Nie połakomił się na chiński majątek wzorem swoich kolegów z reprezentacji, nie chciał też jeszcze zamieniać piłki nożnej na soccer. Nieco zapomniany w Europie Alexandre Pato, zdecydował się raz jeszcze spróbować sił na Starym Kontynencie. Tym razem – w londyńskiej Chelsea.
Pato to najlepszy przykład tego, jak trudno pozbyć się łatki, którą raz ktoś nam przykleił. Mniej wtajemniczeni kibice powiedzą pewnie: o, Chelsea bierze gościa, przy którego nazwisku słowo „kontuzjowany” figuruje przez większość czasu. I jeszcze ma zamiar posłać go do boju przeciwko tym wszystkim osiłkom grającym na środku obrony w Premier League.
Ci bardziej zorientowani wiedzą, że Guus Hiddink ma wszelkie powody by wierzyć, że Pato tym razem się nie posypie. A dokładniej – 4386 powodów. Tyle minut Brazylijczyk spędził w poprzednim sezonie na boisku w koszulce Sao Paulo, na co złożyło się 56 meczów w barwach Tricolor. Z pewnością nie są to liczby charakteryzujące piłkarza nękanego kontuzjami, którego pamiętamy z czasów gry we Włoszech. Wtedy przez trzy sezony stracił aż 70 spotkań z powodu jedenastu różnych urazów, najczęściej na tle mięśniowym.
Zanim kibice Chelsea wyciągną szampany z lodówki, trzeba jednak wspomnieć o dość delikatnym traktowaniu zawodników ofensywnych w Brazylii, nad którymi roztaczany jest swego rodzaju parasol ochronny. Mówił o tym kiedyś w wywiadzie dla Weszło Bartłomiej Rabij: „W Brazylii jest bardzo specyficzny sposób sędziowania, który bierze pod ochronę napastnika. Wątpliwy kontrakt fizyczny zawsze rozstrzygany jest na jego korzyść. U nas odwrotnie, na korzyść obrońcy. Może szarpać, przesuwać, a tam nie. W wątpliwej sytuacji u nas karnego nie będzie, a tam będzie. Dlatego brazylijski obrońca, jak wchodzi, to musi zagrać czysto.”
Mniej agresywnych wejść, które w Europie są na porządku dziennym z pewnością pomogło Pato w uniknięciu urazów. Będzie o to znacznie trudniej, gdy Brazylijczyk spróbuje wkręcić w ziemię, powiedzmy, Lee Cattermole’a. No chyba, że faktycznie to w Milanie spaprali robotę i źle opiekowali się nogami Pato. Ten stwierdził bowiem w jednym z wywiadów, że wina za jego wątłe zdrowie leży po stronie sztabu medycznego Rossoneri. – Robiłem dokładnie to co mi kazali, stosowałem się do wszystkich zaleceń, a kontuzje i tak się zdarzały. A gdy odszedłem do Brazylii? Nic.
Przez trzy lata w Brazylii zmieniła się nie tylko sytuacja zdrowotna rewelacji Klubowych Mistrzostw Świata sprzed dekady, ale także jego pozycja na boisku. Pato opuszczał Europę jako napastnik, a wraca do niej jako niezwykle wszechstronny skrzydłowy. W dodatku piekielnie skuteczny, z 23 bramkami we wspominanych 56 meczach na przestrzeni poprzedniego roku. I bardzo możliwe, że właśnie taką rolę szykuje dla niego Hiddink. Nie zmiennika Diego Costy, a pracującej za jego plecami ofensywnej trójki.
Jeżeli zaś chodzi o ciężar oczekiwań, z tym Brazylijczyk nie powinien mieć problemu. Jego kontrakt z Corinthians, który teraz pokrywać będą londyńczycy, opiewa na około 75 tysięcy funtów tygodniowo. Przy 200 tysiącach Hazarda, 185 Diego Costy czy 150 Terry’ego wyląduje więc gdzieś w dolnych rejonach listy płac, w okolicach Nemanji Maticia czy Johna Obiego Mikela. Graczy o znacznie mniejszych inklinacjach ofensywnych, a nie od dziś wiadomo, że to tym kreatywnym zwykle płaci się największe pieniądze.
Z racji tego, że mamy do czynienia z wypożyczeniem, Chelsea nie ryzykuje też praktycznie nic. Co może zyskać? Jeśli Pato wytrzyma obciążenia i przypomni sobie, jak jeszcze parę lat temu w pojedynkę wsadzał na karuzelę defensywę Barcelony na Camp Nou, to z pewnością nikt nie będzie wybrzydza
.