Rzadko zdarza się, by – mając rywala praktycznie rozłożonego na łopatkach – można było spektakularnie spaprać sprawę. Dla Liverpoolu jednak niemożliwe nie istnieje. Po całkiem dobrej drugiej połowie i przy wyniku 2:0 z Sunderlandem, The Reds postanowili być koleżeńscy i… nie wygrać tego meczu. Nie dość, że oba gole zebrali w kapelusz za pięć dwunasta, to jeszcze miało to miejsce w sytuacjach dość niepozornych. Oj, naprawdę współczujemy kibicom, którzy protest biletowy mieli w głębokim poważaniu i pozostali na Anfield do samiutkiego końca.
Co prawda w pierwszej części można było się emocjonować mniej więcej w równym stopniu, co przy grze w sapera, ale na drugą połówkę akurat narzekać nie zamierzamy, bo była jak najbardziej godna Premier League. Było tempo, był w tym wszystkim pomysł, a co najważniejsze – piłka lądowała w siatce. Obrona Sunderlandu notorycznie była sadzana na huśtawce, choć skuteczność dośrodkowań w pole karne była raczej porównywalna z tą Łukasza Sierpiny.
Jeżeli ktoś zasłużył na miano MVP meczu, to był to bez dwóch zdań Roberto Firmino, bo do zdobytej głową bramki dorzucił jeszcze asystę przy trafieniu Lallany (wcześniej bezlitośnie wykorzystał karkołomną próbę wyprowadzenia piłki przez Billy’ego Jonesa). Sunderland za to zbytnio nie szalał i częściej zmuszony był gonić za piłką, a pod bramką Mignoleta po prostu walił ślepakami. Tak się złożyło, że akurat dwa z nich trafiły w punkt. Przy drugiej sytuacji pomógł Sakho, który nie potrafił zablokować strzału.
***
Tottenham wzbogacił swoje saldo o kolejny – już czwarty z rzędu – komplet punktów. W starciu z Watford długimi momentami wyglądało to na bicie głową w mur, bo Koguty stworzyły sobie naprawdę całą serię sytuacji podbramkowych. Skutek? Albo strzały mijały bramkę, albo wybijał je ten, który wcześniej przez sześć lat strzegł bramki Tottenhamu – Heurelho Gomes. W 64. minucie Kieran Trippier jako jedyny znalazł na niego sposób, wbijając piłkę ledwie z kilku metrów.
Sytuacja w Watford – i tu nie przesadzimy – wygląda fatalnie. W tym meczu nie oddali na bramkę Tottenhamu ani jednego celnego uderzenia, a z ostatnich pięciu spotkań w Premier League aż cztery kończyli z zerem z przodu. Słabo jak na ekipę mającą jedną z najlepszych armat w rozgrywkach.
***
Everton szykował się do kanonady, bo już przed przerwą zdążył trzy razy wsunąć piłkę do bramki Stoke City, ale po przerwie Romelu Lukaku ze swoimi kumplami już ani razu nie pociągnęli skutecznie za spust. Nie mamy jednak wątpliwości, że żaden z fanów The Toffees nie będzie psioczył z powodu wygranej 3:0.
***
A co słychać na innych boiskach? Southampton nie pozwolił West Hamowi wyszarpać choćby punktu, a przecież przez znaczną część drugiej połówki grał bez Victora Wanyamy ukaranego czerwoną kartką za brutalny faul. Zakończyło się wynikiem 1:0. Aston Villa odprawiła pogrzeb Norwich, które dostało w mazak już po raz szósty z rzędu i wpadło do czerwone strefy w miejsce Newcastle.
Łukasz Fabiański i jego Swansea tym razem także nie zagrali na zero z tyłu. Wróciły koszmary sprzed kilku dni. Łabędzie wprawdzie objęły prowadzenie, ale znów nie udało się go utrzymać i po meczu z Crystal Palace mamy dwóch rannych. Nasz reprezentacyjny golkiper niczego nie zawalił i dostał „6” od Sky Sports, czyli podobnie jak większość kolegów.
MARIUSZ GRZEGORCZYK