylko rewelacją pierwszej części sezonu, ale z serią zwycięstw i bez ani jednej porażki przystępowała do meczu z pozycji ambitnego pretendenta. Arsenal wówczas roztrzaskał ich marzenia, trzy gole Alexisa miały wybić “Lisom” z głowy grę w tej najwyższej lidze, w pierwszej czwórce Premier League. Tak się jednak nie stało. Ranieri bardzo szybko poskładał zespół po klęsce i do rewanżu podchodzi dokładnie z tego samego miejsca co ostatnio. Z pozycji lidera.
Znaczenie meczu dodatkowo podbija fakt, że w obu ekipach nie będzie brakowało kluczowych ogniw. W Arsenalu do pełni zdrowia wrócił już chyba Alexis Sanchez, który rozpoczął ostatni mecz w pierwszym składzie. W Leicester żelazna jedenastka nie narzeka na urazy. Wygląda więc to wszystko podobnie jak wczoraj, w starciu Napoli z Juventusem – pretendent musi oklepać bardziej zasłużonego konkurenta i bezpośredniego rywala do mistrzowskiego pasa.
Jeśli to zrobi, tytuł będzie na wyciągnięcie ręki. Jeśli nie… Cóż, walka rozpocznie się na nowo, a szampany trysną nie tylko w całym północnym Londynie, ale i w dalekim Manchesterze.