Żyliśmy nadzieją, łudziliśmy się, że Marcin Wasilewski w pierwszym składzie Leicester City po raz trzeci w ostatnich kilku tygodniach to dobra informacja. Jasne, w lidze zastępował pauzującego za karki, pozostałe dwie szanse to mecze pucharowe, ale jednak. “Dzisiaj pokaże klasę i kto wie” – myśleliśmy. Pierwsza połowa? W sumie bezrobocie, Tottenham atakował z determinacją modelek walczących o pokój na świecie. Przy błysku Sona zawaliła przede wszystkim lewa strona (regularnie kręcona przez zawodników Tottenhamu), w pozostałych akcjach gości kasował przede wszystkim nieźle dysponowany środek Leicester.
Wasilewski nie wyróżniał się ani na plus, ani na minus. No i potem nadeszła połowa druga.
Przyznajemy – mamy wrażenie, że część Anglików miała już przygotowane komentarze na taki obrót wypadków. Wasilewski ze swoją brodą oraz muskulaturą jest bardzo dobrym tematem do żartów. Wystarczy iskra. Tą okazała się akcja z 66. minuty. Son zagrywa bajeczną prostopadłą piłkę, ale źle ustawiony i spóźniony jest właśnie nasz rodak. Komentarze? “Mierzy trochę ponad sześć stóp. W sensie – jest szeroki na sześć stóp”. I tak dalej. Zwrotny jak czołg z pierwszej wojny światowej. Naszym zdaniem Anglicy trochę przesadzali, tym bardziej, że Leicester w całym meczu grało tak słabo, że kiepskie zachowanie Wasilewskiego niewiele tak naprawdę zmieniało, ale jednak: na szybkie wywalczenie miejsca w pierwszym składzie byśmy raczej nie liczyli. Poza niewielkim błędem przy bramce Wasilewski miał jeszcze dwie niepewne interwencje (w tym stratę piłki na rzecz Lameli), więc nie zasłużył na jakieś biczowanie i przywiązanie do pręgierza. Biorąc jednak pod uwagę komentarze na żywo – fala już poszła, ciężko będzie ją powstrzymać.
Tottenham? Rzetelnie wykonał swoją, nieszczególnie dziś trudną, robotę. Właściwie wystarczył Son, bezsprzecznie najlepszy zawodnik meczu, reszta mogła się przyglądać i ewentualnie wygrywać pojedynki główkowe przy stałych fragmentach gospodarzy – to było praktycznie jedyne zagrożenie pod bramką Vorma. Gładkie, niezagrożone 2:0. Czy naprawdę jest to jednak jakaś olbrzymia niespodzianka? Jeśli przeanalizujemy składy obu drużyn – wygląda na to, że Tottenhamowi po prostu “zależało bardziej” i swój cel osiągnął.
Szkoda jedynie, że pośrednio także za sprawą Wasilewskiego.